Strony

sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 30

"Turn back the time. I'm only livin' when you're here in my life and now you're leavin'." ~ "Cofnijmy czas. Żyję tylko wtedy, gdy jesteś tu, w moim życiu, a teraz odchodzisz."- F.E.E.L. G.O.O.D."

~Los Angeles, 01.08.2015r.~
                                                             ★Ross★

Idę po plaży z Laurą. Jest noc. Księżyc jest w pełni. Trzymamy się za ręce i jesteśmy uśmiechnięci. Po chwili z ciemności naprzeciwko nas wyłoniły dwie sylwetki. Przybliżają się aż widzę ich twarze. To Romwellowie. Idą z pistoletem w rękach. Uśmiechają się złowieszczo. Po chwili zza ich pleców wychodzą kolejne osoby. To moje rodzeństwo i Ellington. Ręce mają przywiązanie do jednej długiej liny, którą trzyma Josh. Usta mają zakneblowane. Ja i Laura zatrzymujemy się. Chcemy się odwrócić i uciec, ale nogi mamy jakby przyklejone do piasku i nie możemy nimi ruszyć. Romwellowie stają naprzeciwko nas. John w jednej sekundzie podchodzi do Laury od tyłu i łapie ją za ręce, które daje je na tył jej pleców. Związuje jej nadgarstki, a po chwili przystawia pistolet do jej skroni. Josh natomiast ma na muszce moje rodzeństwo i Ellingtona. Oboje trzymają palce na spuście. Wystarczy tylko jeden ruch, a najbliższe mi osoby zginą. Chcę coś zrobić. Skoczyć na któregoś z nich i wtrącić pistolet z ręki, ale nie mogę się ruszyć, mimo że tego pragnę. Nie mogę ruszyć żadną częścią ciała. Stoję jak sparaliżowany. Tylko moje oczy poruszając się, rejestrują czyny, które wykonują Romwellowie. Chciałbym je zamknąć i nie widzieć śmierci moich bliskich, ale i tego nie mogę zrobić.
  - A teraz pożegnaj się z tymi, których kochasz. - powiedział John, przystawiając mocniej pistolet do skorni Laury. Po chwili nacisnął spust...

  - Laura! - krzyknąłem, zrywając się z łóżka do pozycji siedzącej. Oddycham ciężko. Cały jestem zalany potem. Serce bije mi szybko w piersi. Przetarłem mokrą twarz rękami. To był tylko sen. Koszmar, który śni mi się codziennie w ciągu tego tygodnia. Jest on tak rzeczywisty, że czasami myślę, że to się dzieje naprawdę, a ja nie mogę się ruszyć ze strachu. Może to nawet będzie prawda. Tego nie wiem. Uspokoiłem przyspieszony oddech, a przy tym rozglądałem się po pokoju. Jest już jasno. Spojrzałem na szagfę nocną i wziąłem z niej telefon i włączyłem go, aby zobaczyć, która godzina. 8:37. Nie zasnę już teraz. Nie po tym koszmarze. Boję się, że jeśli zamknę oczy zobaczę martwe rodzeństwo, Ellingtona i Laurę. Nie chcę widzieć tego. Po chwili mój wzrok natrafił na dzisiejszą datę. 01.08.2015 rok. Już dziś nadszedł dzień, którego wcześniej nie chciałem sobie wyobrażać. Dzień, w którym może zmienić się wszystko. Dzień, w którym może umrzeć Laura, moje rodzeństwo, przyjaciel i ja. Jednak mój los mało mnie obchodzi. Ważniejsi są dla mnie moi bliscy. Ja przecież mogłem już pożegnać się z tym światem rok temu, ale jeszcze żyję. Jednak dzisiaj nie chciałbym chodzić po tej ziemi. Nie chciałbym zobaczyć tego co się dziś stanie. Jednak z drugiej strony, gdybym nie żył nie spotkałbym Laury. Nie poznałbym smaku miłości. Tego bym nie chciał. Westchnąłem ciężko, po czym wstałem z łóżka. Podszedłem do szafy i wybrałem z niej strój na dziś. Ciemno szary T-shirt z krótkim rękawem i czarne spodnie. Idealne ubrania, które opisują moje teraźniejsze uczucia, czyli ogromny smutek, bezradność. Te uczucia dominują nawet nad strachem. Po prostu już jestem pogrążony w żalu. Wziąłem te ubrania, po czym wyszedłem z pokoju i udałem się do łazienki. Wziąłem prysznic, aby pozbyć się potu. Wytarłem się, wysuszyłem włosy i ubrałem. Wyszedłem z łazienki i poszedłem na dół do kuchni, bo poczułem się głody. W pomieszczeniu zobaczyłem Rydel, która siedzi przy stole i coś pije.
  - Hej. - odezwałem się smutno.
  - Hej Ross. Jak się czujesz? - spytała z troską w głosie moja siostra.
  - A jak się mogę czuć dzisiaj? Okropnie. - odpowiadziałem i usiadłem na krześle. Westchnąłem.
  - Wiem, że to dla ciebie trudny czas, ale pamiętaj, że możesz szukać wsparcia u nas. My cię zawsze wysłuchamy. Nie zamykaj się w sobie, Ross.
  - Wiem, że mogę na was liczyć, ale ta cała sytuacja mnie przerasta. Nie wiem co się może wydarzyć. Może nie zginie tylko Laura, ale też wy i ja.
  - Ross, nie myśl o tym w ten sposób. Myśl, że wszystko będzie dobrze.
  - Wiem, ale już nie potrafię patrzeć na to optymistycznie. - odpowiedziałem smutno.
  - Musisz choć trochę wierzyć, że nic jej się nie stanie. Przynajmniej próbuj.
  - Próbowałem przez ten tydzień, ale wczoraj i dzisiaj straciłem już nadzieję. - westchnąłem. - Dziś śnił mi się okropny koszmar, który był bardzo realistyczny. - powiedziałem. Chcę wyjawić go komuś, bo może zrobi mi się lżej.
  - Co w nim było?
  - Szedłem z Laurą w nocy po plaży. Była pełnia. Nagle w ciemności naprzeciw nas pojawiły się dwie sylwetki. Potem rozpoznałem w nich Romwellów. Prowadzili was przywiązanych do jednej liny. Potem John przystawił pistolet do skroni Laury, a Josh miał was na muszce. Ja nie mogłem się w ogóle ruszać. Na końcu John chciał nacisnął spust, a ja się obudziłem. To był okropny koszmar. Co jeśli tak wydarzy się na prawdę?
  - Ross, to była tylko twoja wyobraźnia. - odparła Rydel.
  - Wiem, ale może tak się stanie.
  - Nie myśl już o tym. Zajmij się czymś innym, wyluzuj się.
  - Rydel, ty mnie rozumiesz. Myślisz, że tak łatwo można nie myśleć o tym, że ktoś może zginąć i to z mojej przyczyny? Spróbuj postawić się na moim miejscu, a zobaczysz, że nie byłoby ci łatwo żyć z taką myślą.
  - No tak, masz rację. Sama pewnie czułabym się tak jak ty. Jednak to nie zmienia faktu, że się o ciebie martwię.
  - Wiem, wy wszyscy się o mnie boicie. Lepiej by było gdybyście nie wiedzieli o Romwellach.
  - Nie, gdybyś to dusił w sobie to żyłoby ci się gorzej. Dobrze, że nam o nich powiedziałeś.
  - Możemy już skończyć ten temat? - spytałem.
  - Jasne. Chcesz może coś do jedzenia?
  - W tym celu przyszedłem do kuchni. Zrobiłabyś mi tosty? Proszę. - zrobiłem szczenięce oczka.
  - Okay, nawet bez tych oczek bym ci zrobiła na poprawę humoru. - uśmiechnęła się, po czym wstała z krzesła. Wyciągnęła chleb i ser, a potem włożyła do tostownicy. Po kilku minutach tosty były gotowe i mogłem się rozkoszować ich smakiem. Gdy skończyłem jeść, umyłem talerz i poszedłem do swojego pokoju, aby pogrążyć się w rozmyślaniach.
                                                                  ~*~
Przed 22:00...

Właśnie nadchodzi chwila, której od miesiąca nie chcę. Ten czas minął mi jak z bicza strzelił. Jeszcze niedawno dopiero Romwellowie dali mi to zadnie, a dziś muszę je wypełnić. Czuję się okropnie z myślą, że Laura przeze mnie może zginąć. Cały dzień siedziałem zakmnięty w swoim pokoju i nie odzywałem się do nikogo. Wszyscy próbowali ze mną porozmawiać, ale ja nie chciałem. Nie było o czym gadać. I tak mówiliby to samo, a ja nie miałem zamiaru tego cały czas słuchać. Wiem, że się o mnie martwią, ale nic nie poradzą na to jak się czuję, a z każdą godziną jest coraz gorzej. Każda minuta przybliża mnie do oddania Laury. Dziewczyny, w której postanowiłem, że się nie zakocham, a tak się stało. Kocham ją i nic na to nie poradzę. Nie oszukam głosu serca. Serca, które teraz przeszywa ogromny ból. Jak można oddać osobę, którą się kocha bandytom? Ja nie chcę tego robić! Nie chcę! Jednak jestem bezradny. Nic nie mogę na to poradzić. To koniec. Już nadszedł ten dzień, ta godzina. To jest najgorszy dzień mojego życia. Chyba żaden go nie pobije. No może dzień, w którym zginęli moi rodzice, ale wtedy przynajmniej nie czułem wyrzutów sumienia, które zaczynają mnie nawiedzać. Okay, pora wypełnić moje zadanie. Westchnąłem ciężko, po czym wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju. Zszedłem na dół i udałem się do salonu, w którym było moje rodzeństwo i przyjaciel. Oglądali jakąś komedię, ale nie śmiali się tak jak zazwyczaj. Również byli smutni i to przeze mnie.
  - Hej. Wychodzę. - odezwałem się, a oni spojrzeli na mnie.
  - Uważaj na siebie, Ross. - powiedziała z troską Rydel.
  - Zawsze to robię.
  - Pamiętaj, że cokolwiek się stanie to masz nas. - odparł Rocky, a ja tylko przytaknąłem głową.
  - To ja już idę wypełnić swoje zadanie. - powiedziałem z bólem w głosie. Oni spojrzeli na mnie współczująco. Pewnie teraz będą się o mnie martwić. Poszedłem na korytarz, założyłem adidasy i skórzaną kurtkę, po czym wyszedłem z ciężkim sercem z domu. Szedłem do Laury jak więzień na stracenie. Wlokłem się, bo myślałem, że to choć trochę wydłuży czas. Gdy byłem już coraz bliżej jej domu mój ból wzrastał z każdym krokiem. Bałem się jak to wszystko będzie wyglądało. Wyobrażam sobie tylko czarne scenariusze. Zero pozytywnych. Bo jak może to się skończyć? Zabiją ją, a potem mnie i moje rodzeństwo? Chociaż nie. Mnie zostawią na koniec, żebym więcej cierpiał. Oni kochają zadawać psychiczny ból, a on jest gorszy od fizycznego. W końcu dotarłem na miejsce. Westchnąłem ciężko. Jak zawsze poszedłem na tył posesji i przeszedłem przez bramę. Rozejrzałem się po terenie, aby sprawdzić czy nikogo nie ma, a potem szybko pobiegłem pod balkon Laury. Wszedłem po pergoli i zatrzymałem się przed drzwiami balkonowymi, które jak zawsze były lekko uchylone. Przez szybę zobaczyłem ją. Siedziała przy biurku i zapewne rysowała, co wnioskuję po szybkich ruchach jej dłoni. Dociera do mnie, że może przychodzę do niej ostatni raz. Na tą myśl moje serce ścisnęło się. Znów poczułem tą bezsilność. Westchnąłem ciężko. Spróbowałem się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego grymas. Laura nie może mnie zobaczyć w takim stanie. Muszę przybrać maskę i schować ból do głębi serca. Rozluźniłem całe ciało i ponowiłem próbę uśmiechu. Tym razem lepiej wyszło. Okay, jestem już gotowy. Popchnąłem lekko drzwi, które uchylły się i wszedłem do środka.
  - Hej Lau. - odezwałem się. Chciałem, żeby zabrzmiało to wesoło, ale tak nie było. Laura na dźwięk swojego imienia, spojrzała na mnie. Na jej twarzy od razu zagościł szczery uśmiech. Wcześniej też się uśmiechałem, ale dzisiaj moje kąciki ust tylko delikatnie drgnęły ku górze.
  - Hej Ross. - odpowiedziała, a ja podszedłem do niej. Spojrzałem na rysunek na jej biurku. Przedstawiał on Night w galopie. Na wspomnienie tamtego dnia moje serce już niezliczoną ilością razy przeszył ból. Wtedy też pierwszy raz pocałowaliśmy się.
  - Pięknie ci wyszła. To Night, prawda? - spytałem.
  - Tak. - przytaknęła. - Rysując ją przypomniałam sobie dzień, w którym zabrałeś mnie do stadniny. Nigdy ci tego nie zapomnę. - uśmiechnęła się.
  - Robiłem wszystko, aby cię uszczęśliwić. - powiedziałem i wysiliłem się na lekki uśmiech.
  - Ty samą swoją obecnością powodujesz, że jestem szczęśliwa. - odpowiedziała. Zabrzmiało to tak jakby była we mnie zakochana. Może nawet tak jest. Wolałbym, żeby ona nic do mnie nie czuła, bo gdy wyjdzie cało od Romwellów, to może cierpieć z mojego powodu. Cholera, jak to wszystko się pogmatwało.
  - Wiesz, wpadłem na pomysł, żebyśmy wymknęli się z domu i poszli na plażę. Chyba jeszcze nigdy nie byłaś na niej nocą?
  - Właściwie to byłam, gdy spędzałam wakacje w domu nad oceanem, ale z tobą na pewno nie.
  - To co idziemy?
  - No nie wiem, czy dam radę przejść przez bramę. - powiedziała. Widziałem, że się waha.
  - Dasz radę skoro zeszłaś po pergoli. Wierzę, że ci się uda. No więc? - spytałem, a Laura się zastanawiała.
  - Okay, zgadzam się, ale pójdziemy tylko na chwilę. Nie chcę, żeby ktoś zorientował się, że mnie nie ma.
  - Nie martw się o to. Jakoś nikt nigdy nie przyszedł do twojego pokoju, gdy leżeliśmy na kocu i patrzyliśmy w gwiazdy, a czasami długo nam to zajmowało.
  - No w sumie masz rację. Poczekaj tylko założę coś na siebie. - odparła, po czym poszła do garderoby. Po chwili wyszła z niej ubrana w ciepłą bluzę, a na nogach miała bordowe converse'y. - Okay, możemy już iść. - powiedziała, a ja tylko skinąłem głową. Laura zgasiła światło, po czym wyszliśmy na balkon i zeszliśmy po pergoli. Pobiegliśmy do bramy. Oczywiście Laura miała problemy z przejściem przez nią, ale w końcu jej się udało. Szliśmy w kierunku plaży, rozmawiając. Potrafiłem nawet czasami się zaśmiać, ale nie robiłem tego często. Co chwilę zerkałem na Laurę i obserowwałem ją dokładnie. Chcę ją dobrze zapamiętać. Patrzyłem na jej duże, brązowe oczy, w które mógłbym wpatrywać się godzinami, potem na jej pełne usta. Przypomniałem sobie nasz pocałunek. Muszę zapamiętać jej piękny uśmiech i rumieńce, gdy powiem jej komplement. Przytrafiło mi się z nią tyle pięknych chwil. One już na zawsze zostaną w mojej pamięci, a już ja o to zadbam. Wiem, że gdyby nie przeżyła to lepiej byłoby dla mnie usunąć ją z moich wspomnień, ale nie potrafię tego zrobić. Ona zawładnęła moimi myślami i moim sercem. Stała się jego częścią. Częścią, która mogę dziś utracić. Nawet na zawsze. Gdy byliśmy koło wejścia na plażę rozejrzałem się dookoła, ale tak, żeby nie zauważyła tego Laura. Oczywiście szukałem Romwellów. Zobaczyłem ich. Stali po przeciwnej stronie ulicy i patrzyli na mnie ze złowieszym uśmiechem. Chciałbym teraz stąd uciec, ale zaczeliby mnie gonić. Mnie mogliby zabić, ale nie Laurę. To ją chciałbym ochronić. Zaraz jednak odwróciłem od nich wzrok i skierowałem go na Laurę. Być może teraz widzę ją ostatni raz. Weszliśmy na plażę i szliśmy niedaleko brzegu. Było ciemno, bo księżyc odchodził od pełni. Po chwili przypomniał mi się mój koszmar. On za pare chwil może stać się rzeczywistością. Nie mogę teraz o tym myśleć! Muszę się skupić! Wyostrzyłem swoją czujność. Nie odwracałem się, ale wiedziałem, że oni są gdzieś z tyłu i nas obserwują. Czułem się jakbym był na ich muszce, co w sumie może jest prawdą, bo pewnie mają broń. Moje tętno przyspieszyło. Spojrzałem na Laurę. Jest taka radosna i niczego się nie spodziewa. Nie spodziewa się, że jej najlepszy przyjaciel zamyka ją w pułapce. Jeśli ona przeżyje to nigdy mi tego nie wybaczy. Sam bym sobie nie zaufał po czymś takim. Nie zasługuję na miano jej przyjaciela. Jestem zdrajcą. Inaczej nie umiem siebie nazwać. Skoro ja nie potrafię sobie wybaczyć tego, co za chwilę nastąpi, to dlaczego miałaby ona? Jak ja jej po tym spojrzę w oczy? Ból w moim sercu wzrastał z każdą sekundą. Chciałbym, żeby to się nie działo na prawdę, żeby to był tylko mój koszmar. Jednak to jest rzeczywistość.
  - Po co mnie zabrałeś na tą plażę? - odezwała się Laura. Wsłuchałem się w jej głos. Może słyszę go już ostatni raz.
  - A musiałem mieć jakiś powód? Ot tak to zrobiłem. - powiedziałem. Zobaczyłem, że jest trochę zawiedziona. Może pomyślała, że wyznam jej tutaj uczucia? W sumie takie miejsce jest w moim stylu. Nagle moje ciało przeszedł dreszcz. Poczułem, że Romwellowie są już bliso nas. Zdawało mi się, że czuję ich oddech na karku. Mój smutek w jednej chwili odsunął się, aby dać więcej miejsca strachowi. Za chwilę może nadejść ten moment. Odwróciłem lekko głowę do tyłu i spojrzałem kątem oka za siebie. Zupełnie jak w moim koszmarze zobaczyłem dwie sylwetki wyłaniające się z mroku. Miałem dobre przeczucie, że są już blisko. Serce zaczęło mi walić ze strachu. Miałem wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Czułem, że dystans między nami się zmniejsza, mimo że nie parzyłem w ich stronę. Nie wierzę, to się już zaczyna. Chwila, której nie chcę od miesiąca nadchodzi wielkimi krokami. Spojrzałem na Laurę. Napawałem się jej widokiem, bo może nie zobaczę jej już żywej. Nie, ona od nich wyjdzie cała i zdrowa. Oni nic jej nie zrobią. Nic. Ból znów zrównał się ze strachem. Domionwały we mnie tylko te dwa uczucia. W głowie zacząłem liczyć. Gdy doszedłem do 60, poczułem dłoń na swoich ustach oraz, że ktoś daje mi ręce na plecy. Nie widziałem kto mnie trzyma, ale instynktownie zacząłem się szarpać. Chciałem się uwolnić. Spojrzałem w stronę Laury. John przyciskał jej do ust jakąś białą szmatkę. Szarpnąłem się mocno tak, że Josh zabrał rękę z mojej twarzy i z całej trzymał moje nadgarski.
  - Laura! - krzyknąłem na cały głos. - Puszaj mnie Josh do cholery jasnej! Puszczaj! - wierciłem się ile miałem sił, ale on ani drgnął. - Zostawcie ją! Weźcie mnie zamiast niej! - krzyknąłem i zobaczyłem tylko jak jej wzrok robi się senny, a po chwili jej oczy zamykają się. Moje serce rozdarł ogromny ból. Moje wnętrze dosłownie płonęło z żalu i strachu. - Nie. - szepnąłem, gdy jej głowa opadła bezwładnie w dół. - Puść mnie. - powiedziałem ostro, a Josh zrobił to.
  - Brawo Lynch, wypełniłeś swoje zadanie, ale też dobrze grałeś. - odezwał się John.
  - Ja nie grałem. Mówiłem wszystko co czuję. Co ty jej zrobiłeś? - spytałem.
  - Spokojnie, ona jest tylko nieprzytomna. Wybudzi się po kilku godzinach. - odpowiedział John, a ja w duchu odetchnąłem z ulgą. Jeszcze żyje.
  - Co wy chcecie z nią zrobić?
  - Nie zadawaj znów tego pytania, bo i tak ci nic nie powiemy. To nie twoja sprawa. - warknął Josh. - Na tym etapie kończy się twoje zadanie i nic już nie musisz wiedzieć na ten temat.
  - Brałem udział w tym zadaniu, więc przynajmniej odrobina prawdy mi się należy. - powiedziałem twardo. Po chwili Josh zamachnął się i uderzył mnie mocno w twarz. Zachwiałem się odrobinę i złapałem za policzek. Ten ból to nic w porównaniu z tym, co czuję w sercu.
  - Gówno ci się należy! To my decydujemy o tym co ci powiemy. Nie obchodzi nas zdanie takiego smarkacza jak ty! - syknął Josh. W sercu zapłonęła mi żywa nienawiść do nich. Byłem wściekły. Zacisnąłem mocno pięści.
  - Wiecie, ja w przypadku do was mam serce, którego wy już nie macie! Co wam da skrzywdzenie niewinnej i bezbronnej dziewczyny? Dlaczego bierzecie się za słabszych, a nie za tych silniejszych? Jesteście tchórzami! - wykrzyczałem, za co znowu dostałem w twarz, ale tym razem dwa razy mocniej i nie z otwartej dłoni lecz z pięści. Po chwili poczułem uderzenie z drugiej strony równie mocne, co poprzednie. Ledwo co się trzymałem na nogach. Nos mnie bolał. Złapałem się za niego. Zobaczyłem krew na palcach.
  - My jesteśmy tchórzami?! My?! To ty ciągle podwijasz ogon ze strachu, gdy dajemy ci jakieś zadanie! Nas nazywasz tchórzami?! - krzyknął John, który mówiąc to upuścił Laurę na piasek i złapał mnie za kołnierz. Patrzył mi prosto w oczy, a ja jemu. Nie bałem się ich. Przeważał u mnie gniew, a nie strach. Czego mam się bać? Śmierci? Ona byłaby dla mnie wybawieiem od cierpienia, które mnie czeka.
  - Jeszcze raz powiesz coś o nas, a rozkwazę tą twoją buźkę! Zrozumiałeś?! - warknął John, a ja tylko przytaknąłem głową, po czym ten mnie puścił. Cieszę się, że Laura nie widzi tego teraz. - To świetnie. - odparł sucho.
  - A co zrobicie ze mną? Chyba tyle mogę wiedzieć, prawda? - spytałem.
  - Jesteś już wolny. Taka była umowa. - odpowiedział Josh.
  - Przynajmniej dotrzymaliście słowa. Jednak chcę wiedzieć coś jeszcze. Jaki był haczyk w tym zadaniu?
  - Haczyk był taki, że domyślaliśmy się, że zakochasz się w niej, a po oddaniu jej nam będziesz cierpiał. Dlatego też nie chcemy cię zabijać. Trochę się pomęczysz ze swoim sumieniem, a to czasami jest gorsze niż śmierć. - powiedział John. Wiedziałem, że oni kochają zadawać psychiczny ból. Mają rację odejście z tego świata byłaby łatwiejsze niż życie ze świadomością, że może się być pośrednią przyczyną śmierci dziewczny, którą się kocha. Gdy się tak stanie to nie wybaczę sobie tego do końca życia.
  - Tak, to w waszym stylu zadawać komuś psychiczny bólu. - odparłem.
  - Tak, on jest najgorszą odmianą bólu. - powiedział Josh.
  - No to na nas już pora. - odezwał się John, po czym podniósł Laurę z ziemi i zarzucił ją na ramię jak worek. Jej ciało było takie bezwładne. Widząc ją taką, moje serce przeszył ból. Zacisnąłem zęby, gdy poczułem, że pieką mnie oczy. Nie mogłem płakać. Nie przy nich. Oni nie mogli widzieć mojej słabości. Po chwili odwrócili się i odeszli. Ja tylko patrzyłem na Laurę dopóki nie zniknęła w ciemności. Gdy tak się stało poczułem w sercu ogromną pustkę. Ona przecież była jego częścią i zabrała ją ze sobą. Skradła kawałek mojego serca. Ona już może nigdy do mnie nie powrócić. Mogę już jej nigdy nie zobaczyć. Poczułem, że łzy napłynęły mi do oczu, a po chwili spłynęły po policzkach. Straciłem ją. Straciłem ją może na zawsze. Straciłem ją. Moją Lau. Moją bezbronną, niewinną Lau. Teraz dopiero zdałem sobie sprawę jak bardzo ją kocham. Ona nie zabrała mi kawałka serca, a ona zabrała je całe. Ta pustka tylko o tym świadczy. Ja już nie mam serca. Nie czuję już jego.
  - Laura! Wróć do mnie! - krzyknąłem. Łzy płynęły mi strumieniami po policzkach. Jeszcze nigdy nie czułem takiego bólu. On jest nie do wytrzymania. Ledwo co potrafię przez niego oddychać. On przyćmiewa wszystkie moje zmysły. Przejął nade mną pełną kontrolę. Fala rozpaczy wypływała ze mnie z postaci łez. Usiadłem na piasku przysunąłem kolana pod siebie i położyłem na nie głowę. Siedziałem i płakałem. W głowie echem odbijało mi się tylko jej imię. Laura. Laura. Laura. Straciłem ją. Straciłem miłość mojego życia. Lau, moja kochana Lau wpadła w ręce bandytów i to z mojej winy. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Laura, proszę wróć do mnie. Żyj. Nie odchodź z tego świata. Ja nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Laura, nie zostawiaj mnie. Bądź przy mnie. Kocham cię całym moim sercem i nigdy nie przestanę. Lau. Nawet nie wiem ile trwała ta moja bezczynność. W końcu podniosłem się z ziemi. Nie, to nie prawda. Oni mi jej nie zabrali. Ona jest w swoim pokoju. Bezpieczna, cała i zdrowa. Czeka aż do niej przyjdę. Zacząłem biec do wyjścia z plaży. Gdy znalazłem się na chodniku nie przestawałem biegnąć. Nogi same prowadziły mnie w kierunku jej domu. W końcu stanąłem pod bramą willi Marano. Płuca paliły mnie, a nogi bolały, ale nie zwarzałem na to. To było nic w porównaniu z tym co przeżywam w środku. Przeszedłem przez bramę i zakradłem się pod balkon. Wszedłem po pergoli, po czym wszedłem do środka pokoju, w którym było ciemno. Jednak przez ten czas przywykłem do niej. Poszedłem do sypialni, garderoby, łazienki, ale jej nie było. Zacząłem dyszeć z bólu, który rozchodził się po moim całym ciele. Usiadłem na łóżku i przykryłem twarz dłońmi. Nie ma jej. Pusto. Straciłem ją na prawdę. Ta myśl jest nie do zniesienia. Przejechałem dłońmi po twarzy, po czym wstałem z łóżka. Rozejrzałem się po pokoju. Wszystko przypominało mi o NIEJ. Nie mogę tu dłużej przebywać. To wszystko mnie przytłacza. Wyszedłem na balkon, uprzednio przymykając drzwi prowadzące na niego. Spojrzałem na ogród, a dokładnie na jego tylą część. Wierzba. Leżenie na kocu, rozmawianie i patrzenie w gwiazdy. Kolejne łzy i kolejny cios w serce. Zeszdłem po pergoli i nagle przed oczami stanął mi nasz pocałunek. Był dokładnie w tym miejscu. Kolejne łzy i cios w serce. Szybko zmyłem ten obraz. Tu wszystko przypomina mi o niej. Nie mogę tu dłużej być. Pobiegłem do bramy, po czym przeszedłem przez nią. Z pustą głową i sercem doszedłem do swojego domu. Wszedłem do środka, ściągnąłem buty, kurtkę, po czym udałem się w stronę schodów.
  - Ross, chodź tutaj. - usłyszałem głos Rydel, wydobywający się z salonu. Chciałbym teraz pójść do swojego pokoju, rzucić się na łóżko, rozpłakać się i użalać się nad swoim życiem. Niechętnie poszedłem do salonu, a którym byli wszyscy. Gdy mnie zobaczyli ich oczy poszerzyły się. Sam nie wiem co w nich było.
  - Ross, co oni ci zrobili? Masz całą twarz we krwi. - odezwał się Riker. Wszyscy patrzyli na mnie ze strachem i troską. Przez moje myśli zapomniałem, że leci mi krew z nosa.
  - Dostałem, gdy powiedziałem im pare gorszych słów. - odpowiedziałem beznamiętnie.
  - Chodź szybko do łazienki. Musisz się umyć. - powiedziała Rydel i pociągnęła mnie w stronę wskazanego pomieszczenia. Spojrzałem w lustro. Krew miałem rozmazaną na połowie twarzy, włosy też miałem trochę ubrudzone w niej. Jednym słowem wyglądałem okropnie. Niczym postać z horroru. Umyłem twarz, po czym wytarłem ją ręcznikiem, który podała mi Rydel.
  - Ross jak się czujesz? - spytała z troską w głosie.
  - Czuję pustkę i ogromny ból w sercu. - odpowdziałem słabo. Co ja mówię? Przecież ja nie mam już serca. Zabrała je Laura.
  - Ross, wiem, że ci ciężko, ale masz nas. Pamiętaj, że masz u nas wsparcie. - powiedziała, kładąc mi rękę na ramieniu.
  - Wiem, ale ja nie wybaczę sobie, gdy coś się jej stanie. - odparłem z ogromnym bólem w głosie.
  - Musisz być dobrej myśli. Musisz mieć nadzieję.
  - Nadzieję? Ja już w nic dobrego teraz nie wierzę.
  - Ross, teraz będzie cię to bolało, ale nie możesz się załamać. Jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie to zrób to dla nas. - odparła, patrząc mi w oczy. Widziałem w nich strach i zatroskanie.
  - Dla was jestem gotów poświęcić życie. - powiedziałem mocniejszym głosem. Na chwilę zapanowała pomiędzy nami cisza.
  - Wiesz, myślałam nad tym wszystkim i doszłam do wniosku, że gdyby chcieli ją zabić to zrobiliby to od razu. Nie patyczkowaliby się z tobą i nie dawaliby tobie tego zadania. Za tym kryje się coś więcej. Może oni chcą wziąć za nią okup? Przecież jej rodzice są milionerami, więc zarobiliby sporo. Co o tym sądzisz? - spytała, a ja w głowie jeszcze raz analizowałem jej słowa.
  - Wiesz, możesz mieć rację. Gdyby chcieli ją zabić lub zgwałcić to równie dobrze mogliby wybrać inną dziewczynę, a nie córkę milionerów. To może być prawda. Jednak co zrobą po tym jak otrzymają kasę? Wypuszczą ją jak gdyby nigdy nic? Przecież to jest ryzykowne, bo na jej rodzice mogliby wezwać policję. To się wszystko nie trzyma kupy.
  - Jednak, to wydaje mi się najlepszym rozwiązaniem. Zawsze jednak możesz spróbować ją odbić.
  - Odbić? Mógłbym, gdybym wiedział, gdzie oni są, a napewno nie ma ich już tam gdzie zawsze.
  - Nie wiesz, gdzie są ich wszystkie kryjówki?
  - Nie, wiem tylko o tej jednej, gdzie zawsze chodzę. Nie mówią mi wszystkiego. W ogóle zawsze przekazaywali mi coś połowicznie i nigdy do końca.
  - Wiesz, bo gdyby chcieli za nią okup to z pewnością zadzwoniliby do jej rodziców, powiedzieli gdzie są i ile mają przynieść pieniędzy.
  - Dobrze myślisz. Jednak, co mi to daje? Przecież oni nie zadzwonią do mnie.
  - Może pójdziesz do jej rodziców, powiesz im prawdę i już zaczną się poszukiwania?
  - Mogę do nich iść, to nic trudnego. - powiedziałem i westchnąłem.
  - Ale?
  - Wiesz dlaczego nigdy nie doniosłem o nich na policję?
  - Dlaczego?
  - Bo ja przecież też brałem udział w tym co robili. Chociaż wiesz, że wykonywałem ich zadania tylko, żeby was chronić. Jednak, gdyby dowiedziała się o nich policja to ja też mógłbym trafić do więzienia.
  - Przecież nie robiłeś tego, bo chciałeś tylko dla ochorny. Może jakoś by to złagodziło.
  - Nie wiem, może. Teraz zaczynam rozumieć dlaczego dali mi wolność. Wiedzieli, że nie zgłoszę ich na policję, bo sam jestem zamieszany w to porwanie i mógłbym ponieść jakieś konsekwencje.
  - Jednak oni mają mózg, bo serca nie.
  - Ale to nie zmienia faktów, że pójdę jutro rano do rodziców Laury i powiem im o wszystkim. Chcę, żeby jej nic się nie stało. O sobie nie muszę teraz myśleć. Co będzie to będzie. - powiedziałem pewnym głosem.
  - Jejku, jak ty ją kochasz. Jesteś gotowy za nią iść nawet do więzienia.
  - To i tak mogło mi się przytrafić, gdyby ich nakryli.
  - Tak, ale teraz dobrowolnie oddajesz się w ręce policji.
  - Trudno, jakoś to będzie. Gdy będą mnie przesłuchiwać to powiem ich całą prawdę. Nie pominę ani jednego szczegółu. Może to jakoś załagodzi tą sytuację.
  - Miejmy nadzieję.
  - Idę już do siebie. Idź spać, Rydel. Jutro czeka nas wszystkich ciężki dzień, bo nie wiadomo co się stanie. - powiedziałem, a ona tylko przytaknęła. Wyszliśmy z łazienki, a ja poszedłem na górę do swojego pokoju. Rzuciłem się na łóżko. Wbiłem wzrok w sufit. Nie sądziłem, że to wszystko jest takie skąplikowane. Każda rzecz jest jakoś ze sobą powiązana. Wszystko tworzy jakiś element układanki. Ten dzień jest dla mnie najgorszym dniem życia. Straciłem dziś Laurę, co powoduje ogromny ból w moim sercu. Co się teraz z nią dzieje? Co oni z nią robią? Czy jeszcze żyje? Boże, błagam, żeby ona żyła, bo tylko tego pragnę. Kocham ją całym moim sercem. Jestem dla niej nawet gotów oddać się w ręce policji. Pragnę tylko, żeby nic jej się nie stało, żeby wyszła cało od Romwellów. Chciałbym ją znów zobaczyć, przytulić, pocałować. Chciałbym, żeby znów była blisko mnie. Chciałbym. Jednak ona może mi tego nie wybaczyć. Nie zdziwię się jeśli tak się stanie. Bo kto wybaczyłby osobie, która przez miesiąc była twoim najlepszym przyjacielem, a nagle oddała cię w ręce bandytów? Nie jestem jej wart. Jednak pragnę tylko jednego - niech ona żyje. To będzie dla mnie jedyna pociecha. Westchnąłem. Sięgnąłem ręką do kieszeni spodni, aby wyciągnąć z niej telefon. Włączyłem go i wszedłem na galerię. Zacząłem przeglądać zdjęcia, na których jestem ja i Laura lub tylko ona sama. Patrzyłem na jej uśmiech, wesołe oczy i przypominałem sobie chwile, które spędziliśmy razem. To są najpiękniejsze momenty mojego życia, bo były z osobą, którą bardzo kocham. Poczułem, że do moich oczu napływają łzy, które po chwili spłynęly po moich policzkach na poduszkę. Jedno zdjęcie - jedna łza i ogormny ból. Nie wierzę, że ją straciłem. Może ona już nie żyje. Może już nigdy jej nie zobaczę. Nie wyobrażam sobie już życia bez niej. Jest takie puste. Moje serce jest puste. Tylko ona może je wypełnić. Wystarczy mi tylko sam jej widok. Nie potrzebuję nic więcej. Chcę tylko zobaczyć ją żywą. Mam nadzieję, że ona jeszcze nie odeszła z tego świata. Pozostała mi tylko nadzieja i tylko nią teraz żyję.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka wszystkim!!!
Jak tam wasze wrażenia po przeczytaniu rozdziału? Ja pisząc go momentami miałam łzy w oczach. Pisałam i czułam to co czuł Ross. Wczułam się w jego całym moim sercem. Podoba mi się ten rozdział. Myślę, że mi się udał. Jest on bardzo smutny to fakt. Laura jednak została porwana. Jak myślicie co się z nią stanie?
Do napisania!!!

Liczę na komentarze!

12 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział :*
    Szkoda mi Rossa i Laury, bo nie wiadomo co jej zrobią :/ mam nadzieje, że wszystko będzie dobrze :)
    Czekam na następny :*
    A i zapraszam do mnie
    pamietnik-rossa-lyncha.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział czekam na neksta :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham to!
    Czekam na następny.
    Cudny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Boski rozdział ! ♥♥
    Nie mogę , ja się prawie poryczałam :(
    Świetny ! Tak szkoda mi Rossa , cierpi . Laur , ten rozdział jest wspaniały ! Masz wielki talent ale to wiesz na pewno
    Martwię się O Laur , serio zaraz się porycze ♥♥
    Wspaniały , cudowny aż brak mi słów !
    Czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  5. BOŻE RYCZAŁAM JAK BYLI NA TEJ PLAŻY
    biedny Rossiaczek, mogę ci zastąpić Lau :///
    Rozdział super ekstra kocham go <3333
    Te wszystkie opisane emocje mega ci wyszły i wgl bardzo mi się to podoba!
    Czekam Rossiaczku, masz walczyć o naszą księżniczkę
    Wystrzelić jej chłoptasia w kosmos
    I macie być razem <333
    Czekam na nexta! :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam aniołku :)
    Rozdział mi się spodobał.
    Jest świetny i bardzo emocjonujący...
    Lubię to opowiadanie, ale.... mała rada/uwaga na przyszłość
    ,,- Tak, on jest najgorszą odmianą bólu. - powiedział Josh. ''
    Powinno to być zapisane w ten sposób :
    - Tak, on jest najgorszą odmianą bólu - powiedział Josh.
    (brak kropki przed czasownikiem, gdyby był rzeczownik... kropka i duża litera)
    Z chęcią przeczytam kolejny, chciałabym również poznać opinię na temat mojego opowiadania.
    Życzę weny i pozdrawiam xxx
    message-harrystyles.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny < 3
    Czekam na nexta!
    Pozdrawiam :*
    Twoja Czekoladka ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam ze mnie dawno nie było. Trochę miałam na głowie potem te zalegi musiałam nadrobić i tak wyszło. :)
    Boże... Coś ty tu zrobiła... Nie. Ja się nie zgadzam. Mam nadzieje że nic jej nie będzie. Słyszysz? A tylko spróbuj jej coś zrobić a mnie popamietasz. Słowo ;) Jestem zbyt wstrząśnięta by pisać więcej. Powiem tylko dawaj nexta bo musze wiedzieć co dalej. Pozdrawiam autorkę gorąco. Masz wspaniałe pomysły i w dodatku umiesz je przedstawić ;)
    Jeszcze raz czekam niecierpliwie :*
    Buźka (niespokojna) Chelsa

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny blog :)
    Czekam na next :)
    Zapraszam też do mnie
    http://wszystko-zaczyna-sie-od-nowa.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz motywuje mnie do dalszej pracy i jest dla mnie bardzo ważny. Uszanujcie moją pracę komentując ją nawet najkrótszym komentarzem. ; )