niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 5

"I wanna see you smile." ~ "Chcę zobaczyć, jak się uśmiechasz." - Smile

~Los Angeles, 02.07.2015r.
                                                             ★Laura★

Otworzyłam leniwie powieki i przeciągnęłam się lekko. Potarłam odrobinę oczy i sięgnęłam po mój telefon w celu sprawdzenia godziny. Wzięłam go do ręki i włączyłam go. Była 9:37, czyli moja normalna pora wstawania. Nie wiem dlaczego wczoraj obudziłam się wcześniej. Nie ważne, bo było warto. Gdybym nie poszła pobiegać to nie spotkałabym Jacoba, a tego za bardzo bym nie chciała. Polubiłam go, bo jest bardzo miły i uprzejmy, ale i tak w dalszym ciągu nie znam jego charakteru. W końcu pewnie poznam. Chyba pora wyjść z tego łóżka. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Wstałam i poszłam do garderoby uprzednio zrekając na okno w celu sprawdzenia pogody. Świeciło słońce, więc pewnie znów będzie ciepły dzień. W co by się tu ubrać? Zastanowiłam się chwilę i w końcu zdecydowałam się na luźną, letnią sukienkę w kwiaty. Ubrałam się w nią, po czym podeszłam do toaletki i usiadłam na krześe. Rozczesałam włosy i lekko podkręciłam lokówką. Na rzęsy nałożyłam tusz, a na usta malinowy błyszczyk. Popsikałam się jeszcze moimi ulubionymi perfumami "De la rosa" i wyszłam z garderoby. Otworzyłam drzwi i wyszłam na balkon. Wciągnęłam świeże powietrze. Oparłam się o barierkę i podziwiałam piękny widok na ogród. To patrzenie na niego niegdy mi się znudzi. Co by tu dzisiaj zrobić? Nie chce mi się siedzieć w domu, a Jake raczej dzisiaj mnie nigdzie nie zaprosi. To może pójdę do galerii razem z Vanessą? Tak to dobry pomysł. Ciekawe, czy jeszcze śpi czy może już nie? Idę do niej. Najwyżej ją obudzę. Wyszłam z mojego pokoju i stanęłam pod drzwiami królestwa Vanessy. Zapukałam, ale nie dostałam żadnego znaku ze środka, więc ponowiłam czynność tylko tym razem zrobiłam to głościej, ale nadal nic. Czyli moja siostra śpi. No to muszę zorganizować pobudkę. Po cichu otworzyłam drzwi i weszłam do środka. W pokoju było pół ciemno i pół jasno przez zasłonięte rolety. Zakradłam się do jej łożka i z impetem wskoczyłam na nie. Zaczęłam skakać po matercu i śmiać się.
  - Wstawaj Van! Słońce już dawno wzeszło, a ty jeszcze śpisz!- krzyczałam.
  - Laura przestań skakać mi po łóżku.- mruknęła moja siostra.- Dlaczego mnie budzisz?
  - Postanowiłam, że dziś wychodzimy na mały shopping, co ty na to?- spytałam i przestałam skakać, po czym usiadłam na łóżku.
  - Okay możemy iść, a która tak w ogóle jest godzina?- zapytała i ziewnęła.
  - Przed dziesiątą.- odparłam.
  - Musiałaś mnie akurat budzić? Przecież sklepy nam nie uciekną.
  - Lepiej iść wcześniej, bo jest trochę mniejszy ruch. To co wstajesz?
  - Tak już wstaję, bo i tak nie dasz mi już pospać.- odpowiedziała Van i podniosła się do pozycji siedzącej.
  - To ty się ubieraj, a ja idę na dół do kuchni. Co chcesz na śniadanie?
  - Mogą być jak zawsze naleśniki.- odparła, a ja wstałam i wyszłam z jej pokoju. Zeszłam na dół po schodach i udałam się do kuchni, w której oczywiście zastałam Natalie. Zmywała naczynia, więc mnie nie widziała.
  - Dzień dobry Natalie.- powiedziałam wesoło.
  - Dzień dobry Laura. Dzisaj nie byłaś biegać?- spytała i przerwała pracę.
  - Nie. Dzisiaj postanowiłam sobie dłużej pospać jak zawsze.- uśmiechnęłam się.
  - Co chcesz zjeść na śniadanie?
  - No, a jak myślisz?
  - Naleśniki?
  - Tak i jeszcze możesz zrobić dla Vanessy, która zaraz tu przyjdzie. Idziemy dzisiaj na zakupy.
  - Czyli dzisaj zakupy. Dobrze już robię wam naleśniki.- powiedziała i zabrała się za śniadanie. Po chwili do kuchni przyszła Vanessa.
  - Dzień dobry Natalie.- przywitała się.
  - Dzień dobry Vanesso. Robię dla was naleśniki.- uśmiechnęła się kobieta. Po 10 minutach śniadanie było gotowe. Natalie podała nam naleśniki, a my zabrałyśmy się za jedzenie ich.
  - Dziękujemy.- powiedziałyśmy, a kucharka uśmiechnęła się do nas. Mmm... jej naleśniki są najlepsze. Nigdy nie jadłam lepszych. Co do naleśników to mam bardzo wybredny gust i ciężko sprawić, żeby mi samakowały inne. Zdecydowanie Natalie robi je najlepiej. Po skończonym posiłku wstałyśmy od stołu i wyszłyśmy na korytarz, gdzie ubrałyśmy buty, po czym wyszłyśmy z domu.
  - Van, pamiętasz gdzie jest jakaś galeria?- zapytałam po 5 minutach drogi.
  - Szczerze? Nie pamiętam. Myślałam, że ty wiesz, gdzie jest skoro zaproponowałaś ten wypad na zakupy.
  - Nie myślałam o tym gdzie ona jest tylko o tym, żeby tam pojść. Niestety zapomniałam jak się tam szło.
  - No trudno będziemy musiały kogoś spytać.
  - Może tej blondynki?- spytałam i wskazałam na dziewczynę idącą przed nami.
  - Okay, czemu nie.- odparła Van i przyspieszyłyśmy trochę, żeby się z nią zrównać.- Przepraszam, czy wiesz, jak dojść do najbliższej galerii?- zapytała moja siostra, a blondynka spojrzała na nas. Na moje oko jest w wieku Vanessy lub rok młodsza.
  - Oczywiście. Właśnie tam idę, więc mogę was zaporwadzić.- odpowiedziała miło i uśmiechnęła się do nas.
  - Dziękujemy.- odparłam i odwzajemniłam jej gest.
  - A tak w ogóle to jestem Rydel Lynch.- przedstawiła się.
  - Ja jestem Vanessa Morasso, a to jest moja młodsza siostra Laura.- powiedziała Van.
  - Van, ja umiem sama się przedstawić.
  - Oj tam, nie marudź mi tu.
  - Widać, że jesteście siostrami już na pierwszy rzut oka. Jesteście do siebie podobne.- uśmiechnęła się Rydel.
  - Tak to prawda, a ty masz jakieś rodzeństwo?- spytałam.
  - Mam trzech braci plus przyjaciela pod dachem. Jestem jedyną dziewczyną w domu i oni dają mi porządnie w kość. Czasami są naprawdę nie do zniesienia. To ja sprawuję kontrolę nad nimi wszystkimi. Mam już wiele wprawy i gdy coś powiem to słuchają prawie od razu.
  - Jesteś z nich najstarsza?- zapytała Vanessa.
  - Nie, jestem druga w kolejności. Najstarszy jest Riker, ale czasami nie wydaje się, że tak jest. Po mnie jest Rocky, który jest jak duże dziecko. Tak samo zachowuje się nasz przyjaciel Ellington, który jest w moim wieku. Najmłodszy jest Ross.
  - Jaka jest równica międy wami wszystkimi?- powiedziałam.
  - Rok, ale tylko między mną a Rikerem są dwa lata.
  - Nie nudzisz się w domu, prawda?- odparła Van.
  - Tak prawda. Moi barcia codziennie coś zrobią.- zaśmiała się Rydel.
  - A tak w ogóle to dlaczego nam to wszystko mówisz, przecież nas nie zniasz.- odpowiedziałam.
  - Nie muszę robić z moich braci tajemncy, bo nic się nie stanie, gdy komuś o nich powiem. Nie znam was, ale zawszę mogę poznać. Może razem pójdziemy na shopping?- zaproponowała blondynka.
  - Okay, napewno będzie fajnie.- uśmiechnęłam się.
  - A tak w ogóle to jak długo jesteście w Los Angeles? Skoro nie wiecie gdzie jest galeria to chyba niedawno przyjechałyście.
  - Dzisiaj to nasz trzeci dzień.- odpowiedziałam.
  - Byłyście tutaj kiedyś?
  - Tak kiedyś jeździłyśmy tu na wakacje do babci i dziadka, ale gdy oni zmarli trzy lata temu już nie.- odezwała się Vanessa.
  - I przez ten czas zapomniałyśmy gdzie są różne miejsca, ale park pamiętam.- dopowiedziałam.
  - I my się nigdy nie spotkałyśmy? Szkoda, bo myślę, że jesteście bardzo miłymi i fajnymi dziewczynami, a ja bardzo często mam rację, co do ludzi.- uśmiechnęła się Rydel.
  - Skoro ty tak sądzisz to pewnie to jest prawda.- powiedziałam.- Chcemy tutaj znaleźć przyjaciół.
  - To chyba trafiłyście na odpowiednią osobę, bo ja bardzo lubię nowe znajmości. Myślę, że to będzie początek naszej przyjaźni.- odparła Rydel i objęła mnie i Van ramionami, a my się zaśmiałyśmy.
  - Byłoby świetnie.- odpowiedziała moja siostra i po chwili blondynka nas puściła.
  - A tak w ogóle już właśnie dochodzimy do galerii.- odparła Rydel i rzeczywiście była ona naprzeciwko nas.
  - Ta droga bardzo szybko nam z tobą zleciała.- odezwałam się.
  - Ze mną czas leci bardzo szybko i przyjemnie.- zaśmiała się blondynka.
  - Sklepy strzeżcie się, bo oto nadchodzą trzy dziewczyny chcące kupić trochę ubrań.- powiedziała Vanessa i weszłyśmy do środka ogromnego budynku. Naszym pierwszym celem był oczywiście sklep z ubraniami. Weszłyśmy do pierwszego i szukałyśmy czegoś fajnego. Znalazłam ładną bluzkę, spódnicę i dżinsowe spodenki. Te rzeczy nie były bardzo drogie. Co jak co, ale z moje kieszonkowe mogę kupić co chcę, ale nie chcę wydać wszystkiego na jedną lub dwie rzeczy, bo mogę kupić wiele innych. Oczywiście muszę uważać, żeby się nie wydać. Dziewczyny też już coś znalazły, więc poszłyśmy do kasy i zapłaciłyśmy. Poszyłyśmy do kolejnego sklepu.
  - Dziewczyny zobacie jaka ta sukienka jest prześliczna.- powiedziała Rydel od razu po wejścu. Ja i Van spojrzałyśmy na na nią i muszę przyznać, że jest piękna.- Ale jest bardzo droga. Nie mam przy sobie tyle pieniędzy. No trudno.- westchnęła i odeszła od sukienki. Spojrzałam na cenę i kosztowała 2000 dolarów. Chciałabym dać jej te pieniądze, ale nie chcę przy tym się wydać. Jak na razie ja i Van musimy ukrywać ile ich mamy. Po wyjściu z tego sklepu udałyśmy się do butkiu, gdzie kupiłam sobie prześliczne szpilki. Po czterech godzinach chodzenia po różnych sklepach byłyśmy wykończone. Kupiłyśmy mnóstwo rzeczy i byłyśmy obładowane torbami.
  - Może trochę odpoczniemy w jakiejś kawiarni, co wy na to?- zaproponowała Vanessa.
  - Bardzo chętnie, bo zaraz normalnie odpadną mi nogi od tego chodzenia.- powiedziała Rydel i poszłyśmy do najbliżeszej kawiarni. Usadłyśmy w wolnym stoliku i czekałyśmy na kelnera. Po chwili on przyszedł i złożyśmy swoje zamówienia.
  - Naraszcie czuję nogi.- odezwałam się.
  - Zdecydownanie cztery godziny chodzenia po sklepach daje w kość.- odparła Van.
  - Daje, ale są też plusy, bo teraz mamy mnóstwo nowych ciuchów. Nadal żałuję, że nie mogłam kupić tej sukienki.- powiedziała Rydel.
  - Jak tak bardzo ją chcesz to możemy kiedyś ci na nią dołożyć.- zaproponowałam i spojrzałam pytająco na moją siostrę.
  - Możemy to zrobić.- zgodziła się Van.
  - Dziewczyny naprawdę docieniam was, że chcecie mi pomóc, ale nie musicie tego robić. To jest tylko sukienka. Znalazłam przecież inną, tańszą i ładną.
  - Jakbyś zmieniła zdanie to nam o tym powiedz.- uśmiechnęłam się do Rydel.
  - Okay, ale i tak nie chcę wam robić kłopotu. To tylko sukienka, ale ja wolę was niż ją. Naprawdę was polubiłam.- powiedziała blondynka i uśmiechnęła się.
  - Ja ciebie też.- odpowiedziałyśmy z Vanessą wspólnie.
  - Często tak razem mówicie?
  - Nie, tylko czasami nam się zdarzy.- znowu powiedziałyśmy razem.
  - Napewno?
  - Napewno.- i znowu to samo.- Oj przestań już, bo to zaczyna się robić denerwujące i dziwne.- znowu powiedziałyśmy to samo i w tym samym czasie.
  - Już lepiej nic nie mówmy przez chwilę.- odparłam i tym razme już sama.
  - Wiecie, jak to fajnie wyglądało? Jakbyście miały ten sam mózg.- zaśmiała się Rydel.- A może się nim dzielicie?- tym razem już wybuchła śmiechem.
  - Rydel, to było przypadkiem.- powiedziała Vanessa.
  - Okay sorki, udzeliło mi się rodzinne poczucie humoru.- uśmiechnęła się.
  - Wy wszyscy tacy jesteście?- spytałam.
  - Jacy?
  - Tacy weseli i pełni życia. Ty po prostu tryskasz radością.
  - To w naszej rodzinie jest chyba dziedziczne, bo wszyscy jesteśmy tacy. Chociaż moi bracia są ode mnie gorsi. Jednak nigdy nikt nie dorówna Rocky'emu i Ellingtonowi.
  - A co oni robią?
  - Mówiłam wam już, że bardzo często zachowują się jak duże dzieci. Oni mają swój specjalny nałóg. Chyba nie zgadznieice jaki, bo to nie jest z tych szkodliwych.
  - Jaki?- zapytałam.
  - Nałóg do jedzenia żelków.- zaśmiała się Rydel.
  - Żelki? Nigdy bym na to nie wpadła.- odparła Vanessa.
  - Oni nie przeżyją dnia bez zjedzenia jednej paczki. Nigdy też nie uda wam się dostać od nich jednego żelka, a gdy ktoś im zabierze bez ich wiedzy to wtedy dzieją się różne rzeczy.
  - Jakie na przykład?- spytałam.
  - Przedwczoraj Riker wziął jedną paczkę i ją zjadł, a oni w ramach zemsty wrzucili mu szafę z ubraniami do basenu. Nie pytajcie jak to zrobili, bo sama nie wiem, ale po nich można się wszystkiego spodziewać. Riker jak to zobaczył to tak się wściekł, że zabrał im tygodniowy zapas żelków, a ja się na to zgodziłam. Taka była ich kara.- odpowiedziała blondynka i zaczęłyśmy się śmiać.
  - Ty to rzeczywiście nie masz z nimi nudno.- powiedziałam.
  - Jak chcecie to mogę was z nimi zapoznać. Możemy iść do mnie później, co wy na to?- zaproponowała Rydel, a ja i Van sporzałyśmy na siebie i przytaknęłyśmy zgodnie głowami.
  - Okay, możemy iść do twoich szalonych braci.- odparła moja siostra.
  - Okay to fajnie, czyli po zjdzeniu naszych deserów idziemy.- odpowiedziała blondynka i po chwili do naszego stolika podszedł kelner z naszymi zamówieniami. Od razu również też zapłaciłyśmy i gdy mężczyzna odszedł zabrałyśmy się do jedzenia.
  - No to teraz zbieramy swoje manatki i idziemy do mnie.- odezwała się Rydel, gdy skończyłyśmy jeść.
  - Okay.- ja i Vanessa odpowiedziałyśmy wspólnie. Wzięłyśmy swoje torby i wyszłyśmy z kawiarni.
  - Jak daleko jest do twojego domu?- spytałam, gdy opuściłyśmy galerię.
  - Jakieś 15 minut drogi.- odpowiedziała blondynka.- Ze mną ten czas wam szybko zleci.
  - Napewno.- odparła Vanessa. Cała droga rzeczywiście nam szybko minęła przez rozmowę i ciągłe śmiechy. Najczęściej miałyśmy ubaw z wyczynów Rocky'ego i Ellingtona. Rydel naprawdę ma ciekawie w domu. U niej zawsze coś się dzieje. Cieszę się, że ja i Van ją poznałyśmy, bo myślę, że będzie to nasza przyjaciółka. Ona jest taka radosna i wesoła. Chcałabym mieć w sobie tyle radości, co ona. Teraz na dodatek idziemy do jej domu, w którym będzie jej zwariowane rodzeństwo. Z jej opowiadań wynika, że oni będą jeszcze bardziej radośni. Coś mi się wydaje, że nowy rozdział właśnie się zaczął w moim życiu. Rozdział po tytułem ,,Przyjaciele". To będzie bardzo przyjemny rozdział już to wiem. Po 15 minutach drogi dotarłyśmy przed dom Rydel. Jest bardzo duży, zresztą co ja się dziwie, przecież mieszka w nim piątka osób.
  - Witam was w moim domu.- powiedziała blondynka i otworzyła drzwi. Weszłyśmy do środka i już od razu usłyszałam głośnie krzyki. Dla mnie to jest wielka nowość takie hałasy.
  - Rzeczywiście miałaś rację, że tym domu jest bardzo głośno.- odezwała się Vanessa.
  - Mówiłam, a teraz chodźcie do salonu, jeśli oczywiście uda nam się to zrobić bez potrącenia, bo już coś czuję, że tam się coś dzieje.- odparła Rydel i po chwili zobaczyłam blondyna goniącego z patelnią w ręce dwójkę brunetów.- A nie mówiłam.- zaśmiała się blondynka i poszłyśmy za nią do salonu. Nistety po drodze zostałam potrącona przez jednego z brunetów. Upadłam na podłogę.
  - Przepraszam cię za tych głąbów. Oni nie uważają na nikogo, gdy się gonią.- powiedziała Rydel i pomogła mi wstać.
  - Nic się nie stało.- uśmiechnęłam się.
  - Rocky! Ell! Ross! Riker! Do mnie w tej chwili!.- krzyknęła dziewczyna i po chwili cała czwórka stała przed nią. Jak ona to zrobiła?- Wychodzę na zakupy, a wy tu już gonitwę urządzacie?! Was nie można na pare godzin samych w domu zostawić, bo jeszcze coś rozwalicie! Zachowujecie się jak małe dzieci, a nie jak dorośli faceci! Gorzej, już dzieci lepiej się od was słuchają! Wy jesteście jak stado dzikich małp wypuszczonych z buszu! Przychodzę tu do domu z nowymi znajomymi, a wy tak się zachowujecie?! Wstyd mi za was.- zakończyła swój monolog. Szczerze, to trochę współczuję tym chłopakom, ale co ja tam mam wiem.
  - Przepraszamy Rydel.- powiedzieli chłopcy, którzy się gonili.
  - O co tym razem poszło?
  - No bo Rocky i Ell wrzucili na YouTube jak śpiewam podczas prysznica. Najgorsze jest to, że widać mi dupę na tym filmiku.- odpowiedział wściekły blondyn.
  - Ale zobacz ile masz wyświetleń. Nabili ci tysiaka w 10 minut.- zaśmiał się brunet z dłuższymi włosami, za co dostał od blondyna w głowę.
  - Nie martw się Ross oni dostaną swoją karę i to będzie bardzo bolsena kara.- powiedziała Rydel, a dzięki niej poznałam imię tego blondyna. On jest bardzo przystojny i ma takie ładne brązowe oczy. Laura o czym ty myślisz?
  - Jaką?- spytał brunet z krótszym włosami.
  - Za karę zabiorę wam wasz trzydniowy zapas żelków.
  - Rydel prosimy cię nie zabieraj nam naszych żelków, bo i tak nadal mamy na nie szlaban przez Rikera.
  - No i dobrze.
  - Rydel prosimy.- powiedzieli dwaj bruneci i ukęli przed nią na kolnanach i złożyli ręce.
  - Nie ma mowy.
  - My usuniemy filmik, a ty nie zabieraj nam żelków, co ty na to?
  - Nie Ell, bo i tak macie usunąć ten filmik. Teraz koniec już tej dyskusji, bo co postanowiłam to postanowiłam.- powiedziała zdecydownym głosem Rydel, a oni westchnęli i wstali z klęczek.- A teraz w tej sekundzie macie usunąć ten filmik.- odparła i jeden z brunetów szybko wyciągnął telefon.
  - Już, zobacz.- powiedział i podał jej go.
  - Dobrze Rocky.- odpowiedziała blondynka i oddała mu go.- A teraz muszę wam kogoś przedstawić.- uśmiechnęła się do nas.- Dziewczyny to jest Riker, Rocky, Ellington i Ross.- na każdego wskazywała ręką.- Chłopaki poznajcie Laurę i Vanessę Morasso.
  - Hej.- odezwałyśmy się, a oni odpowiedzili nam to samo.
  - Przyprowadziłaś do domu dwie ładne dziewczyny.- odparł Riker? Tak Riker. Szybko zapamiętuję imiona.- Ale wolę tą starszą.- uśmiechnął się do mojej siostry, a ona zarumieniła się lekko. Może kiedyś coś z nich będzie. Spojrzałam na Rossa, który patrzył się na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. O co mu chodzi?
  - Rydel możemy na słówko?- spytał i podszedł do niej.
  - Coś się stało?
  - Chodź to ci powiem.
  - Okay. Dziewczyny przepraszam was na chwilę zosatańcie z chłopakami.- powiedziała blondynka, a my kiwnęłysmy głowami. Po chwili oboje wyszli z salonu.
  - Siadajcie.- odezwał się Riker, a my usiadłyśmy na kanapie. Czułam się trochę nieswojo bez Rydel.
  - To jak poznałyście naszą siostrzyczkę?- zapytał Rocky.
  - Nie wiedziałyśmy jak dojść do galerii i zapytałyśmy ją o drogę, a ona nas tam zaprowadziła. Zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać i tak się poznałyśmy. Na końcu Rydel zaproponowała nam pójście do jej domu.- odpowiedziała Vanessa.
  - Pewnie wam dużo o nas napowiadała.- odparł Riker.
  - Tak i to dużo. To co mówiła rzeczywiście było prawdą.
  - Codziennie robicie takie akcje jak ta dzisiejsza?- spytałam.
  - Może nie codziennie, chociaż to zależy też od tego ile zjemy paczek żelków. Dzisiaj pod nieobecność Rydel zjedliśmy pięć paczek i nam odbiło. Nie mówicie jej tego, bo mamy karę.- powiedział Ellington.
  - Okay nie powiemy.- odpowiedziałysmy zgodnie.
  - Dziękujemy, bo gdyby Delly się dowiedziała mielibyśmy dłuższą karę.- odparł Rocky.
  - Jak to się stało, że macie taki żelkowy nałóg?- spytała Van.
  - Chyba to się wzięło z nikąd. No, ale powiedzcie, jak można nie lubić żelków? Nie da się.
  - A wy lubicie żelki?- zapytał Ell.
  - Tak.- odparłyśmy, a bruneci się uśmiechnęli.
  - To dobrze już was polubiliśmy.
  - Cieszymy się z tego.- zaśmiałam się i po chwili do salonu weszli Ross i Rydel.
  - No i co jak wam się gadało?- odezwała się blondynka.
  - Bardzo fajnie. Dwiedziałyśmy się trochę o żelkowym nałogu.- uśmiechnęłam się.
  - Mam nadzieję, że nie naopwiadali wam nic o mnie.
  - Nie, o tobie nic.- odpowiedziała Vanessa.
  - To co teraz robimy?- spytał Riker.
  - Co wy na to, żeby gdzieś pójść?- spytał Ellington.
  - Okay, a gdzie?- odezwał się Ross.
  - Do wesołego miasteczka, co wy na to?- zaproponował Rocky.
  - Mi tam to obojętnie ważne, żeby dziewczyny chciały.- odpowiedziała Rydel.
  - Idziemy czemu nie.- odezwałam się.
  - Już nie pamiętam kiedy ostatnio tam byłyśmy.- odparła Vanessa.
  - O to musimy nadrobić te zaległości. Ja i Ell chodzimy tam dwa razy w miesiącu.- powiedział Rocky.
  - To chyba wyjaśnia dlaczego zachowujecie się jak dzieci.- zaśmiał się Ross.
  - To co idziemy?- spytał Ellington, a my wszyscy pokiwaliśmy zgodnie głowami i wyszliśmy z domu.
  - Zobaczycie z nami Lynachami czas wam szybko zleci.- powiedział Riker.
  - A tak w ogóle to jak długo jesteście w LA?- spytał Ellington.
  - Dzisiaj jest nasz trzeci dzień, ale kiedyś tutaj już byłyśmy, jednak zapomniałyśmy gdzie są niektóre miesjca.- odpowiedziałam.
  - Możemy pokazać wam wiele fajnych miejsc. Znam też takie do spędzania w dwójkę.- odparł Riker, a ostatnie zdanie skierował do Vanessy, która zarumnieła się lekko. Hmm.... coś coraz bardziej przeczuwam, że oni kiedyś będą razem. Widzę, że Riker próbuje ją poderwać, a ona chyba się temu nie sprzeciwia. Niby ma Bryana, ale oni nic do siebe poza lubieniem się nie czują. No Riker życzę ci powodzenia w dalszym podrywia mojej siostry. Spojrzałam na Rossa i nasze spojrzenia przez chwilę się spotkały, a ja szybko odwróciłam wzrok. Dlaczego mi się wydaje, że on jest jakiś niechętny do bliższego poznania się ze mna lub Van? Może tylko mi się wydaje, a może tak jest? Odkąd przyszłyśmy nie rozmawiał z nami tak jak reszta. Patrzy też na mnie z takim zdzwieniem i strachem? Jest jakby trochę taki spięty. Jego rodzeństwo jest teraz bardziej wyluzowane niż on. Ich rozgryzłam już od razu, oni są bardzo radośni, a Ross trochę taki tajemniczy. Ta jego tajemniczość mnie ciekawi i jednocześnie przyciąga do niego, bo chciałabym go poznać. Nie tylko dlatego, że jest bardzo przystojny, ale też dlatego, że chcę dowiedzieć się o nim więcej. Skoro jego rodzeństwo jest takie wesołe to on pewnie też taki jest, bo przecież to rodzina. Muszę się do niego jakoś zbliżyć, ale nie teraz. Kiedy indziej też znjadę okazję.
  - Laura, a ty co taka zamyślona?- spytała Rydel i tym samym sprowadzając mnie z powrotem na ziemię.
  - A nie wiem często mi się zadarza zamyślić i nie zwracać uwagi na to, co się dzieje dookoła mnie.- odpowiedziałam.
  - Okay, ale teraz nie radzę ci tego robić, bo już dochodzimy do wesołego miasteczka.- powiedziała blondynka i po chwili zobaczyłam wielki napis ,,Wesołe Miasteczko". Weszliśmy tam i od razu zauważyłam, że jest tu duży ruch.
  - No to na co idziemy najpierw?- spytał Riker.
  - Tak jak zawsze rozpoczyniemy naszą zabawę na kolejce górskiej.- odparł Ellington i poszliśmy do kasy na wybraną atrakcję. Po zakupie biletów wsiedliśmy do wagoników. Vanessa po namowie Rikera usiadła razem z nim, a on szczerzył się jak głupi. Teraz to już naprawdę wróżę im świetlaną przyszłość. Ja usiadłam z Rydel. Zapięłyśmy się pasami i po chwili kolejka ruszyła. Z początku jechała wolno, ale przy pierwszym zakręcie nabrała rozpędu i później już tylko coraz szybciej. Ja, Van i Rydel czasami piszczałyśmy. Po pięciu minutach kolejka zatrzymała się i mogłam znowu stanąć na bezpiecznej ziemi. Kolejnym naszym celem był diabelski młyn. W ciągu dwóch godzin zaliczyliśmy wszystkie atrakcje. Jeszsze nigdy się tak dobrze nie bawiłam. Przez wesołe miasteczko poczułam się jak dziecko, co było bardzo przyjemne. Zapomnieć o wszystkich żalach, troskach lub smutkach i po porstu wrzucić na luz i świetnie się bawić. Jako dziecko nie byłam często w wesołym miasteczku. Byłam tam może kilka razy i to tylko do wieku 12 lat. Tak ostatni raz byłam w takim miejscu siedem lat temu. Teraz widzę, że przez to bogactwo straciłam wiele uroków dziciństwa. Straciłam tyle zabawy. Pamiętam, że nawet nie mogłam się bardzo głośno bawić przy rodziach. Jednak, gdy oni wychodzili do pracy zachowywałam się jak normalne dziecko. Naprawdę staraciłam wiele uroków dzieciństwa ale przez dzisiajszy wypad do wesołego miasteczka na te dwie godziny cofnęłam się w czasie i patrzyłam na wszystkie atrakcje oczami dziecka. Zauważyłam, że nie tylko ja tak to postrzegałam. Wszyscy zachowywaliśmy się jak dzieci i ani chwili nie zachowywyaliśmy się jak dorośli. Lynchowie dodają tyle radości w moim życiu. Mimo, że zam ich tylko jeden dzień to czuję się jabym znała ich o wiele dłużej. Przy nich mogę zapomnieć, że jestem córką milionerów, a zamiast tego mogę poczuć się jak zwykła dziewczyna w moim wieku. Naprawdę przez bogactwo straciłam wiele uroków życia. Nawet takich szczegołów jak rozmowa z kimś z poza domu. To jest naprawdę niezwykłe.
  - To może pójdziemy teraz na lody?- zaproponował Riker.
  - Dobry pomysł.- odpowiedział Rocky i wszyscy poszliśmy do budki z lodami. Każdy kupił sobie loda i teraz się nimi zajadamy. Ten dzień to chyba najlepszy dzień mojego życia, a jeszcze się nie skończył. Jeszcze nigdy nie czułam się taka szczęśliwa jak dzisiaj.
  - To teraz gdzie idziemy?- spytał Rocky.
  - Może pójdziemy już do domu, bo czuję, że nogi mi zaraz odpadną od dzisiajszego chodzenia po sklepach i po wesołym miasteczku.- odpowiedziała Rydel.
  - Popieram Rydel.- odparłam.
  - Okay skoro chcecie to chodźcie do domu.- powiedział Ross i po 10 minutowej drodze byliśmy już pod ich domem. Z nimi czas leci tak szybko. Weszliśmy do środka i usiedliśmy na kanapie. Nogi mi naprawdę odpadały, ale warto było wyjść z domu, bo poznałam przyjaciół, z czego bardzo się cieszę.
  - Myślę, że ja i Lau musimy się już zbierać.- odezwała się Vanessa.
  - Tak, Van ma racje.- powiedziałam.
  - Naprawdę jeszcze nie musicie iść. Nie jest jeszcze późno. Może zostaniecie trochę?- odparła Rydel.
  - Rydel nie chcemy już wam robić kłoptu. Musimy już iść.
  - Okay skoro tego chcecie. Mogę was odprowadzić, albo Ross lub Riker was zawiozą.
  - Nie to nie będzie konieczne. Same dojdziemy.- odpowiedziała szybko Van.
  - Daleko mieszkacie?
  - Niedaleko. Same dojdziemy, a wy sobie odpocznijcie.- odparłam.
  - Okay skoro tak to okay. Nie będę was trzymać.- powiedziała Rydel, a ja i Vanessa wstałyśmy. Blondynka też to zrobiła i przytułiła nas na pożegnanie.- Bardzo miło było was poznać.
  - Nam ciebie również.- uśmiechnęłam się.
  - Spotkamy się jeszcze, co nie? Zresztą nie wyobrażam sobie, żebym was już więcej nie zobaczyła.
  - Pewnie, że się jeszcze spotkamy.- odparła Van, a blondynka wzięła kawałek kartki i długopis i coś na niej napisała.
  - Proszę to mój numer telefonu.- uśmiechnęła się i dała mi karteczkę.
  - Dziękuję.- również się uśmiechnęłam.- To czyli jeszcze się zdzwonimy, tak?
  - Tak napewno.
  - Okay, to do zobaczenia wszystkim.- ja i Van odpowiedziałyśmy.
  - Do zobaczenia.- odparli, a my wyszłyśmy z salonu.
  - Zaczekajcie chwilę!.- krzyknął Riker, gdy byłyśmy przy drzwiach.
  - Tak Riker?- powiedziała Vanessa.
  - Vanessa weź to.- odparł i podał jej karteczkę.- Tu masz mój numer. Zadzwonię do ciebie kiedyś.- uśmiechnął się do niej.
  - Dzięki Riker.- odpowiedziała i również się uśmiechnęła.
  - To pa dziewczyny.
  - Pa Riker.- powiedziałyśmy i wyszłyśmy z ich domu.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka wszystkim!!!
Jak tam wrażenia po przeczytaniu rozdziału? Myślę, że jest nudny, ale jakoś przy pisaniu uleciała mi wena. Jednak chciałam jeszcze dodać jeden rozdział na wakcajach. Czuję się okropnie z myślą, że już pojutrze zacznie się szkoła. Nie będę pisała o niej teraz, bo jeszcze muszę się nacieszyć niecałymi dwoma dniami wakacji. No to Laura i Vanessa spotkali Lynchów. Mam nadzieję, że nie złościcie się na mnie, że nie było ani jednej wymiany zdań pomiędzy Raurą? Spokojnie w końcu spotkają się sam na sam. Liczę na komentarze!
Do napisania!!!

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 4

"Wild hearts run, your time has just begun. Keep chasing for the sun, don't slow it down." ~ "Dzikie serca kierują, twój czas właśnie się rozpoczął. Podążaj za słońcem, nie zwalniaj." - Wild Heards

Los Angeles, 01.07.2015r.
                                                             ★Laura★

Siedzę sobie na balkonie i czekam aż będzie odpowiednia godzina na pójście do parku. Siedzę to mało powiedziane, ja wiercę się niecierpliwie na fotelu i co chwilę sprawdzam godzinę na telefonie. Już nie mogę się doczekać spotkania z Jake'iem. Chcę go bliżej poznać, dowiedzieć się czegoś o nim, spędzić z nim miło czas. To będzie moje pierwsze wyjście z chłopakiem. To jest pierwszy chłopak, którego spotkałam sama, a nie znaleźli mi go rodzice, jak często to bywało. Vanessie już znaleźli Bryana i teraz mnie pewnie będą próbowali z kimś zeswatać. Jak ja tego nie lubię. Zawsze powtarzałam im, że sama chcę poznać chłopaka. Tak i teraz nadchodzi ta chwila. Nie wierzę, że stało się to w drugim dniu mojego pobytu w LA. W dodatku spotkałam takiego przystojniaka. Westchnęłam. Ja to naprawdę mam wielkie szczęście. Jestem ciekawa jaki Jake jest. Czy jest miły na jakiego wygląda czy może zarozumiały lub jest typem bad boya? Nie wiem, ale postaram się tego dowiedzieć. Nie zapytam go wprost, ale będę obserwowała jak się zachowuje. Mam nadzieję, że jest tym pierwszym typem, bo jeśli będzie to druga opcja to chyba nie będę się z nim spotykać. Po raz kolejny spojrzałam na godzinę i była już 17:40. No to, czyli muszę się już zbierać, bo mam przed sobą 15 minutową drogę. Weszłam do mojego pokoju, jeszcze raz przejrzałam się w lustrze i wyszłam z sypialni. Zeszłam na dół do kuchni.
  - Natalie ja już wychodzę.- powiedziałam.
  - Okay, baw się dobrze z tym chłopakiem i nie wracaj za późno.
  - Okay.- odparłam i wyszłam z domu. Szłam trochę szybszym tempem, bo nie chciałam się spóźnic i zrobic wtedy złe wrażenie już na początku. Po nie całych 15 minutach doszłam do parku, ale nigdzie nie zobaczyłam Jake'a. Rozglądałam się wookoło, ale nigdzie go nie było. Zaczynałam się trochę martwić, że nie przyjdzie i mnie oleje. Usiadłam na ławce i czekałam na niego z niecierpliwością. Znowu co chwilę kontrolowałam czas. Czekałam już prawie 10 minut i nagle zadzwonił mój telefon. Zobaczyłam, że dzwoni Jake i odebrałam.
  - Hej Jacob.- odezwałam się.
  - Hej Laura. Przepraszam, ale trochę się spóźnię, bo dopiero co wyszedłem z pracy. Nie martw się będę za jakieś 5 minut.- powiedział przepraszającym tonem.
  - Okay, czekam na ciebie w parku.- odpwiedziałam miłym głosem.
  - Okay, jeszcze raz bardzo cię przepraszam.
  - Nic nie szkodzi. Przedłużyła ci się praca, więc odrobinę się spóźnsz. Nic się nie stało.
 b - Dobrze, to do zobaczenia za chwilę.
  - Do zobaczenia.- odparłam i rozłączyłam się. Tą wiadomością uspokoił mnie. Już się bałam, że nie przyjdzie. Jednak może to miły chłopak? Muszę się o tym przekonać. Czekałam i wypatrywałam go aż w końcu zauważyłam go. Widziałam, że mnie szuka, bo wszędzie się rozgląda, więc wstałam i pomachałam mu. Jake musiał to zobaczyć, bo odmachał mi oraz uśmiechnął się i szedł w moją stronę. Wyglądał bardzo przystojnie w białej koszuli, marynarce i dżinsach. Zauważyłam, że od tego patrzenia na niego cały czas się uśmiecham. No trudno dla takieego chłopaka warto. Po chwili Jacob był już obok mnie.
  - Hej Laura. Jeszcze raz cię przepraszam za spóźnienie. Musiałem dłużej zostać w pracy i nawet nie zauważyłem, że jest już ta godzina. Naprawdę cię przepraszam.- powiedział.
  - Nic się nie stało. Nie czekałam na ciebie długo.- odparłam i uśmiechnęłam się do niego.
  - Okay to w takim razie chodźmy już do tej kawiarni.- również się uśmiechnął i ruszyliśmy. Na chwilę zapadła pomiędzy nami cisza, która niestety była niezręczna. Nie wiedziałam, jak zacząć rozmowę. W końcu pierwszy raz spotykam się z chłopakiem.- A tak w ogóle to może lepiej ci się przedstawię.- odezwał się Jake.- Jestem Jacob Johnson, mam 19 lat, a ty?- uśmiechnął się do mnie.
  - A ja jestem Laura Morasso i też mam 19 lat.- odpowiedziałam, a moje fałszywe nazwisko ciężko przeszło mi przez gardło. Nie lubię kłamać, ale to był mój pomysł. No trudno jakoś pociągnę tą bajeczkę, a później ją wyjaśnię.
  - Czyli jesteśmy w tym samym wieku. Fajnie.
  - Tak bardzo fajnie.- uśmiechnęłam się.
  - Może zadawajmy sobie wzajemnie pytania, żeby się lepiej poznać, co ty na to?
  - To jest dobry pomysł. To kto zaczyna pierwszy?
  - Ty, bo jesteś dziewczyną i masz pierwszeństwo.- uśmiechnął się do mnie.
  - Masz rodzeństwo?- zapytałam bez namysłu. Fajnie jakby miał starszego brata to może spiknęłabym z nim Van.
  - Nie mam. Jestem jedynakiem, a ty?
  - Mam starszą siostrę Vanessę.
  - Okay, czyli teraz moja kolej. Masz chłopaka?
  - Niestety nie mam.
  - Ty taka ładna dziewczyna nie masz chłopaka? Dlaczego? Przecież pewnie masz wielkie powodzenie.
  - Po prostu nie spotkałam tego odpowiedniego.- odpowiedziałam, co było prawdą. Rodzice przedstawiali mi paru chłopaków, ale zawsze byli bogaci i dumni. Patrzyli na mój wygląd i pieniądze, a nie na osobowość. Każdego kandydata zawsze zbywałam. Nadal czekam na tego odpowiedniego. Może jest nim Jake? Może.
  - Laura słuchasz mnie?- spytał Jakob.
  - Nie, przepraszam cię, zamyśliłam się. Możesz powtórzyć?
  - Teraz twoja kolej.
  - Masz dziewczynę?- zapytałam nieśmiało.
  - Nie, jestem cały czas wolny.- uśmiechnął się do mnie, a ja cieszyłam się w duchu. Jest wolny! Jest wolny! Taki przystojniak jest wolny! Tak! Dobra Laura ogarnij się! Okay już mi trochę lepiej. Nie, jednak nie jest. Jake nie ma dziewczyny! Okay już spokój.
  - Dlaczego?- spytałam, gdy doszłam już trochę z moimi myślami do ładu.
  - Zerwałem z taką jedną cztery miesące temu.- powiedział i posmutniał.
  - Widzę, że nie jest to dla ciebie łatwy temat, więc nie będę go dalej ciągnąć.- uśmiechnęłam się.
  - Okay teraz nie mam na to ochoty, ale kiedyś ci o tym powiem.- również się uśmiechnął i znów był wesoły.
  - Czyli jeszcze kiedyś się spotkamy?
  - Pewnie tak. Jesteś bardzo miła i ładna, więc czemu nie.- powiedział, a ja zarumieniłam się lekko.- O zobacz już jesteśmy obok naszej kawiarni. Bardzo szybko minęła mi z tobą droga.
  - Mi również.- uśmiechnęłam się, a Jake otworzył przede mną drzwi. Weszliśmy do środka. Ta kawiarnia wygląda bardzo ładnie i ma taki przyjemny i miły klimat. W sam raz na rodzinne spotkania. Podeszliśmy do stolika, a Jake odsunął i przysunął mi krzesło. Naprzeciwko mnie zobaczyłam rodzinę z dziećmi. Wszyscy są uśmiechnięci i weseli. Pewnie cieszą się, że są razem. Ja i Van tylko gdy byłyśmy małe miałyśmy takie wypady z rodzicami. Jednak nie wyglądały one jak u tej rodziny. Były bardziej sztywne i bardzo często były w jakiejś drogiej restauracji. Nie byliśmy tacy radośni. Brakuje mi takich chwil z "normalnego" życia. Nigdy nie miałam takich chwil. Czasami naprawdę nie chciałabym mieć tak bogatych rodziców. Chociaż są zalety, bo mogę mieć wszystko, co materialne, ale co nie materalne, jak na przykład uczucia, już nie. Po chwili podszedł do nas kelner z menu i podał nam je. Przeglądałam strony i szukałam jakiegoś deseru.
  - Podoba ci się w tej kawiarni?- zapytał Jakob.
  - Tak, panuje tu taki rodzinny klimat.- odpowiedziałam.
  - Tak masz rację. Właśnie za tą atmosferę bardzo lubię tą kawiarnię.- uśmiechnął się do mnie.- To co zamawiasz?- spytał, a ja zastanowiłam się chwilę.
  - Wezmę szarlotkę i cappuccino.- odpowiedziałam i po chwili przyszedł kelner i poprosił nas o zamówienia. Jake zamówił moje danie za mnie, co jest bardzo miłe. Niby to jest moje pierwsze spotkanie z chłopakiem, a jakoś tego szczególnie nie czuję. Chociaż czasami trochę czuję się niezręcznie, bo nie wiem o czym mam z nim rozmawiać lub co mam robić. Tego już czas najwyższy się nauczyć. W dalszym ciągu mam takie same myśli, co do Jacoba. Nadal uważam, że jest bardzo miły i przystojny, ale nadal też nic o nim więcej nie wiem. Wiem, że nie dowiem się o nim wszystkiego od razu dzisiaj, ale muszę wiedzieć coś więcej. Nadal nie wiem jakim jest typem chłopaka, ale to pewnie też przyjdzie z czasem. Teraz nie mogę już tyle o tym myśleć, bo odkąd odszedł kelner zapanowała pomiędzy nami niezręczna cisza. Jak ja nie lubię takiej ciszy. Nie dość, że jest to dla mnie niekomfortowa chwila to jeszcze nie wiem jak przerwać tą głuchą ciszę. Liczę, że Jake coś zaraz powie, bo nie wytrzymam już dłużej. Ja nawet nie wiem jak zacząć jakiś temat rozmowy. Nie przypuszczałam, że spotkanie z chłopakiem może być takie stresujące. Gdy doliczę do trzech i Jacob się nie odezwie ja to zrobię. Okay. Raz... dwa... trzy... Nadal cisza z jego strony, więc do akcji muszę wkroczyć ja.
  - Co lubisz robić?- spytałam nieśmiało przerywając ciszę. Tak! Udało mi się odezwać! Mój mały sukces!
  - Wiesz lubię rysować.- powiedział, a ja ucieszyłam się.
  - Naprawdę? Ja też bardzo lubię to robić. Najczęściej rysuję konie, bo to są moje ulubione zwierzęta.- przerwałam mu.- Przepraszam, że ci przerwałam.
  - Nic nie szkodzi.- uśmiechnął się do mnie.- Czyli lubisz rysować konie, tak?
  - Tak i to bardzo, ale oprócz nich rysuję też inne rzeczy, a ty?
  - Ja lubię projektować domy. Dlatego właśnie pracuję razem z tatą w firmie pana Damiano Marano. - odparł, a mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Co jeśli Jake wie, że jestem córką milionerów i po prostu udaje? O nie i po co ja go wtedy okłamałam? Jak mam się z tego wytłumaczyć? Powiem mu wtedy prawdę i tyle. Będę musiała. Co jeśli Jake obrazi się na mnie przez moje kłamstwo? Van jednak miała rację, że nie należy okłamywać ludzi. Czemu ja to wszystko przemyślam skoro on nic jeszcze nie powiedział na ten temat? Muszę się odezwać, bo jeszcze skojarzy fakty.
  - I co fajnie pracuje ci się w tej firmie?- zapytałam.
  - Tak, pan Damiano jest bardzo miłym i porządnym człowiekiem. Szanuję go nie tylko ze względu na jego pieniądze.- powiedział. Mimo, że powiedział, że szanuję mojego tatę nie tylko ze względu na pieniądze to jednak patrzy też na nie. Zresztą kto by nie patrzył? Ja znam takie dwie osoby, czyli mnie i Vanessę. My nie nie przywiązujemy dużej wagi do pieniędzy, bo bardziej wolimy spotkać przyjaciół i prawdziwą miłość. Wiadomo, że w tych czasach bez pieniędzy nie da się przeżyć i trzeba się z nimi liczyć, ale ja i tak mam ważniejsze wartości niż one, czyli przyjaźń, miłość i rodzina. Mimo, że rodzicie nie poświęcają mi tyle czasu to i tak cieszę się, że ich mam. O nie znowu się zamyśliłam.
  - Laura słuchasz mnie?- spytał Jake. No nie, czyli było widać, że jestem zamyślona.
  - Przepraszm cię, zamyśliłam się tak jakoś.- odpowiedziałam i lekko się zarumieniłam z zakłopotania.
  - Nic się nie stało. Każdemu czasami zdarza się zamyślić.- uśmiechnął się do mnie.- A twoi rodzice gdzie pracują?- spytał, a ja zastanowiłam się chwilę. Nie mogę mu powiedzieć, że w firmie mojego taty, bo pewnie nie zna nikogo takiego jak Morasso.
  - Mój tata ma własną firmę budowlaną, a mama pracuje jako nauczycielka.- odpowiedziałam bez namysłu. Nie jest tak źle.
  - Wiesz zastanawia mnie jedna rzecz.- zaczął i przerwał. Przełknęłam ślinę w gardle, bo bałam się, że domyśla się prawdy na mój temat.
  - Jaka?- spytałam.
  - Dlaczego ty i twoja siostra macie tak samo na imię jak córki państwa Marano?- zapytał, a ja trochę pobladłam. Co ja mam mu powiedzieć? O nie w co ja się wpakowałam? Po co ja go okłamałam? Nie mogę jeszcze powiedzieć mu prawdy. Nie teraz.
  - Mam tak na imię, bo nasi rodzice są wielkimi fanami Ellen Marano, bo przecież jest wspaniałą aktorką i dlatego chcieli nazwać nas tak jak jej córki. Ja i Van mamy mały wyjatek w drugim imieniu, bo ja mam Nicole, a ona Marie. Tak to wygląda i jest to trochę dziwne, ale ja nic na to nie poradzę.- powiedziałam. Naprawdę ciężko mi go okłamywać. Chciałabym mu powiedzieć prawdę, ale nie wiem jaki on jest. Czy polubi mnie ze względu na moją osobowość czy ze względu na to, że mam rodziców milionerów? Nie wiem tego, więc jeszcze mu nie powiem prawdy. Nie dziś. Napewno to zrobię, ale dopiero wtedy, gdu mu na tyle zaufam.
  - Może jest to trochę dziwne, ale możliwe. No trudno nic nie można poradzić na to jakie imię wybrali nam rodzice.- uśmiechnął się do mnie i po chwili podszedł do nas kelner, a ja odetchnęłam z ulgą. Muszę uważać na taki taki temat rozmowy, ale on wziął się z nikąd. Jednak jakoś uadło mi się wybrnąć z tego opowiadania na temat mojego imienia. Kelner dał nam nasze zamówienia i zabrałam się do jedzenia.
  - Smacznego.- powiedział Jake i uśmiechnął się do mnie.
  - Dziękuję i wzajemnie.- również się uśmiechnęłam i oboje zajęliśmy się jedzeniem. Mmm... ta szarlotka jest przepyszna. Ja to umiem wybierać desery. Rozkszowałam się ciastem i czasami zerkałam na Jacoba, który też robił to samo, co ja. Jednak, gdy tylko nasze sapojrzenia się spotykały szybko spuszczałam z niego wzrok i patrzyłam w talerz. Co jak co, ale jest to dla mnie zupełnie nowa sytuacja i nie wiem jak mam się zachować. Moja szarlotka zniknęła tak szybko z talerza jak się na nim pojawiła. Gdy Jake skończył swoje tiramisu zaczęliśmy rozmawiać już naluźniejsze tematy, co było mi na rękę, bo nie musiałam kłamać. Zdcydowanie bardziej wolę prawdę od kłamstwa. Kłamtwo i tak nie popłaca, bo prędzej czy później prawda i tak wyjdzie na jaw. Moja mogła już wyjść dzisiaj, ale udało mi się uratować sytuację, z czego bardzo się cieszę. Wolę się nie zastanawiać nad tym, co by było gdyby Jake poznał prawdę, bo znów za bardzo się zamyślę, a nie chcę znowu tego przy nim robić. Tą kwestię rozważę dopiero, gdy będę w moim pokoju. Wtedy będę mogła myśleć, o czym tylko będę chciała. Laura stop! Bo znowu odlatujesz w krainę myśli! Po "powróceniu" do rzeczywistości już więcej się nie zamyśliłam i całą swoją uwagę skupiłam na Jacobie i naszej rozmowie.
  - Chyba będziemy się już zbierać, co ty na to?- zapytał Jake po prawie godzinnej rozmowie.
  - Tak masz rację.- odpowiedziałam.
  - Okay to ja za nas zpałacę.
  - Nie musisz tego robić. Mogę sama to zrobić.
  - Nalegam. Chcę być po prostu miły.- uśmiechnął się do mnie.
  - Okay niech ci będzie.- odparłam i odwzajemniłam jego gest. Jake wyciągnął portfel i wyziągnął z niego odpowiednią sumę pieniędzy i włożył je do małej miseczki.
  - Okay to chodźmy.- powiedział i wstaliśmy od stolika, po czym wyszliśmy z kawiarni.- Może cię odprowadzę do domu, co ty na to?- spytał.
  - Nie musisz tego robić. Sama dojdę.- odpowiedziałam pospiesznie.
  - Laura proszę chcę być dżentelmenem, a co jeśli ci się coś stanie?
  - Jacob naprawdę doceniam twoją uprzejmość, ale nie musisz mnie odprowadzać do domu.
  - Okay, widzę, że się uparłaś na swoim, więc ci odpuszczam. To gdzie się rozstajemy?- spytał, a mi ulżyło. Moje kłamstwo jeszcze jakoś ujdzie płazem.
  - Nie wiem może tutaj w parku?- zaproponowałam.
  - Okay skoro tego chcesz to okay. Rozstańmy się tutaj.- powiedział i zatrzymał się. Stanął naprzeciwko mnie, a ja nie wiedziałam co mam teraz zrobić.
  - Pa Jake.- odparłam i uśmiechnęłam się do niego.
  - Pa Laura, do zobaczenia.- również się uśmiechnął.
  - Czyli jeszcze kiedyś się spotkamy?
  - Tak, myślę, że tak, bo naprawdę czas przyjemnie minął mi z tobą.
  - Mi również.
  - Zadzwonię do ciebie i dam ci znać, okay?
  - Okay.- odpowiedziałam, a Jacob ostatni raz się do mnie uśmiechnął i odszedł. Po chwili ja też ruszyłam w drogę powrotną. To był naprawdę miły wieczór. Jake jednak jest chyba z tych miłych chłopaków. Czas mi z nim bardzo szybko zleciał. Z początku było trochę niezręcznie, ale później atmosfera już się rozluźniła. Mogłabym częściej wychodzić na takie spotkania z nim. Na szczęście udało mi się jakoś uchować moją tajemnicę o byciu córką milionerów. Co jeśli Jake czegoś się domyśla? Może tylko udaje i przytakuje na moje kłamstwa, a tak naprawdę zna prawdę? Nie mogę o tym myśleć. Nie mogę się zadręczać myślami na ten temat. Jak postanowiłam tak zrobiłam i aż do samego domu o niczym nie myślałam. Weszłam przez bramę i kierowałam się w stronę wejścia do domu. Po chwili stanęłam przed drzwami i otworzyłam je. Udałam się do kuchni, żeby powiedzieć Natalie, że wróciłam. Weszłam do środka pomiszecznia i zastałam ją robiącą posiłek. No tak moi rodzice niedługo wrócą i będzie kolacja.
  - Hej Natalie.- odezwałam się, a kobieta na chwilę zaprzesała z wykonywaniem czynności, którą robiła.
&nbdp; - Witaj Lauro. Jak ci minął wieczór z tym chłopakiem?- zapytała.
  - Bardzo przyjemnie.- uśmiechnęłam się.
  - Właśnie to po tobie widać.- zaśmiała się.- Będziesz jadła dziś kolację czy nie?
  - Mogę coś później przekąsić, a teraz muszę iść opowiedzieć wszystko Vanessie.
  - Okay leć.- powiedziała, a ja wyszłam z kuchni i pobigłam po schodach do pokoju mojej siostry. Zapukałam i usłyszałam "proszę", więc weszłam do środka.
  - Hej Van.- odezwałam się i szukałam jej wzrokiem.
  - Hej Lau, chodź na balkon.- powiedziała moja siostra, więc poszłam tam i usadłam na leżaku obok niej.- Lau, opowiadaj, jak tak twoja randka z Jake'iem?- spytała.
  - To nie była randka tylko spotkanie zapoznawcze.- odparłam i po chwili zaśmiałam się z tego, co powiedziałam.
  - Spotkanie zapoznawcze? Bardzo ciekawa nazwa.- Van również zaczęła się śmiać.- No dobra, ale jak było?- odezwała się, gdy przeszedł nam napad śmiechu.
  - Na początku czułam się trochę niekomfortowo i nie wiedziałam, o czym mam mówć lub co robić, ale później atmosfera już się rozluźniła i było bardzo fajnie.- powiedziałam, a uśmiech nie schodził mi z twarzy.
  - No nie dziwę ci się, że było trochę nieswojo na początku, bo to było twoje pierwsze spotkanie z chłopakiem. O czym rozmawialiście?
  - O czym kolwiek. Dowiedziałam się o Jake'u wielu rzeczy, na przykład, że lubi rysować i czegoś jeszcze.- przerwałam.
  - Czego?
  - Powiedział mi, że lubi projektować domy i on pracuje w firmie naszego taty.
  - Co? Wiedział kim jesteś naprawdę czy nadal wierzył w twoje fałszywe nazwisko?- Vanessa przerwała mi.
  - Nie wiem czy on czegoś nie podejrzewa, ale spytał mnie, dlaczego ja i ty mamy takie same imiona jak te córki państwa Marano.
  - I co mu odpowiedziałaś?
  - Dlatego, że nasi rodzice byli wielkimi fanami naszej mamy i dlatego nazwali tak swoje córki. Powiedziałam też, że u nas jest mały wyjątekw drugim imieniu, bo ja mam Nicole, a ty Marie. Nie wiem czy w to uwierzył, bo chwilę później przyszedł kelner z naszym zamówiniem.
  - Szczerze, to nawet da się uwierzyć w to, co powiedziałaś.
  - To dobrze, ale nadal się boję, że on coś podejrzewa. Wyjdę wtedy na kłamcę.
  - Przepraszam cię bardzo, ale to był twój pomysł z fałszywym nazwiskiem, a nie mój, więc nie miej teraz pretensji. Może Jake rzeczywiście uwierzył w to, co powiedziałaś. Miej tą nadzieję, ale twoje kłamstwo i tak wyjdzie na jaw prędzej czy później.- powiedziała Van, a ja westchnęłam.
  - Wiem, że to był mój pomysł, ale ja chcę sprawdzić, czy ktoś polubi mnie taką jaką jestem, a nie dlatego, że mam bogatych rodziców. O to mi najbardziej chodzi. Gdy już wystarczająco będę mu ufać i wzjemnie to wtedy powiem mu prawdę. Mam nadzieję, że nie obrazi się na mnie i dobrze to przyjmie. Chociaż nie jest to jakieś mega wielkie kłamstwo, więc myślę, że mi wybaczy.
  - Będzie dobrze Lau. Zobaczysz wszystko się ułoży.
  - Dzięki, że tak mówisz.- uśmiechnęłam się do niej.
  - Od tego w końcu jest siostra.- powiedziała Van i przytuliłyśmy się. Po chwili poliźniłyśmy uścisk i puściłyśmy się.
  - Działo się coś jeszcze?- zapytała moja siostra.
  - Jake chciał mnie odprowadzić do domu, ale nie zgodziłam się i rozstaliśmy się w parku. Powiedział, że jeszcze do mnie zadzwoni i znowu się umówimy.- odpowiedziałam.
  - Czyli szykuje się kolna randka, tak?- uśmiechnęła się do mnie.
  - Van, to nie będzie żadna randka tylko spotkanie.- odparłam.
&nbdp; - Już nie zapoznwcze?- zaśmiała się.
  - Nie, bo już trochę się znamy.
  - Już nic więcej się nie działo? Żadnego przytulasa, pocałunku? Nic? Zero?
  - Nic już więcej nie było. Zresztą znamy się tylko jeden dzień, więc czego ty wymagasz?
  - No wiem trochę jeszcze za wcześnie na takie rzeczy, ale w końcu nadejdą.- uśmiechnęła się.
  - Tak.- również się uśmiechnęłam.
  - Okay, a teraz idziesz na kolację czy nie? Bo ja jestem głodna, ale nie wiem jak ty.
  - Idę.- odparłam i wyszłyśmy z jej pokoju, po czym poszłyśmy do kuchni.
                                                                  ~*~

Trzy godziny później...
                                                             ★Ross★

Jestem właśnie na drodze do willi Marano. Znowu tam idę, ale teraz muszę trochę rozejrzeć się po terenie. Może nawet spotkam tą dziewczynę? No może, ale wątpię w to, bo jest już po dzisiątej. Nie wiem dalczego, ale ciągnie mnie do tego domu i to nie dlatego, że należy do milionerów. Może dlatego, że mieszka tam ta dziewczyna. Jak ona miała na imię? Niech się chwię zastanowię? Przypomniałem sobie ten artykuł. O już mam! Chyba nazywała się Laura. Tak Laura. To ona jest w moim wieku. Ładne imię i pasuje do niej. Widziałem tylko jej zdjęcie, ale muszę przynać, że była bardzo ładna. Może uda mi się ją zobaczyć? Byłoby fajnie. Po chwili zorientowałem się, że jestem już pod jej domem, więc poszedłem na tylną częsć posesji. Tak jak w dzień pokonałem bramę i znalazłem się za krzaczkami, przez które teraz niewiele widziałem. Teraz raczej nikogo nie będzie w ogrodzie, więc mogę spokojnie tam wejść. Tylko gdzie będzie moje bezpieczne miejsce i to blisko bramy? Wchyliłem trochę głowę zza drzewek i rozejrzałem się po ogrodzie. Może pod tą wierzbą? Tak to będzie dobra kryjówka. Po cichu udałem się w stronę drzewa i przeszedłem między krzaczkami. Dobrze, że ta wierzba ma takie długie gałęzie, bo dają mi wspaniałą kryjówkę. Rozchyliłem lekko gałązki i rozejrzałem się po ogrodzie. Był bardzo piękny. Wszytko jest tak ładnie oświetlone małymi lampkami znajdującymi się obok dróżki i w środku rabatek. Szkoda, że nie mogę być tu w dzień to wtedy więcej bym zobaczył. Oderwałem wzrok od ogrodu i skierowałem go na dom. W pokoju na górze świeciło się jeszcze światło. Mam nadzieję, że ta osoba mnie nie widziała, bo nie będzie ze mną dobrze. Po chwili drzwi balkonowe otworzyły się i na balkon wyszła piękna dziewczyna. Przyjrzałem się jej dokładniej i była to Laura. W rzeczywistości wygląda dużo piękniej niż na zdjęciu. Patrzy na ten ogród takim rozmarzonym spojrzeniem. Nagle zapragnąłem być tam z nią na tym balonie. Wyobraziłem sobie jak obejmuję ją w pasie i kładę jej głowę na ramieniu, a ona uśmiecha się i razem podziwiamy piękny widok na ogród. Westchnąłem. Ross ogarnij się! O czym ty myślisz?! To jest ta dziewczyna, którą masz przyprowadzić do Romwellów! Super karcę siebie w myślach. Nie jest ze mną za dobrze. Co mam poradzić na to, że ona jest taka piękna? Nie mogę się w niej zakochać! Nie chcę później cierpieć! Nie chcę, żeby ona cierpiała! Nienawidzę Johna i Josha! Dlaczego dali mi akurat takie zadanie? Nie chcę już o tym myśleć. Nadal patrzyłem na Laurę i wydawało mi się, że ona patrzy na mnie. Przecież ona nie może mnie zobaczyć, bo jest za ciemno pod tą wierzbą. Dlaczego nawiedzją mnie takie myśli? Widze ją tylko z daleka i nawet nie znam, a już o niej myślę. Co się ze mną dzieje? Po chwili Laura weszła do środka pokoju i zaraz też zgasiła światło. To ja też muszę się już zbierać. Tak zdecydowanie. To był dla mnie dzień pełen wrażeń. Przeszedłem za drzewka i pokonałem bramę. Spojrzałem jeszcze raz w miejsce, gdzie jest balkon Laury mimo, że go nie widziałem i odszedłem do swojego domu.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka wszystkim!!!
Podobał ma się rozdział? Mi tak troszeczkę, bo mógł być lepszy. Jeszcze nic się ciekawego nie dzieje, ale w końcu rozkręcę trochę akcję. Pewnie zastanawiacie się kiedy Raura się spotka? Cierpliwości, bo to już niedługo. Liczę na komentarze!
Został nam już tylko tydzień wakacji. One zleciały mi bardzo szybko. Za szybko. A niedawno było zakończenie roku szkolnego... no trudno. Teraz czeka mnie rok ciężkiej pracy, bo jestem w trzeciej gimnazjum. Trochę się boję. Okay nie ważne już kończe tą notkę, bo i tak mało osób ją czyta.
Do napisania!!!

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 3

"Today I want to turn your skies from gray to blue and if it rains on you I’ll be your coat." ~ "Dziś chcę zmienić twoje niebo z szarego na niebieskie i jeśli będzie na ciebie padać, będę twoim płaszczem." - Smile

~Los Angeles, 01.07.2015r.~
                                                             ★Nararor★

  - Josh zobacz co piszą w gazecie.- powiedział John, który wszedł do pokoju.
  - A co mnie to obchodzi.- prychnął tamten.
  - Przeczytaj ten artykuł.- odparł John i wskazał na tekst.
  - Dobra niech ci będzie.- odpowiedział i zaczął czytać.- ,,Sławna aktorka Ellen Marano wraz z dwoma córkami - Laurą (19 lat) i Vanessą (22 lata) - przeprowadza się do na stałe do swojego męża Damiano do Los Angeles. Ich willa znajduje się na ulicy Royal Street 5.” No i co z tego?- spytał Josh.
  - A to, że wymyśliłem pewny plan, na którym zarobimy sporo kasy.
  - Tak? To mów.- odparł Josh, a John zdradził mu go.- Dobre, czyli wołamy do nas Lyncha, tak?
  - Tak. Zrób to.- powiedział John, a jego brat zadzwonił.
                                                                  ~*~
Parę minut wcześniej...
                                                             ★Ross★

Leniwie otworzyłem swoje oczy i przeciągnąłem się lekko. Jak mi się przyjemnie spało. Tej nocy ani razu nie przyśnili mi się Bracia Romwell, a te koszmary z ich udziałem miałem bardzo często. Jednak od prawie miesiąca nie wezwali mnie do siebie, co mnie jednicześnie cieszy i niepokoi. Może w końcu dadzą mi wolność? Byłoby świetnie, chociaż jest to bardzo mało prawdopodobne. Przynajmniej już nie śnią mi się po nocach. Zawsze to były podobne koszmary, czyli takie, w których zabjali moje rodzeństwo, a gdy już mieli zrobić to samo ze mną zawsze się budziłem. Boję się, że kiedyś te sny staną się prawdziwe. Jednak dopóki wszystko dla nich robię dobrze to nic im i mnie się nie stanie. Westchnąłem i sięgnąłem po mój telefon z szafki nocnej. Właączyłem go i zobaczyłem, że jest już 9:30. Czas wstawać. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Podszedłem do szafy i wyciągnąłem z niej ubrania na dzisiaj, które po chwili założyłem. Udałem się jeszcze do łazienki i tam wykonałem wszystkie poranne czynności, po czym zszedłem na dół do kuchni. Zastałem w niej Rydel i Rikera.
  - Hej wam.- odezwałem się i uśmiechnąłem na powitanie.
  - Hej Ross.- odpowiedzieli, a ja usiadłem do stołu.
  - Widzę, że jecie naleśniki. Dacie mi też?- spytałem i zrobiłem szczenięce oczka do Rydel.
  - Okay, no pewnie, że ci dam.- uśmiechnęła się moja siostra i podała mi na talerzu naleśniki. To nasze ulubione śniadanie. Zaciągnąłem się znakomitym zapachem i zabrałem się do jedzenia. Gdy już prawie skończyłem zadzwonił mój telefon. Wyciagnąłem go z kieszeni i zobaczyłem, że to numer zastrzeżony, jednak wiedziałem, że to Bracia Romwell. Natychmiast mój dobry humor się zepsuł.
  - Ross, co się stało?- spytała Rydel.
  - Bracia Romwell do mnie dzwonią. Nie robili tego prawie od miesiąca.
  - Nie odbieraj.
  - Muszę.- odparłem i odebrałem.
  - Lynch, przyjdź do nas za 10 minut. Mamy dla ciebie zadanie.- powiedział Josh i zaraz się rozłączył. Z powrotem włożyłem telefon do kieszeni i wstałem od stołu.
  - Muszę iść. Mają dla mnie zadanie.- odezwałem się.
  - Ross, uważaj na siebie.- powiedziała zaniepokojona Rydel.
  - Zawsze uważam.- odparłem i wyszedłem z domu. Nie lubię jej martwić. Nienawidzę braci Romwell. Nienawidzę układu jaki z nimi zawałem. Nie stop, jaki oni ze mną zawarli. Ja nie chciałem tego układu. Jednak muszę go wypełniać, bo inaczej ja i moje rodzeństwo zginiemy, a tego nie chcę. Tylko z tego powodu to robię. Siedzę w tym bagnie już rok, a moi bliscy wiedzą o tym dopiero od trzech miesięcy, a dowiedzieli się tego zupełnie przypadkiem. Nie chciałem ich martwić i dlatego im nic nie powiedziałem. Teraz prawie po miesiącu przerwy Bracia Romwell nagle mnie wzywają. Jakie zadanie tym razem dla mnie wymyślili? Czy uda mi się je wykonać? Musi mi się udać, bo inaczej zginę. Z takimi myślami doszedłem do ,,ciemnej" części miasta. Wszedłem do starego, trochę zniszczonego budynku, który jest ich siedzibą. Kierowałem się w stronę pokoju. Westchnąłem i nacisnąłem klamkę i otworzyłem drzwi. Wszedłem do środka z ciężkim sercem. Bracia Romwell siedzieli przy stole i gdy otworzyłem drzwi spojrzeli na mnie.
  - Witaj Lynch. Mamy dla ciebie zadanie, ale to już wiesz, więc od razu przejdzemy do sedna.- odezwał się Josh.
  - To mówcie, co mnie czeka?- spytałem.
  - Masz zdobyć zaufanie jednej z sióstr Marano. To są córki znanych milionerów, więc musisz uważać. Po miesiącu masz przyprowadzić ją do nas.- powiedział John.
  - A co wy z nią później zrobicie?- spytałem.
  - To już nie twoja sprawa. Ty masz tylko zdobyć jej zaufanie i przyprowadzić do nas.- odparł Josh.
  - Zabijecie ją?
  - Nie interesuj się tym, Lynch. Co z nią zrobimy to już jest nasza tajemnica.- odparł groźnie John.- Zrozumiałeś wszystko, bo powtarzać nie będziemy.
  - Tak, ale co jeśli ja nie chcę wykonać tego zadania?- spytałem niepewnie, a John wyciągnął szybko pistolet, po czym błyskawicznue znalazł się przy mnie i przyłożył mi go do skroni. Serce natychmiast podskoczyło mi do gardła. Po co ja to powiedziałem?
  - Wybieraj albo wypełniasz zadanie na naszych warunkach albo ty i twoje rodzeństwo zginiecie. Wybieraj,  zadanie czy śmierć? Masz pięć sekund.- powiedział groźnym tonem i odliczał.
  - Zadanie.- odpowiedziałem szybko, gdy skończył liczyć. On odłożył broń od mojej głowy. Odetchnąłem z ulgą. Jednak dziś jeszcze będę żył.
  - Dobry z ciebie chłopak.- zaśmiał się i poklepał po policzku, po czym usiadł na krzesło.
  - Mam tylko zdobyć zaufanie tej dziewczyny i przyprowadzić ją do was? To zadanie jest łatwe, więc gdzie jest haczyk?- spytałem.
  - Nie ma żadnego haczyka, ale jeśli to dla ciebie takie łatwe to możemy skrócić ci czas wykonania z miesiąca na tydzień. Chcesz to możemy to zrobić?- odparł Josh.
  - Nie, niech będzie tak jak jest.
  - Skąd będę wiedział gdzie mam ją do was przyprowadzić?
  - Powiadomimy cię o tym jeden dzień przed.
  - Gdzie ona mieszka?- spytałem, a John podał mi gazetę.
  - Przeczytaj ten artykuł to się dowiesz.- powiedział, a ja zacząłem czytać: ,,Sławna aktorka Ellen Marano wraz z dwoma córkami - Laurą (19 lat) i Vanessą (22 lata) - przeprowadza się do na stałe do swojego męża Damiano do Los Angeles. Ich willa znajduje się na ulicy Royal Street 5.” Było również zdjęcie zrobione na lotnisku. Podoba mi się ta w moim wieku.
  - I co wiesz już wszystko?- spytał Josh.
  - Tak, a którą z nich mam do was przyprowadzić?
  - Którą sobie chcesz. Nam to jest obojętne.
  - Obojętne jest wam to, którą zabijecie.- powiedziałem szeptem do siebie.
  - Co tam bełkoczesz pod nosem, Lynch?!- odezwał się mocniejszym tonem John.
  - Nic takiego. Wybieram tą młodszą.- odparłem szybko.
  - Masz jeszcze jakieś pytania? To zadanie jest dla nas szczególnie ważne, więc lepiej zrób wszystko dobrze, bo inaczej gorzko tego pożałujesz.- odpowiedział Josh, a ja zastanowiłem się chwilę. Chyba tyle informacji mi wystarczy.
  - Nie mam już więcej pytań, a co ja będę miał z tego zadania?- zapytałem niepewnie.
  - Wiesz w zamian za prawidłowe wykonanie zadania damy ci wolność.- odpowiedział Josh, a ja przez chwilę myślałem, że się przesłyszałem. Jednak to była prawda.
  - Dacie mi wolność?- spytałem z niedowierzeniem.
  - Tak, ale wszystko musi pójść po naszej myśli, a teraz możesz już odejść, Lynch. Widzimy się za miesiąc.- powiedział John, a ja wyszedłem z pokoju, a później z budyknu. Po głowie latało mi tamto zdanie. Nie wierzę. Dadzą mi wolność? Nie ma w tym żadnego haczyka? Po roku pracy u nich nagle dają mi wolność? Czy moja wolność będzie polegała na pozbycia się mnie z tego świata czy już nigdy nie dadzą mi żadnego zadania? Hmm... pierwsza opcja jest zupełnie w ich stylu. Czyli robię to zadanie po to by zginąć? Nie wiem, ale to wszystko się okaże. Nie chcę tego zadania również ze względu na tą dziewczynę. Miesiąc to dużo czasu, żeby móc bardzo dobrze się poznać, a nawet zakochać. Nie chcę jej zranić. Nie chcę wypełniać tego zadania! Nie chcę! Niestety, ale muszę, bo już wybrałem. Zresztą jaki ja miałem wybór? Nigdy go nie mam. Zawsze muszę robić, co mi karzą, ale robię to tylko dla bezpieczeństwa mojego rodzństwa. Nie chcę, żeby im się coś stało. Nie przeze mnie. Ja i tak powinienem zginąć już rok temu, ale udało mi się zachować życie. Czasami chciałbym wtedy zginąć, bo przynajmniej nie martwiłbym Rydel. Chociaż wtedy byłoby z nią jeszcze gorzej, wiec lepiej jest tak jak się stało. No nic, muszę się pogodzić tym życiem. Doszedłem do domu najszybciej jak się dało, ale nie udało mi się prześlizgnąć do swojego pokoju tak jak chciałem.
  - Ross, chodź do mnie.- odezwała się Rydel z wnętrza kuchni. Westchnąłem i wszedłem do pomieszczenia. Zostałem ją siedzącą na krześle przed stołem. Pewnie czekała na mnie. Zawsze czeka.
  - Co Delly?- spytałem opierając się o blat szafki.
  - Ty się mnie pytasz, co? To ty masz mi w tej chwili powiedzieć, co oni ci tym razem kazali zrobić?- spytała zaniepokojona.
  - Rydel, nie musisz się martwić, bo tym razem dali mi łatwe zadanie.
  - Jakie to jest łatwe zadanie.
  - Muszę zdobyć zaufanie córki milionerów Marano i mam ją do nich ją przyprowadzić za miesiąc.- odpowiedziałem.
  - A co oni z nią później zrobią?
  - Nie wiem, tego mi nie chcieli powiedzieć. Mam nadzieję, że jej nie zabiją. Wiesz, co mi jeszcze powiedzieli?
  - Co?
  - Że po wykonaniu tego zadania dadzą mi wolność, ale nie wiem jak to traktować, czy jako przepustkę do śmierci czy jako prawdziwą wolność?
  - Nie wiem, ale mam nadzieję, że to drugie. Wiesz to zadanie ma w sobie jednen trud.
  - Jaki trud? Ja nic trudnego w tym zadaniu nie widzę.
  - Miesiąc to dużo czasu i pewnie będziesz spędzał a nią dużo czasu, co może spowodować, że możesz się w niej zakochać.
  - Co? Nie zakocham się w niej.- powiedziałem, ale nie byłem tego do końca pewien. Rydel ma rację, miesiąc to trochę jest.
  - Zobaczysz, że to się prędzej czy później stanie i będzie ci ciężko się z nią rozstać.
  - Będę starał się nie zakochać.
  - To pewnie będzie udawało ci się tylko z początku, a później twoja bariera zacznie się przełamywać. Ross ty nie jesteś odporny na kobiece wdzięki, a to jest milionerka, więc pewnie będzie ładna.
  - Masz rację. Jest ładna. Widziałem ją na zdjęciu.- westchnąłem.- W ogóle to jestem bardzo ciekawy jaka ona jest. Mam nadzieję, że nie jest zrozumiała i zadufania w sobie, bo do takich dziewczyn nie lubię. Wtedy będzie mi ciężko i to zadanie nie będzie lekkie i przyjemne.
  - No to zobaczymy. Jak chcesz się z nią pierwszy raz spotkać?
  - Nie mam pojęcia, ale muszę nad tym pomyśleć. To teraz idę już do siebie i przemyślę sobie wszystko jeszcze raz.
  - Okay idź.- uśmiechnęła się do mnie i wyszedłem z kuchni. Udałem się do swojego pokoju i rzuciłem się na łóżko. Przez chwilę tylko patrzyłem w jeden punkt na suficir i o niczym nie myślałem. Dlaczego dali mi akurat takie zadanie? Nie mogli mi dać to co zawsze? Byłoby szybciej i lepiej, a tak mam się spotykać z milionerką, która nawet nie wiem jaka jest. Co jeśli jest zadufana w sobie i pieniądzach i nie spojrzy na takiego zwykłego chłopaka jak ja? Co jeśli ona ma już chłopaka? Jak wtedy zbliżyć się do takiej dziewczyny? Byłoby wtedy bardzo trudno, ale starałbym się jak najlepiej. Jednak to wszystko jest jeszcze do zniesienia, ale najgorsze byłoby wtedy, gdybym się w niej zakochał. Gdybym spotkał ją w normalny sposób, a nie przez zadanie to byłoby fajnie, ale tak to będę musiał ją przyprowadzić do Braci Romwell tak czy siak. Wtedy cierpiałbym. Chciaż nawet gdybym ją tylko polubił i tak bym miał wyrzuty sumienia. Rydel ma rację miesiąc to mnóstwo czasu, a ja nie jestem odporny na kobiece wdzięki, jak to ujęła i może się w niej zakocham. Jednak mogę starać się nie dopuścić do tego. Muszę stworzyć sobie barierę, której nie będę mógł przy niej złamać. Po piersze zakaz całowania się, bo to jest najszybszy krok do miłości. Nie mogę się do niej za bardzo zbliżać, bo to może spowodować krok pierwszy. Przytulanie może być. Po co ja właściwie wymyślam głupie zasady, których pewnie będę się trzymał tylko przez jakiś czas, a później przekroczę swoją barirę? No właśnie po co? Mogę robić, wszystko, ale oprócz całowania. Nie mogę się w niej zakochać. Ona też nie może we mnie, bo co jeśli jakimś cudem przeżyje? Gdy powiem jej prawdę to ją zranię. To zadanie jest trudniejsze niż z początku myślałem. Trudno bez względu na to czy się zakocham czy nie, to i tak będę miał wrzuty sumienia. Dlaczego moje życie musi być takie skomplikowane? Czasami naprawdę chciałbym się cofnąć w przeszłości i ją zmienić. W pierwszej kolejności usunąłbym z mojego życia Braci Romwell. Szczerze to tylko to bym zmienił, ale to i tak byłaby zmiana na lepsze, bo wtedy żyłbym tak jak wtedy, gdy ich przypadkiem spotkałem. Wtedy jeszcze wszystko w miarę się układało. Oczywiście nie wliczając w to rodziców. Tego już nie da się cofnąć. Nie mogę o nich myśleć, bo to za bardzo mnie boli. Westchnąłem i podniosłem się do pozycji siedzącej. Schowałem moją głowę w rękach, ale po chwili rozchyliłem je. Muszę znaleźć dom tych milionerów Marano. Tak, muszę to zrobić. Im szybciej poznam tą ich córkę tym będzie lepiej. Wstałem z łóżka i wyszedłem z mojego pokoju. Zszedłem na dół i udałem się do kuchni. Tam zastałem Rydel.
  - Rydel ja wychodzę.- odezwałem się.
  - Okay, a gdzie?- spytała.
  - Idę poszukać domu tych milionerów.
  - Okay to idź, ale nie wracaj za późno, bo będę się o ciebie martwić.
  - Okay, nie będę tam długo chodził, bo będzie to trochę podejrzane. Może uda mi się spotkać tą dziewczynę.
  - Życzę powodzenia.- uśmiechnęła się do mnie.
  - Dzięki napewno się przyda.- również się uśmiechnąłem i wyszedłem z kuchni. Po drodze zerknąłem do salonu, w którym siedzieli Rocky i Ellington, którzy jedli żelki i oglądali ,,Kubusia Puchatka". Byli tak wciągnięci bajką, że nie odrywali wzroku od ekranu. Uśmiechnąłem się do siebie i wyszedłem z domu. Dla mnie taki widok jest codzienny i mnie nie dziwi. Oni czasami, okay bardzo często, zachowują się jak dzieci i do tego mają nałóg jedzenia żelków. To przynajmniej nie jest szkodliwy nałóg. Ciekawe, czy istnieje takie coś jak odwyk żelkowy? Napewno nie, ale dla nich przydałby się. Może to wydawać się trochę dziwne, ale nasza rodzina nie należy do zupełnie normalnych. U nas zawsze się coś śmiesznego dzieje. Moi bracia chcą pokazać, że żyją pełnią życia, ale tak naprawdę to wiem, że się o mnie martwią, tak samo jak Rydel. To ja sprowadziłem na nasze rodzeństwo niebezpieczeństwo i to ja muszę to niebezpieczeństwo zażegnać. Nie mogę pozwolić, żeby im coś się stało z mojej winy. Wolę, żeby Romwellowie zabili mnie, a nie ich. Oczywiście ja też jestem taki jak moje rodzeństwo. Gdy tylko nie mam zadań specjalnych to wtedy jestem normalnym chłopakiem. Też cieszę się życiem, bo może ono się w każdej chwili skończyć. Ten miesiąc, w których Bracia Romwell ani razu do mnie nie zadzwonili był taki jak przed tym zanim ich spotkałem. Myślałem, że to jest już koniec ,,pracy" dla nich, ale niestety się myliłem. Jednak fajnie było mieć tą nadzieję. Żyję tylko nadzieją, że w końcu się od nich uwolnię. Najłatwijeszym sposobem byłoby powiadomnienie o nich policji. Rydel już wiele razy mnie do tego namawiała, ale ja nie chciałem tego zrobić. Boję się, że jeszcze ja trafię do więzienia, a nie chciałbym tam spędzić ileś czasu. Nie chciałbym też martwić tym mojego rodzeństwa. Bałem się i nadal boję, że jakimś cudem wyszliby z więzienia i wtedy napewno byłoby już po nas. To bylaby pierwsza rzecz, którą zrobiliby po ucieczce. Zemsta. Tego właśnie się boję. Teraz i tak się narażam, ale robie wszystko co w mojej mocy, żeby sie od nich uwolnić. Niby po tym nowym zadaniu dadzą mi wolność. Wątpię w to. Niby po roku nagle dadzą mi wolność? Jak to w ogóle brzmi? Może jednak jest mała nadzieja. Muszę mieć tą nadzieję. Muszę wierzyć, że w końcu się od nich uwolnię. Z takimi myślami doszedłem na ulicę Royal Street 5, czyli to tu mieszka ta dzieczyna. To jest dzielnica bogatych ludzi. Widać to gołym okiem. Nie ma tu zwyczajnych domów tylko wszędzie są ogromne wille z basenem. Mieszkać w takim domu to szczęście. Chociaż pieniadze dla mnie nie są najważniejsze, bo dla mnie najważniejsza jest rodzina, przyjaciele i miłość. Te trzy wartości spychają pieniądze na dalszy plan. Teraz muszę znaleźć willę Marano. Tylko która to jest? Mogli dać w tej gazecie jej zdjęcie, bo wtedy byłoby mi łatwiej szukać. Ta ulica trochę się ciągnie, a ja nie zamierzam patrzeć na każdy dom. Jedynym ułatwieniem jest to, że na każdej barmie jest nazwisko właścicieli. Tak szukałem domu tej dziewczyny z jakieś 20 minut. Gdzie oni mieszkają? Doszedłem już prawie na koniec ulicy i w końcu zobaczylem napis: ,,Willa Marano". Nareszcie ją znalazłem! No no, ten dom jest piękny muszę to przyznać. Robi duże wrażenie. Jak mam się dostać do środka nie przechodząc przez barmę? Będzie trochę ciężko, ale przez pracę dla Romwellów nauczyłem się wchodzić na różne rzeczy i znajdować bezpieczne wejście bądź wyjście. Teraz też muszę znaleźć jak najlepsze miejsce, z dobrym widokiem na dom. Na dodatek muszę uważać, żeby nie wygladać podejrzanie. Jednak mam już sporo doświadczenia, więc myślę, że mi się uda. Utrudniem są krzaczki posadzone przed baramą. Może jednak nie rośną one wszędzie. Zacząłem powoli obchodzić teren domu. Jednak z każdej strony były drzekwa oprócz bramy znajdującej się z przodu. Jak ja mam się tam dostać? Co jeśli są gdzieś poustawine kamery? W dzień raczej tego nie zrobię, bo to jest za bardzo niebezpieczne, bo może mnie ktoś zobaczyć. Dokładnie przygladałem się willi i z tyłu dotrzegłem ogród. Może dostanę się tam właśnie przez ogród? To może się udać. Poszedłem na tyły domu i zauważyłem, że w rogu prawie przy samej bramie rośnie wysoka wierzba. Może tutaj jest bardziej osłonieta część ogrodu. Mogę zobaczyć. Rozejrzałem się dookoła, żeby sprawdzić, czy nikogo nie ma lub się na mnie nie patrzy, ale nikogo nie dostrzegłem, czyli mam czysty teren. Zacząłem wspinać się po bramie, która nie była zbyt wysoka. Miała może z półtora metra wysokości. Tak na oko tyle ma, a częto mam rację, co do oceniania wysokości, bo nie takie rzeczy już robiłem pracując dla Braci Romwell. Gdy znalazłem się na szczycie szybko zeskoczyłem i znalazłem się za drzewkami. One jednak pomogą mi w maskowaniu się. Nie są też bardzo gęste, więc widzę sporo rzeczy. Teraz muszę sprawdzić, czy nie ma kamer na tej bramie. Po cichu i bez większego szelesu trawy obszedłem teren posesji i okazało się, że bramy są czyste. Nie ma nich ani jednej kamery. Chociaż nie, jest na bramie wjazdowej. No, ale to jest wiadome. Czyli znalazłem w miarę bezpieczną kryjówkę. Chociaż z drogi mnie widać, ale rzadko ktoś tutaj przechodzi, więc istnieje małe ryzyko zauważenia mnie przez kogoś. Teraz muszę już z tąd iść, bo w dzień jednak nie jest tu za bezpiecznie. Muszę tu przyjść w nocy to wtedy wejdę do tego ogrodu. Teraz już lepiej się z tąd zbierać. Znowu przeszedłem przez bramę i szedłem w kierunku mojego domu.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka wszystkim!!!
Jak wam się podobał się rozdział? Mam nadzieję, że was nie zanudziłam. Dialogów było mało, a za to dużo myśli i opisów, więc myślę, że jakoś dotrwaliście do końca. To zadanie Rossa już znacie. Myśleliście, że będzie miał takie zadanie? Pewnie spodziewaliście się czegoś gorszego, ale nie musieliście się bać. Wiem, że narazie rozdziały nie są ciekawe, ale muszę przyzwyczaić się do tej historii i nie spieszyć za bardzo akcji. Liczę na komentarze!
Do napisania!!!
Ps. Dołączajcie do obserwatorów. Proszę was. :)

niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 2

"Cause even if we change we'll always be the same." ~ "Ponieważ nawet jeśli kiedyś się zmienimy, zawsze będziemy tacy sami." - All Night

~Los Angeles, 01.07.2015r.~
                                                             ★Laura★

Obudziło mnie światło przedostające się przez rolety, których wczoraj zapomniałam zakmnąć. Jednak nie chciało mi się już spać i sama nie wiem dlaczego. To miejsce naprawdę zaczyna mnie intrygować. Sięgnęłam po telefon z szafki nocnej i sprawdziłam godzinę. Była 7:05. Serio obudziłam się o tej godzinie i w dodatku nie chce mi się spać? Okay to jest trochę dziwne, ale możliwe. Zazwyczaj budzę się coś koło dziesiątej, bo nie mam potrzeby wstawać wcześniej, a gdy się obudzę o takiej porze to jestem ledwo żywa. Za to dzisiaj cały mój organizm jest już wyspany i gotowy do rozpoczęcia dnia. Skoro on tego chce to ja nie mam wyboru. Tylko co ja mam robić z samego rana? Może się gdzieś przejdę? Naprzykład do parku? Albo lepej, może pobiegam w parku? Tak to będzie również zdrowsze. Wstałam z łóżka i powędrowałam do mojej garderoby. Tak mam garderobę i to wielkości przeciętnego pokoju. Weszłam do pomieszczenia i wybrałam krótkie spodenki oraz bokserkę. Ubrałam się w to i uczesałam w kucyka, żeby włosy mi nie przeszkadzały podczas biegu. Założyłam jeszcze adidasy i gotowa wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół do kuchni, żeby zjeść coś lekkiego. Zastałam tam już na nogach Natalie. Jest ona kobietą w średnim wieku. Przez jej blond włosy przedowstają się już siwe włosy. Ma już trochę zmarszczek, ale to tylko dodaje jej uroku. Ma również niebieskie oczy, którym nie ucieknie żaden szczegół. Zawsze mnie rozryzała kiedy kłamałam. Jest naszą kucharką odkąd pamiętam i zawsze ją lubiłam, bo mogłam z nią porozmawiać na różne tematy. Czasami zastępowała mi babcię i nawet tak czasami się zachowuje, co jest bardo miłe.
  - Dzień dobry, Natalie.- przywitałam się z uśmiechem na twarzy.
  - Dzień dobry, Lauro.- odpowiedziała miło.
  - Widzę, że już od samego rana krzątasz się po kuchni.
  - Tak, ale u mnie to zupełnie normalne. Za to ty jakoś tak wcześnie jesteś na nogach. Coś się stało, że nie mogłaś spać?
  - Nie, nic się nie stało. Po prostu obudziło mnie światło, bo zapomniałam zasłonić okna w nocy.
  - Okay, a teraz co zamierzasz robić?
  - Teraz zachciało mi się pobiegać.
  - Pobiegać? Od kiedy ty biegasz? I w dodatku z samego rana?- zaśmiała się Natalie.
  - To pewnie tylko jedno razowe.- uśmiechnęłam się.
  - A tak w ogóle to podoba ci się w tym domu?
  - Tak i to bardzo, a najbardziej ogród.
  - Tak myślałam, że ogród najbardziej ci się spodoba. No, ale teraz koniec już tego gadania, bo każda z nas ma coś do roboty, a ja muszę zrobić śniadanie twoim rodzicom.
  - Okay to ci nie przeszkadzam. Ja też nic nie jadłam, ale wezmę tylko jabłko, bo lepiej będzie mi się biegło.- powiedziałam i wzięłam owoc.
  - Okay to idź. Może kogoś spotkasz.
  - Byłoby super.- uśmiechnęłam się i wyszłam z domu. Wiedziałam gdzie jest park, więc kierowałam się w jego stronę jedząc jabłko. Cieszyłam się słonecznym porankiem, bo takie są najlepsze. Teraz na ulicy jeszcze jest w miarę spokojnie, ale gdy nadejdzie ósma to będą godziny szczytu. Doszłam do parku i zauważyłam, że nawet jest w nim trochę ludzi jak na tą porę. Zobaczyłam wiele osób, które biegały. Dla kogoś to jest hobby lub trenowanie, ale dla mnie pewnie jednorazowe widzi mi się. Włączyłam muzykę i włożyłam słuchawki do uszu, po czym zaczęłam truchtać. Wsłuchiwałam się w melodię piosenki, a nogi same mi pracowały. Nawet przyjemne jest takie bieganie. Może będę robiła to częściej? Muszę się nad tym zastanowić, ale nie teraz. Biegłam już chyba z jakieś 10 minut i byłam już zmęczona. Chciałam już się zatrzymać, ale nagle przewróciłam się na kolana. Auć, to bolało. Usiadłam na pobliskiej ławce i zauważyłam, że mam zdarte kolano. No super. Jestem z siebie zadowolona. Dlaczego się przewróciłam? Zaczęłam się rozgladać i zauważyłam, że mam rozwiązaną sznurówkę. Ach te sznurówki cigąle tylko się rozwiązują. To kolano nie wyglada za dobrze. Przydałby się jakiś plaster.
  - Hej, nic ci się nie stało? Widziałem jak upadałaś.- spytał męski głos. Spojrzałam w górę i zobaczyłam przystojnego szatyna. No, no nieźle wpadłam.
  - Nic mi się szczególnego nie stało, tylko lekko zdarłam sobie jedno kolano, ale dziękuję za troskę.- uśmiechnęłam się do niego, co on odwzajemnił.
  - A dlaczego się przewróciłaś?- spytał.
  - Miałam rozwiązaną sznurówkę. Nie zauważyłam tego wcześniej.
  - O tych sznurówkach zawsze należy pamiętać, a tak w ogóle to jestem Jacob, ale wszyscy mówią na mnie Jake.- uśmiechnął się i wyciągnął przed siebe rękę.
  - Jestem Laura. Miło mi ciebie poznać.- również się uśmiechnęłam i uścisnęłam jego dłoń.
  - Mi ciebie również.- odparł i po chwili się puściliśmy.- Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem, a ciężko byłoby nie zobaczyć takiej ładnej dziewczyny jak ty.- uśmiechnął się, a ja zarumieniłam się lekko.
  - Przeprowadziłam się tutaj dopiero wczoraj.
  - Lubisz biegać?
  - Nigdy tego nie robiłam, ale gdy dzisiaj się wcześniej obudziłam i jakoś mi się tak zachciało.- uśmiechnęłam się, a on spojrzał na zegarek.
&nbdp; - Przepraszam cię, ale muszę iść niedługo do pracy. Mam jeszcze trochę czasu, więc mogę cię odprowadzić do domu, bo nie wiem, jak z tym twoim zdartym kolanem.
  - Nie musisz mnie odprowzdzać.- odpowiedziałam szybko.- To tylko zdarte kolano, to nic takiego.
  - Napewno nic ci nie jest?
  - Napewno.- potwierdziłam, bo nie chciałam, żeby mnie odprowadził, bo wtedy zdradziłoby to, że jestem bogata. Nie chcę tego, bo może jeszcze kiedyś się spotkamy i nie chcę, żeby leciał na moje pieniądze.- Nie mam daleko do domu, więc sama zajdę.- skłamałam, bo miałam przed sobą 15 minutową drogę.
  - Dobrze niech ci będzie. Nie będę naciskał. Wrazie czego mogę dać ci mój numer telefonu.
  - Jak chcesz to moższ dać, bo i tak nie wiem, czy się jeszcze kiedyś spotkamy.- uśmiechnęłam się, a on podyktował mi swój numer, a ja zapisałam go na telefonie.
  - Okay może się jeszcze spotkamy, bo przyjemnie mi się z tobą rozmawiało mimo, że tak krótko.- uśmiechnął się do mnie.
  - Mi również przyjemnie się z tobą rozmawiało.- odpowiedziałam.
  - Wiesz może pójdziemy gdzieś razem dzisiaj po południu? Co ty na to? Masz czas?- spytał, a ja o mało nie umarłam ze szczęścia. Spotykam chłopaka i on już gdzieś zamierza mnie zabrać? Jestem pod wrażeniem.
  - Poczekaj muszę pomyśleć, czy uda mi się zmieścić nasze spotkanie w moim grafiku.- zastanawiałam się przez chwilę, a Jake czekał aż dam jakiś znak.- Żratowałam nie mam nic zaplanowane.- zaśmiałam się.- Okay, chętnie się z tobą spotkam, a gdzie?
  - Może w kawiarni niedaleko parku?
  - Okay.
  - Mogę przyjść po ciebie i wtedy pójdziemy tam razem.
  - Nie, nie ma takiej potrzeby.- odpowiedziałam szybko.- Spotkajmy się w tutaj w parku, a później razem pójdziemy do tej kawiarni.- dodałam już spokojniej.
  - Okay, a odpowiada ci godzina 18:00?
  - Tak, czyli spotkykamy się o 18:00 w kawiarni.- podsumowałam wszystko z uśmiechem na ustach.
  - Tak, to do zobaczenia.- odparł i wstał z ławki.
  - Do zobaczenia.- powiedziałam, a Jake odszedł. Wow nie no nie wierzę! Poznałam chłopaka! I to w drugim dniu pobytu w LA! Ja to mam szczęście. Cieszę się, że poszłam pobiegać, bo inaczej nie poznałabym tego przystojnego Jake'a. On jest naprawdę przystojny i w dodatku miły. I dał mi swój numer! Nie no, to już jest duże osiągnięcie. Westchnęłam i zorientowałam się, że przez cały czas się uśmiecham. Gdy ktoś tak koło mnie przechodził mógł pomyśleć, że jestem jakaś nienormalna. Chociaż niech sobie myślą co chcą, bo ja muszę nacieszyć się Jacobem, ale nie tutaj. Wstałam z ławki, na której przed chwilą siedział też Jake i zaczęłam iść. Zapomniałam o moim zdartym kolanie, które mnie teraz trochę szczypało, ale lekceważyłam ten lekki ból i po 15 minutach doszłam do domu. Poszłam do kuchni, żeby wziąć plaster i zdezynfekować ranę. Oczywiście zastałam tam Natalie, która zmywała naczynia. Chyba usłyszała moje kroki, bo odwróciła się w moją stronę.
  - O hej Laura. Dlaczego tak wcześnie?- spytała.
  - Przewróciłam się i zdarłam sobie kolano, ale to nic wielkiego. Wiesz może gdzie są jakieś plastry?
  - Szafka naprzeciwko ciebie.- odpowiedziała, a ja otworzyłam ją i wyciagnęłam plastry i wodę utlenioną. Zdezynfekowałam ranę i nakleiłam plaster.
  - Okay to ja już pójdę do siebie.- odezwałam się.
  - Dobrze.- powiedziała Natalie i wyszłam z kuchni. Poszłam na górę po schodach i stanęłam przed drzwiami do pokoju Vanessy. Chciałam już zapukać, ale przypomniałam sobie, że jest wcześnie rano, a moja siostra o tej porze jeszcze śpi jak zabita. No trudno opowiem jej o Jake'u później. Weszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Co ja mam teraz robić? Njpierw pójdę pod prysznic, a później coś wymyślę. Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Po 10 minutach byłam już z powrotem w pokoju. Zaczęłam rozglądać się po wnętrzu aż natrafiłam wzrokiem na obraz konia namalowany przeze mnie. Może coś narysuję? Tak to dobry pomysł. Może znowu konia? Albo nie już wiem. Ogród. Tylko nie wiem czy uda mi się uchwycić to piękno. Wstałam z łóżka i podeszłam do szafki, w której mam przybory do rysunku i mallowania. Wyciągnęłam papier, ołówek i farby, po czym poszłam na balkon i usiadłam na krześle. Dokładnie przyjrzałam się ogrodowi i zaczęłam go szkicować. Rysowanie i malowanie od pewnego czasu zaczęło sprawiać mi przyjemność. Lubiłam to robić, bo wtedy nie musiałam o niczym myśleć. Bardzo często, gdy byłam zła to właśnie zaczynałam rysować. To mnie odprężało. Po skończeniu szkicu zaczęłam malować rysunek farbami. Po dwóch godzinach pracy ogród był gotowy. Wstałam i zobczyłam go z daleka. Nawet mi się udał. Podoba mi się, ale i tak nie jest rónwnie piękny co prawdziwy ogród. Weszłam do pokoju, a obraz położyłam na biurku, żeby wysechł. Włączyłam telefon i zobaczyłam, że jest już 10:13. Może Vanessa już się obudziła? Muszę to sprawdzić. Jeszcze raz spojrzałam na moje dzieło i ydałam się do jej pokoju. Zapukałam i usłyszałam ciche proszę, więc weszłam. Nigdzie nie widziałam Vanessy. Pewnie się ubiera. Usiadłam na jej łóżku i czekałam na nią.
  - Van gdzie jesteś?- spytałam.
  - W łazience, zaraz do ciebie przyjdę.- odezwała się. Po chwili moja siostra wyszła z łazienki.- A ty co tak wcześnie u mnie robisz?- spytała.
  - Mam ci coś ważnego do powiedzenia.- odpowiedziałam, a ona usiadła obok mnie na łóżku.
  - O takiej godzinie? No to słucham.
  - Obudziłam się dzisiaj o siódmej rano i postanowiłam pobiegać w parku.- zaczęłam, ale Van mi przerwała.
  - Pobiegać? Ty i bieganie? No i co jest w tym ważnego?
  - Jakbyś mi nie przerwała to już byś wiedziała.
  - Okay już ci nie przerywam.
  - No więc po pewnym czasie przewróciłam się i zdarłam sobie kolano, ale to nie jest ważne. Gdy usiadłam na ławce podszedł do mnie przystojny chłopak i zapytał czy nic mi się nie stało. Później przedstawiliśmy się sobie i chwilę rozmawialiśmy, bo on musiał iść do pracy. Na końcu dał mi swój numer i zaprosił do kawiarni niedaleko parku o 18:00.- powiedziałam i uśmiechnęłam się.
  - Co? Wychodzisz wcześnie rano z domu i do razu spotykasz chłopaka? W dodatku jeszcze razem wychodzicie? Nie no Lau ty to masz szczęście.- odparła Van i również się uśmiechnęła.- Jak on wygląda i jak się nazywa?
  - Nazywa się Jacob i jest szatynem o jasno brązowych oczach i ma ładny uśmiech. Oczywiście jest przystojny.- westchnęłam na jego wspomnienie. Ja to rzeczywiście mam szczęście.
  - Naprawdę wielka z ciebie szczęścia.
  - Wiem. Moje marzenie o przyjaciołach powoli zaczyna się spełniać.
  - A moje jeszcze nie.- westchnęła Van.
  - Nie martw się Van. W końcu poznasz jakąś bratnią duszę, bo kto by nie polubił takiej miłej i kochanej dziewczyny jak ty.- uśmiechnęłam się do niej.
  - Dziękuję Lau to miłe co powiedziałaś.- odpowiedziaa i odwzjemniła mój gest.
  - W końcu jestem twoją siostrą, więc muszę cię wspierać.
  - Na razie nie masz mnie w czym wspierać, ale ja też zawszę będę przy tobie, gdy coś ci się stanie. Pamiętaj o tym.
  - Będę pamiętała.- uśmiechnęłam się i przytulilyśmy się.- Naprawdę cieszę się, że cię mam Van.
  - Ja też i to nie wiesz jak bardzo.- odparła i puściłyśmy się.
  - Chcesz się gdzieś przejść?- zaproponowałam.
  - Tak, ale gdzie?
  - Park?
  - Okay możemy iść do parku. Byłoby fajnie, gdybyśmy tam kogoś poznały tak jak ty.
  - Ja już poznałam chłopaka, więc teraz pora na przyjaciółkę. To co idziemy?
  - Pewnie.- uśmiechnęła się Van i wyszłyśmy z jej pokoju. Powiedziałyśmy Natalie, że idziemy do parku i szłyśmy w jego kierunku. Nie mogłam się doczekać spotkania z Jake'iem. Jestem ciekawa jaki on jest. Na pierwszy rzut oka wydawał się miły, ale jaki jest po bliższym poznaniu? Mam nadzije, że nie jest typem bad boya, bo takich chłopaków nienawidzę. Spotykają dziewczynę tylko po to, żeby zaciągnąć ją do łóżka, z później znajdują kolejną. Jak można traktować tak dziewczyny? Niestety świat nie jest idealny i każdy żyje jak chce. Moje życie też nie jest za bardzo kolorowe, bo brakje mu paru barw, czyli posiadanie przyjaciół, chłopaka, większe zainteresowanie rodziców mną i Vanessą. Niby takie trzy rzeczy, ale bardzo ważne trzy rzeczy. Nie wiem jaki okaże się Jake, ale może to on będzie kiedyś moim chłopakiem. Chyba, że poznam jeszcze kogoś. Nie wiem, ale jestem ciekawa, co przyniesie mi jeszcze życie. Mam nadzieję, że będą to przyjemne rzeczy. Z takimi myślami doszłam do parku, w którym z Vanessą spędziłyśmy sporo czasu na rozmowie.
~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka wszystkim!!!
I mamy za sobą już drugi rozdział. Nie podoba mi się w ogóle, bo jest krótki, beznadziejny i nudny. No, ale to dopiero początek tego bloga, więc co zrobić? Akcja jeszcze się rozkręci i mogę wam obiecać, że będzie się jeszcze działo. Myśleliście, że Laura spotka Rossa czy Jake'a? Spokojnie Rossa też niedługo spotka. Liczę na komentarze!
Do napisania!!!

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział 1

"You're looking right in my eyes and I know that you're lying." ~ "Patrzysz prosto w moje oczy i wiem, że kłamiesz" - Repeating Days

~Londyn - Los Angeles, 30.06.2015r.~
                                                             ★Laura★

Ocknęłam się i poczułam, że mam zakneblowane usta kawałkiem materiału i jestem przywiązana do krzesła. Rozejrzałam się dookoła mnie. Znajdowałam się w jakimś bardzo ciemnym pomieszczeniu, które odrobinę rozjaśniała wiązka światła wypadająca zza okana zakrytego materiałem. Gdzie ja w ogóle jestem? To jest akurat mniej ważne, bo muszę się z tąd wydostać. Zaczęłam się wiercić, kręcić, ale to ani trochę nie poluźniło sznurów. Moja panika wzrastała z każdym moim ruchem, serce biło szybkim rytmem, na całym ciele pojawiają się ciarki i zalewam się potem. Po chwili usłyszałam czyjeś kroki, które roznosły się echem po całym pomieszczeniu. Spotęgowały one moje odczucia. Zaczęłam jeszcze bardziej wiercić na krześle, ale to znowu nie pomogło, tylko przez to rozbolały mnie nadgarstki. Odgłosy kroków były coraz bliżej i po chwili zauważyłam zarys postaci wyłaniającej się z cienia. Stała ona na granicy ciemności i światła. Nie mogłam dostrzec twarzy, ale po sylwetce stwierdziłam, że to jest mężczyzna.
  - Witaj Lauro. Widzę, że się ocknęłaś.- moje przypuszczenia, co do postaci były słuszne, bo usłyszam gruby, męski ton, który ani trochę nie był przyjazny. Dźwięk rozszedł się po miejscu, a ja po jego wpływem znieruchomiałam. Moje mięśnie odmówiły mi jakiego kolwiek posłuszeństwa, a serce podskoczyło do gardła i zamarło ze strachu. Po chwili usłyszałam kolejne kroki, które wydobywały się zza mężczyzny, który do mnie powiedział. Druga osoba zmierzała w jego kierunku i obie po chwili zaczęły wychodzić z cienia...


Obudziłam się od razu siadając. Próbowałam uspokoić przyspieszony oddech i dopiero po chwili mi się to udało. Byłam również cała zalana potem. Co to był za sen? Na pewno nie należał on do miłych i przyjemnych. To był koszmar. Dlaczego byłam przywiązania do krzesła? Gdzie byłam? Kim był ten mężczyzna znający moje imię? Dlaczego mam wrażenie, że to się kiedyś stanie? Przecież to był tylko koszmar, który nigdy mi się w życiu nie przydarzy. To był tylko wytwór mojej bujnej wyobraźni. Nadal słyszę w uszach moje imię wypowiadane przez tego mężczyznę. Już Laura się ogarnij! To był tylko sen! Może przyśnił mi się, bo wczoraj oglądałam podobny film? Może. Wzięłam mój telefon z szafki nocnej i sprawdziłam godzinę. Była 4:55. Miałam wstać dopiero o 6:00, żeby zdążyć na ranny samolot, ale los miał inną pobudkę dla mnie. Teraz to już nie zasnę. Nie po tym śnie. Tylko co ja mam ze sobą robić przez tyle czasu? Wszyscy jeszcze śpią, więc nie mam z kim pogadać. Może się orzeźwię? Tak to dobry pomysł, bo jestem cała z potu. Wstałam z łóżka, a moje stopy zatonęły w miękkim dywanie. Poszłam do mojej osobistej łazienki i nalałam wody do wanny oraz mój ulubiony płyn do kąpieli i weszłam do cieplutkiej wody. Wszystkie moje zmysły się odprężały, a ja zaznałam chwilę spokoju. Leżałam tak dobre 15 minut i na końcu umyłam sobie włosy. Wyszłam z wanny i wytarłam się, po czym owinęłam dookoła ręcznikiem. Wysuszyłam mokre włosy, a później podkręciłam lokówką. Zrobiłam sobie jeszcze lekki makijaż i byłam już gotowa. Wyszłam z łazienki i ubrałam się w wcześniej przygotowaną niebieską sukienkę. Sprawdziłam jeszcze czas i była 5:45. Trochę czasu mi to wszystko zajęło, ale jestem gotowa przed czasem. Rozejrzałam się po moim pokoju, w którym spędziłam 19 lat. Szkoda mi opuszczać to miejsce. Lubiłam przesiadywać tutaj. Podeszłam do okna i usiadłam na parapecie. Patrzyłam na widok rozpościerający się przede mną. Wszędzie pełno domów, a z oddali widać London Eye. Lubię Londyn, ale Los Angeles bardziej. Zawsze jeździłam tam na wakacjach. Mieszkali tam moi babcia i dziadek. Babcia umarła trzy lata temu, a dziadek dwa, więc tata musiał jechać do LA i objąć firmę. Przez półtora roku nasz nowy dom się budował i teraz nareszcie jest gotowy. Ja, Van i mama musimy teraz się tam przenieść. Jednocześnie się cieszę i smucę. Nie mam tutaj przyjaciół, więc nie miałam nawet się z kim żegnać ani rozstawać. Westchnęłam i odeszłam od okna zostawiając ten widok za sobą. Pewnie już nigdy nie zobaczę tego miejsca. Chwyciłam za klamkę od drzwi i wyszłam z mojego pokoju. Zeszłam na dół do jadalni. Przy stole zastałam już mamę i Vanessę.
  - Hej wszystkim.- powiedziałam, a one odpowiedziały mi to samo. Usiadłam obok Vanessy i po chwili lokaj przyniósł mi naleśniki. To jest nasze ulubione śniadanie. Jednak przy stole zawsze panuje cisza. Nikt ze sobą nie rozmawia i jest napięta atmosfera. Głucha cisza bardzo często jest przerywana dźwiękiem dzwoniącej komórki mamy, a wcześniej też taty. Stęskniłam się za nim mimo, że poświęca mi i Van mało czasu. Rozłąka robi swoje. Gdy już skończyłam jeść do jadalni wszedł lokaj. 
  - Pani Marano, limuzyna już czeka.- powiedział poważnym głosem. Nie chciałabym mieć takiej pracy.
  - Dziękuję za wiadomość, Jim. Spakujcie jeszcze nasze walizki, a my zaraz wychodzimy.- odpowiedziała mama i wstałyśmy od stołu. Gdy wyszłyśmy z domu ostatni raz mu się przyjrzałam. Westchnęłam i weszłam do czarnej limuzyny. Usiadłam obok Vanessy i uśmiechnęłam się do niej, a ona odwzajemniała mój gest. Po chwili dołączyła do nas mama i odjechałyśmy. Patrzyłam na nasz dom dopóki nie zniknął mi z pola widzenia. Widzę go już ostatni raz.
  - Cieszysz się, że się przeprowadzamy?- odezwała się moja siostra.
  - Trochę tak, bo będziemy w innym miejscu i trochę nie, bo już więcej nie zobaczę Londynu. Jednak bardziej się cieszę, a ty?
  - Myślę tak samo jak ty.- uśmiechnęła się do mnie.
  - Myślisz, że spotkamy tam jakiś przyjaciół lub chłopaka?
  - Nie wiem, ale mam nadzieję, że tak. Chciałabym poznać nowe osoby.
  - Napewno ich poznacie.- wtrąciła się mama.
  - Ale możesz nam ich nie wybierać?- spytałam.
  - Dobrze.- odparła rodzicielska, a ja i Van uśmiechnęłyśmy się.
  - A mogłybyśmy same wychodzić na miasto, prosimy.- powiedziała moja siostra. Czekałam na odpowiedź, bo to zmieniłoby trochę nasze życie.
  - Mamo jesteśmy już dorosłe i nie musisz się tak o nas martwić.- odparłam.
  - Ja się zgadzam, ale muszę uzgodnić to z waszym tatą.- odpowiedziała mama, a my westchnęłyśmy. Chciałyśmy mieć trochę swobody. Może mamie uda się namówić na to tatę. Mam wielką nadzieję.
  - Gdy nam pozwolicie będziemy wniebowzięte.- powiedziała Vanessa, a ja przytaknęłam głową i uśmiechnęłam się.
  - Zobaczę, co da się zrobić. Już wiele razy udało mi się przekonać tatę, więc myślę, że mi się uda.- uśmiechnęła się.
  - Trzymamy za ciebie kciuki, mamo.- odparłam i zacisnęłam je.
  - Mamo, naprawdę nie wiesz, jak wygląda nasz nowy dom?- spytała moja siostra.
  - Nie wiem, bo wasz tata chciał nam zrobić tym niespodziankę. Mówił, że ten dom przeszedł jego najśmielsze wyobrażenia. Wiem też, że jest tam również piękny, duży ogród, który Laura bardzo chciała.- powiedziała, a ja bardzo się ucieszyłam. Zawsze marzyłam o ogrodzie, w którym miałabym swoje ulubione miejsce i spędzała tam mnóstwo czasu.
  - Dziękuję.- odpowiedziałam uśmiechnięta.
  - To nie mi dziękuj tylko tacie.
  - Dobrze zrobię to, gdy tam dolecimy.- odparłam i po chwili zadzwonił telefon mamy, co oznazało koniec rozmowy.
  - Przepraszam was muszę odebrać.- powiedziała i zaczęła rozmawiać. Ja założyłam słuchawki na uszy i włączyłam moją ulubioną piosenkę. Zatonęłam w barzmienich muzyki aż do dotarcia na lotnisko. Wysiadłyśmy z limuzyny i udałyśmy się do środka ogromnego, białego budynku. Tam udałyśmy się na rozprawę i po 15 minutach siedziałyśmy już w samolocie pierwszej klasy i czekałyśmy na start. Nie boję się latać, bo robiłam już to wiele razy. Za pierwszym razem bardzo się bałam, ale później mi już przeszło. Po 5 minutach samolot ruszył i po chwili wzbiliśmy się w powietrze.
Patrzyłam na domy, które coraz bardziej się oddalały aż w końcu znikły mi z pola widzenia, bo zasłoniły je chmury.
  - Jak myślisz zmieni się tam nasze życie?- spytała Van, a ja oderwałam spojrzenie z chmur i skierowałam na nią.
  - Nie wiem, ale bardzo bym tego chciała. Wszystko jest w rękach mamy, bo ona musi przekonać tatę.- uśmiechnęłam się.
  - Tak, ale myślę, że jej się to uda.
  - Wiesz miałam dzisiaj dziwny sen.- powiedziałam, bo chciałam sprawdzić, co sądzi o nim Van.
  - Jakiś przyjemny czy koszmar?
  - Zdecydowanie to był koszmar.
  - No to mów.- ponaglała mnie.
  - Gdy ocknęłam się w tym śnie, byłam przywiązania do krzesła i miałam zakneblowane usta. Znajdowałam się w jakiś ciemnym pomieszczeniu, które tylko trochę rozjaśniało światło wydobywające się zza materiału, który przykrywał okno. Chciałam się uwolnić i strasznie się bałam. Po chwili przyszedł jakiś mężczyzna i powiedział: ,, Witaj Lauro. Widzę, że już się ocknęłaś". Na końcu przyszedł jeszcze jeden i obudziłam się zalana na potem.- skończyłam opowiadać mój sen. Gdy to robiłam miałam go znowu przed oczami, więc miałam na ciele ciarki. Po mojej głowie ponownie odbijają się dźwięki kroków i zdania, które powiedział ten mężczyzna.
  - Miałaś bardzo okropny koszmar. Nie chciałabym mieć takiego.
  - Najgorsze jest to, że mam przeczucie, że to się stanie.
  - Lau to był tylko sen. On nie może się wydarzyć. To był tylko wymysł twojej wyobraźni. Nie zamęczaj się myślami o nim.
  - Okay masz rację to był tylko koszmar. Sny nie mogą się stać rzeczywistością. Chyba, że to są prorocze sny.
  - Lau to raczej nie było to. Nie myśl już o tym, bo to się nigdy nie stanie.- uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłam jej gest.
  - Muszę się trochę zdrzemnąć, bo przez ten koszmar obudziłam się o piątej.
  - Okay to ci nie przeszkadzam. Mi też przyda się trochę snu.- odpowiedziała, a ja oparłam głowę o zagłówek fotela i po krótkim czasie zasnęłam. Obudziło mnie lekkie szturchanie w ramię. Sennie podniosłam moje powieki i spojrzałam na Vanessę.
  - Lau wstawaj, za chwilę lądujemy.- powiedziała.
  - Czyli przespałam cały lot?- spytałam lekko pocierając zaspane oczy.
  - Tak, ale nic ciekawego cię nie ominęło.- uśmiechneła się i w samolocie rozległa się komenda zapięcia pasów, więc tak zrobiłyśmy, a maszyna zaczęła lądować. Patrzyłam na wieżowece widoczne już z tąd. Jejku, zapomniałam, że LA jest takie piękne. Po dotarciu na ziemię, wysiadłyśmy z samolotu. Gdy tylko pojawiłyśmy się w ogromnym holu zobaczylam tatę, który trzymał kartkę z napisem: ,,Witajcie w domu". Ja i Van podeszłyśmy do niego i przytuliłyśmy go, a gdy go już puściłyśmy to mama pocałowała go.
  - Nareszcie was widzę. Stęskniłem się za wami.- uśmiechnął się cały czas obojmując mamę.
  - My za tobą też tato.- odpowiedziałam.
  - Pewnie już nie możecie doczekać się nowego domu, prawda?- spytał, a ja i Van jeszcze bardziej się ucieszyłyśmy.
  - No pewnie, że tak!- odparłyśmy jednocześnie, po czym spojrzałyśmy na siebie i zaśmiałyśmy się. Czasami się zastanawiam, czy my mamy wspólny mózg, czy co?
  - To chodźcie moje trzy najpiękniejsze kobiety na świecie.- uśmiechnął się i wyszliśmy z lotniska. Teraz czekała nas kolejna przejażdżka limuzyną. Cały czas patrzyłam na mijające mnie domy, wieżowce, sklepy. Tego tutaj jest mnóstwo. Los Angeles to przecież Miasto Aniołów i to jest chyba prawada, bo jest bardzo piękne. Tutaj ciągle jest dzień, bo noc należy do klubowiczów. To miasto jest wspaniałe. Wiążę z nim moje nadzieje, czyli spotkanie prawdziwych przyjaciół i chłopaka, który będzie mnie kochał za to, że jestem sobą, a nie za pieniądze. Tylko nie wiem, czy takiego znajdę. Naprawdę watpię w to, ale ciągle towarzyszy mi nadzieja, której nigdy nie tracę.
  - Już prawie jesteśmy.- odezwał się tata po 20 minutowej jeździe.
  - A po której stronie jest nasz dom?- spytała Vanessa.
  - Po prawej.- odpowiedział i spoglądaliśmy w tamtą stronę z oczekiwaniem. Już za chwilę zobaczę ten nasz nowy dom. Mam nadziję, że tata ma rację mówiąc, że jest piękny. Wierzę w to całym sercem. Po chwili skręciliśmy w prawo przed bramę i dom stanął przed nami w całej okazałości.
Wow... on rzeczywiście jest piękny. Przechodzi moje najśmielsze wyobrażenia. Ciekawe jak wygląda mój pokój, wnętrze lub ogród? Po zobaczeniu tego domu to mogę spodziewać się wszystkiego. Po otwarciu bramy wjechaliśmy na podjazd i stanęliśmy parę metrów przed budynkiem. Wysiedliśmy z limuzyny i wszyscy patrzyliśmy na dom.
  - Witajcie w domu. Podoba wam się?- spytał tata.
  - Tak i to bardzo.- ja i Van znowu odpowiedziałyśmy wspólnie.
  - Wnętrze pewnie również wam się spodoba.
  - Pewnie tak, bo to ty wszystko zaplanowałeś, kochanie.- powiedziała mama.
  - To wchodzimy.- uśmiechnął się tata, a lokaj otworzył przed nami drzwi i weszliśmy do środka. Przeszliśmy przez krótki hol i moim oczom ukazał się salon.
  - Wow...- szepnęłam, bo robił ogromne wrażenie. Jejciu... on jest cudowny. Ten dom już mi się podoba, a dopiero widziałam jego przód i salon. Ciekawe, jak wygląda reszta pomieszczeń.
  - Widzę, że podoba wam się salon.- uśmiechnął się, a my pokiwałyśmy głowami.- To chodźcie teraz może do kuchni.- powiedział i poszliśmy do pomieszczenia, które również było piękne. Obejrzeliśmy resztę pokojów i wszystkie były cudowne.
  - A teraz pora pokazać naszym pięknym córeczkom ich pokoje.- odparł tata, gdy skończyliśmy zwiedzanie ogromnego domu, a z zewnątrz taki się nie wydawał. Ja i Van uśmiechnęłyśmy się i szłyśmy za nim.
  - Na prawo jest pokój Laury. Tam czeka cię miała niespodzianka i mam nadzieję, że się ucieszysz. Prosto jest pokój Vanessy.- powiedział i weszłam do mojego pokoju.
Zastałam tam przepiękny widok. Wow... ten pokój jest cudowny. Nie spodziewałam się takiego. Przeszłam prze przejście, tóre było po prawej stronie i zobaczyłam spialnię.
Poszłam prosto i otworzyłam drzwi, które prowadziły do łazienki. Poszłam z powrotem do mojego osobistego saloniku. To jest ta niespodzianka taty? Nie wiem może. Moje spojrzenie padło na drzwi prowadzące na balkon. Podeszłam i otworzyłam je, po czym wyszłam na zewnątrz. Zobaczyłam tam najpiękniejszy widok jak widziałam.
To jest chyba ta niespodzianka. Ogród. Zawsze o nim marzyłam, a teraz mam na niego widok. On jest przepiękny. Nawet nie umiem opisać słowami tego widoku. Już wiem, gdzie będę często przebywała. Podeszłam do barierki i oparłam się o nią. Spojrzałam w dół i zobaczyłam pergolę, po której pięły się róże. Gdy będą większe zaplotę je o barierę. Będą pięknie na niej wyglądały. Patrzyłam w ogród i uśmiechałam się. Na końcu ogrodu zauważyłam wierzbę płaczącą i altankę. Ten dom z ogrodem jest naprawdę piękny i niezwykły. Nie spodziewałam się tego wszystkiego. Westchnęłam ze szczęścia i usłyszałam kroki dochodzące z pokoju. Odwróciłam się i zobaczyłam tatę, który po chwili stanął obok mnie.
  - Podoba ci się pokój?- spytał.
  - Bardzo. Jest piękny tak samo jak ogród.- uśmiechnęłam się.
  - Ten ogród zrobiłem specjalnie dla ciebie. Twój pokój specjalnie umieściłem w tym miejscu.
  - Dziękuję tato.- uśmiechnęłam się i przytuliłam go, a on objął mnie.
  - Proszę bardzo. Zrobię wszystko dla mojej kochanej córeczki.- rówież się uśmiechnął i wypuścił z uścisku.
  - Fajnie by było gdybyście ty i mama spędzali z nami więcej czasu.
  - Laura, przecież wiesz, że pracujemy i nie mamy za wiele czasu w domu.
  - No tak, ale wolny czas moglibyście spędzić z nami.- westchnęłam.
  - Lau nie jesteście już małymi dziećmi. Nie musimy ciągle się wami zajmować.
  - Tak, ale czasami moglibyście częściej zainteresować się swoimi dziećmi. Nie potrzebuję za dużo czasu. Nawet zwykła rozmowa mi wystarczy, ale wy nami się nie interesujecie.- powiedziałam z wyrzutem i wybiegłam z pokoju. W moich oczach pojawiły się łzy, które szybko starłam i pobiegłem do ogrodu. Kierowałam się w stronę wierzby płaczącej i gdy się pod nią znalazłam, zatrzymałam się i rozpłakałam. Osunęłam się po jej pniu. Brakuje mi rodziców. Oni całymi dniami przesiadują w pracy, a gdy są w domu to zawsze są zajęci. Gdy ja i Van byłyśmy małe to każdy wolny czas spędzaliśmy razem jak każda normalna rodzina. Jednak, gdy robiłyśmy się starsze to zmieniało się to i rodzice poświęcali nam już mniej czasu, a gdy stałyśmy się dorosłe już prawie w ogóle. Mi wystarczyłaby jedna rozmowa. Nawet krótka. Samo spytanie się, jak minął mi dzień, ale oni nie robią tego, bo po co marnować czas na dzieci skoro można w tym czasie zrobić coś innego? Zresztą nawet nie mamy nigdy okazji na rozmowę, bo rano wychodzą wcześnie i wracają wieczorem. Trudno tak już chyba musi być. Westchnęłam i oparłam zapłakane oczy. Teraz dopiero zauważyłam jaka ta wierzba jest duża. Jej gałęzie sięgały aż do ziemi, a w środku panował taki spokojny nastrój, nawet romantyczny. Rozsunęłam gałązki i ponownie przejrzałam się ogrodowi. Z dołu wygląda trochę inaczej mimo, że jest to, to samo miejsce. Puściłam gałązki i usiadłam opierając się o pień. Chciałabym spotkać w tym mieście jakiś przyjaciół i chłopaka. To jest moje największe marzenie. Znaleźć ich, ale takich, którzy nie będą zwracali uwagi na pieniądze tylko na mnie, jako normalną nastolatkę. Tak, ale czy tacy ludzie istnieją? Już raz się zawiodłam na jednej mojej ,,przyjaciółce" i nie chcę tego powtarzać. Nabardziej chciałabym, żeby byli oni zwykłymi nastolatkami, a nie rozpuszczonymi dziećmi milionerów. Zobaczymy, co przyniesie mi los. Westchnęłam i usłyszałam kroki zbliżające się do mnie. Po chwili gałęzie wierzby rozsunęły się i zobaczyłam Vanessę.
  - O Lau tutaj jesteś.- uśmiechnęła się do mnie.
  - A co szukałaś mnie?- spytałam.
  - Tak, a właściwie to nasi rodzice. Mają nam coś do ważnego powiedzenia.- odparła, a ja westchnęłam.
  - Ciekawe co?
  - Nie wiem, ale powiedzieli, żebyś ty też przy tym była. Chodź już.
  - Okay.- odpowiedziałam i wstałam.- Długo już tutaj siedzę?
  - Nie wiem, bo dopiero, co zaczęłam cię szukać. Nie było cię w twoim pokoju, więc poszłam do ogrodu. Nie myślałam się, że tutaj będziesz.
  - Jak ty mnie dobrze znasz.- zaśmiałam się.
  - No w końcu jestem twoją siostrą.- uśmiechnęła się do mnie.
  - Podoba ci się twój pokój?- spytałam.
  - No pewnie. Jest piękny, a tobie twój?
  - Tak i to bardzo. Mam widok na ogród i balkon, pod którym jest pergola, po której pną się róże.
  - Ja widzę tylko kawałek ogordu z baloknu, ale i tak cieszę się z mojego pokoju.
  - Muszę go zobaczyć.
  - Ja twój też. Już doszłyśmy. Jak myślisz, co nam powiedzą?
  - Nie mam zielonego pojęcia.- odparła i weszłyśmy do środka domu. Poszłyśmy do salonu, w którym byli rodzicie siedzący na kanapie.
  - Jak dobrze, że już jesteście. Usiądźcie obok nas.- odezwała się mama i zrobiłyśmy to.
  - Co chcieliście nam powiedzieć?- spytała Vanessa.
  - Przemyślałam z tatą to wasze samotne wychodzenie z domu i uzgodniliśmy, że możecie same gdzieś iść. Jednak macie wracać przed 22:00. Cieszycie się?- powiedziała nasza rodzicielka.
  - Tak i to bardzo. Dziękujemy.- odpowiedziałyśmy razem i zaśmiałyśmy się.
  - To dobrze, ale gdy będziecie wychodziły to mówcie o tym Natalie, okay?
  - Okay.- odparłyśmy.
  - Pamiętajcie, że macie być ostrożne.
  - Okay.
  - Rozważyliśmy również nasze wspólne spędzanie czasu.- odezwał się tata i spojrzał na mnie.- Uzgodniliśmy, że od czasu do czasu żmy gdzieś wsólnie wychodzić. Gdzie tylko chcecie.- powiedział, a ja uśmiechnęłam się.
  - Dziś oboje mamy wolne, więc możemy gdzieś iść wieczorem. Gdzie chcecie?- wtrąciła mama.
  - Może kino?- zaproponowała Vanessa, a ja przytaknęłam głową.
  - Dobrze, czyli idziemy do kina. Cieszę się, że wszystko już sobie wyjaśniliśmy. Możecie już iść.- powiedział tata, a my wstałyśmy z kanapy i poszłyśmy na górę do mojego pokoju.
  - No Laura twój pokój jest przepiękny.- odezwała się Van.
  - No wiem, a chodź na balkon.- uśmiechnęłam się i poszłyśmy tam.
  - Ten widok rzeczywiście jest piękny. Można patrzeć i patrzeć.- westchnęła.
  - To teraz ty pokaż mi twój pokój.- odparłam i poszłyśmy do jej sypialni.
  - Twój też jest piękny.- uśmiechnęłam się do niej i rozglądałam się po wnętrzu.
  - Mi też się podoba. Tylko mój widok to nic z porównanie do twojego.- powiedziała podchodząc do drzwi balkonowych.
  - Van nie jest tak źle.
  - Może chodźmy do ogrodu? Nie chce mi się siedzieć w domu, gdy jest ładna pogoda i do tego mamy cudowny ogród.- zaproponowała Van.
  - Okay, bardzo chętnie.- przytaknęłam głową i zeszłyśmy na dół.- Wiesz mimo, że byłam krótko w tym ogrodzie to już go polubiłam.- powiedziłam, gdy wyszłyśmy na zewnątrz.
  - A gdzie chcesz posiedzieć?- spytała moja siostra, która rozglądała się po ogrodzie.
  - Co powiesz na tą altankę?
  - Altanka to bardzo dobry pomysł. Sama o niej pomyślałam.- uśmiechnęła się i poszłyśmy do wybranego miejsca. Altanka znajdowała się na stawie, który ją dookoła otaczał, żeby do niej wejść trzeba było przejść po małym mostku. Obok altany znajduje się wodospa. Tak, ogród to zdecydowanie będzie moje ulubione miejsce w tym domu. Usiadłyśmy na ławce obok siebie.
  - Co myślisz o tym domu?- spytałam.
  - Wiesz, myślę, że tutaj mogą spełnić się nasze marzenia. Nie wiem dlaczego tak uważam, ale będąc w tym ogrodzie to sobie to uzmysłowiłam. To miasto spełni nasze marzenia, mam takie przeczucie.
  - Myślę podobnie. Gdy jechliśmy tutaj to patrząc na Los Angeles to miałam wrażenie, że tutaj stanie się coś niezwykłego. Coś czego nigdy nie zapomnę, bo na stałe utkwi w mojej pamięci. Tak czułam i to uczucie teraz się utrwaliło.
  - Widzę, że mamy podobne oczekiwania, co do tego miasta.- uśmiechnęła się.- Teraz, gdy rodzice pozwolili nam samodzielnie wychodzić, to mamy szansę na poznanie przyjaciół.
  - Tak i bardzo się z tego cieszę. Może, gdy kogoś spotkamy to nie mówmy mu, że jesteśmy bogate i wymyślmy jakieś inne nazwisko. Co o tym myślisz?- spytałam.
  - Czyli, że mamy kogoś cały czas okłamywać? Przecież to prędzej, czy później się wyda.
  - Nie powiedziałam, że cały czas, tylko na początku.
  - Czyli to będzie tak, że gdy poznamy kogoś to mamy go okłamać, a później powiedzieć prawdę? To nie jest w porządku, bo jeśli te osoby staną się naszymi przyjaciółmi to jak to ma wyglądać, że my im przez cały czas nie mówiłyśmy o nas prawdy? Laura na kogo my wyjdziemy?
  - Van, ale chodzi mi o to, żeby oni polubili nas nie ze względu na pieniądzie tylko ze względu na to jakie jesteśmy.
  - Lau, nie jestem pewna, co do tego planu. Przyjaciół nie powinno się okłamywać.
  - Chcesz, żeby lubili nas tylko dlatego, że jesteśmy bogate? Żeby łasili się do nas tylko dla pieniądzy? Naprawdę tego chcesz?- spytałam, a Vanessa chyba się zastanawiała, bo nic nie mówiła.
  - Nie chcę, ale nie chcę ich również okłamywać.- odezwała się po chwili.
  - Van, ale co ci szkodzi. Jeśli osoby, które poznamy będą naszymi prawdziwymi przyjaciółmi, to napewno nas zrozumią i nie obrażą się na nas.- powiedziałam głośniej akcentując słowo - prawdziwymi.
  - Może masz rację.
  - Van, zgódź się. To nie jest jakoś mega wielkie kłamstwo.- przekonywałam ją i widziałam zawahanie na jej twarzy.
  - Okay niech ci będzie, wchodzę w ten plan.- westchnęła.
  - Wiedziałam, że dasz się namówić.- uśmiechnęłam się.
  - No dobra, a co powiemy, gdy ktoś spyta o naszych rodziców lub gdzie mieszkamy?- spytała.
  - Nie wiem, coś się wymyśli. Z rodzicami można coś wymyślić, ale z naszym zamieszkaniem będzie już gorzej, bo co jeśli będą chcieli zobaczyć nasz dom?- tym razem to ja miałam watpliwości.
  - No i tu mamy już problem. Z domem możemy jakoś odciągać, ale w końcu prawda i tak wyjdzie na jaw.
  - Wiem, a masz jakiś pomysł na nazwisko?- spytałam.
  - Hmmm... co powiesz na Green albo Brown?
  - Nie, za proste. Musi być jakieś bardziej skomplikowane.
  - Okay, to teraz ty coś wymyśl.- odparła, a ja próbowałam coś wymyślić. W końcu miałam pomysł.
  - Może Morasso?- zaproponowałam.
  - Nie za bardzo podobne do naszego prawdziwego?
  - Jejku jeszcze się czepiasz. Morasso zostaje i już.
  - Okay niech już ci będzie. Dobrze to nazwisko już mamy. To co z rodzicami?
  - Tata ma własną firmę budowlaną, a mama jest nauczycielką.- odparłam po zastanowieniu
  - Dobra niech będzie. Czyli mamy już wszystko, co nie?
  - Chyba tak, a jeśli będzie trzeba coś jeszcze to wymyśli się na bierząco.
  - Okay, czyli dla znajomych jesteśmy Vanessa i Laura Morasso.- uśmiechnęła się Van.
  - Tak, a nawet pasuje.- zaśmiałam się.- Chociaż ja też nie chciałabym kogoś okłamywać, ale i tak idziemy zgodnie z planem.
  - Jakoś to będzie. Mam nadzieję, że poznamy jakiś przyjaciół i chłopaka.
  - Ty chłopaka? Przecież jesteś z Bryanem.
  - Przecież wiesz, że on nie jest moim chłopakiem z własnego wyboru, ale gdy spotkam jakiegoś fajnego chłopaka to będę miała pretekst do zerwania. Chociaż do Bryana nic nie mam i go lubię, ale nie czuję do niego czegoś więcej mimo, że jesteśmy ze sobą już prawie pół roku.
  - Bryan nie jest taki zły też go lubię, ale i tak trzymam kcikuki, że sama kogoś poznasz i zakochasz się.- uśmiechnęłam się i zacisnęłam dłoń w pięść chowając kcikuki.
  - Dzięki, ja też za ciebie trzymam kcikuki, żebyś ty też kogoś poznała.- Van również się uśmiechnęła i zrobiła to samo, co ja. Zaśmiałyśmy się. Resztę dnia spędziłyśmy w altance w ogrodzie na rozmowie już na inne tematy.
~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka wszystkim!!!
Czyli pierwszy rozdział mamy już za sobą. Wiem, że jest nudny i nic się w nim nie dzieje, ale to dopiero początek, a akcja powoli zacznie się rozkręcać w dalszych rozdziałach. Mam nadzieję, że ten blog przypadnie wam do gustu i będziecie go czytać. Liczę na komentarze!!!
Do napisania!!!

Proszę dołączajcie do oberwatorów. Chcę, żeby było ich więcej.