sobota, 21 maja 2016

Rozdział 38

"If I could give you the world tonight then I would, I'd still give you all my time and I'd be rich cause love is everything" ~ "Jeśli mógłbym dać ci cały świat tej nocy, zrobiłbym to, wciąż dawałbym ci cały mój czas i byłbym bogaty, bo miłość jest wszystkim." - Do It Again

~Los Angeles, 17.08.2015 r.~
 ★Laura★

    Minął tydzień odkąd Ross był na komisariacie. Potem była rozprawa sądowa, która na szczęście zakończyła się dobrze dla Rossa. Musiał tylko zapłacić grzywnę, a nie była to zbyt mała suma. Romwellowie natomiast dostali 25 lat pozbawienia wolności. Cieszę się z tego, ale jednocześnie obawiam. Przecież ten czas minie, a oni wyjdą na wolność. Boję się, że zemśliciliby się na Rossie. Jednak czy zaryzykowaliby tak? Przecież po zabójstwie nie wyszliby już z więzienia. Chociaż chęć zemsty może byłaby dla nich ważniejsza niż wolność? Nie mogę już o tym myśleć. Zresztą, dlaczego zeszłam na taki ciężki dla mnie temat? Przecież Romwellowie siedzą za kratkami i nic nie grozi Rossowi. Jesteśmy razem, więc powinnam się z tego cieszyć, a nie myśleć o jakiejś ciemnej przyszłości. 
    W tym tygodniu nie tylko odbywał się proces. Wczoraj Lynchowie i Ellington stwierdzili, że znów wracają na scenę. Mówili, że bardzo im tego brakowało i znów chcieliby występować. Na razie powiedzieli o tym tylko mi i Vanessie. Pojurze mają to ogłosić ich wytwórni, a potem całemu światu. Zamierzają wydać nowy album Sometime Last Night i zacząć trasę koncertową. Cieszę się, że znów będą robili to co kochają i jeszcze uszczęśliwią tym swoich fanów, ale nie chcę się z nimi rozstawać, gdy będą w trasie, a szczególnie z Rossem. Dopiero, co stworzyliśmy związek, a niedługo nie będę go widziała przez miesiące. Jednak to też na razie nie powinno mnie martwić. Muszę cieszyć się chwilą i Rossem póki mogę.
    Nagle usłyszałam pukanie do drzwi od mojego pokoju. Jest już po 20, więc pewnie to Vanessa.
  - Proszę - odezwałam się, a w wejściu pojawił się ogromny bukiet czerwonych róż. Od razu moją twarz rozpromienił ogromny uśmiech. Wstałam z kanapy i podeszłam do Rossa, którego było ledwo widać.
  - Hej, Ross - powiedziałam.
  - Hej, Lau. To dla ciebie - odparł.
  - Dziękuję bardzo, Ross. Są piękne - odpowiedziałam i pocałowałam go. - Trzeba je włożyć do wazonu, żeby nie usłchły. Poczekaj, zaraz go przyniosę - powiedziałam.
     Rozejrzałam się po pokoju aż natrafiłam wzorkiem na potrzebny mi przedmiot, który stał na biurku. Wzięłam go, po czym poszłam do łazienki i nalałam wody, a Ross wsadził róże do środka.
  - A tak w ogóle to z jakiej okazji dajesz mi te róże? - spytałam.
  - A nie z byle jakiej, bo zapraszam cię na randkę - uśmiechnął się.
  - Ale, że teraz?
  - Tak.
  - Nie mogłeś mnie wcześniej uprzedzić, przygotowałabym się - odparłam z lekkim wyrzutem.
  - Ty i tak zawsze wyglądasz pięknie - odpowiedział, uśmiechając się.
  - Dzięki, ale i tak muszę się ładniej ubrać. Poczekaj chwilę.
  - Mówiąc chwilę, masz na myśli jakąś godzinę? - zaśmiał się.
  - Ha ha, bardzo śmieszne - odparłam ironicznie. - Pamiętaj, ze kobiety poświęcają dużo czasu na przygotowywanie się. Przyzwyczajaj się powoli.
  - Okay, to idź się ubierać.
  - Dobra, nie poganiaj mnie - powiedziałam.
     Poszłam do garderoby i zaczęłam przeglądać moje sukienki i spódnice. Nie muszę się jakoś bardzo odstawiać, zresztą nie wiem gdzie Ross mnie zabiera. Ubiorę się zarówno prosto jak i elegancko. Po jakiś 15 minutach wybrałam mój dzisiejszy strój. Dobrałam do tego jeszcze czerwone szpilki oraz białą, skórzaną kurtkę, bo jest już trochę chłodno. Podeszłam do toaletki. Lekko podkręciłam włosy i zostawiłam je rozpuszczone. Potem zrobiłam sobie delikatny makijaż. Na koniec popiskałam się moimi ulubionymi perfumami i byłam gotowa. Wyszłam z garderoby i poszukłam wzrokiem Rossa, ale nie zauważyłam go w pokoju. Jednak wiedziałam gdzie jest. Wyszłam na balkon, na którym stał Ross przy barierce. Podeszłam obok niego.
  - Jestem już gotowa - odezwałam się.
     Ross chyba dopiero teraz mnie zauważył. Przed chwilą wydawał się zamyślony.
  - Pięknie wyglądasz, Lau - uśmiechnął się.
  - Dziękuję - odpowiedziałam również z uśmiechem.
     Ross stanął naprzeciwko mnie, przyciągnął mnie do siebie, po czym pocałował mnie delikatnie, a ja zaraz odwzajemniłam jego gest. Zaczęliśmy się delikatnie i czule całować. Te pocałunki wyrażały więcej niż tysiąc słów. Serce biło szybko w mojej piersi, a po ciele przechodziły przyjemne dreszcze. Czułam ogromny przypływ radości. Jestem szczęściarą, że mam takiego cudownego i kochanego chłopaka. Po dłuższej chwili oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy sobie z miłością w oczy.
  - Pamiętasz, jak pierwszy raz leżeliśmy pod gwiazdami? - spytał Ross.
  - Tak, pamiętam jakby to było wczoraj. Dużo się teraz zmieniło.
  - Tak i to na o wiele lepsze. To ty odmieniłaś moje życie, wprowadziłaś do niego miłość - powiedział łagodnym tonem, wpatrując się prosto w moje oczy.
  - Cieszę się, że cię mam, Ross. Kocham cię.
  - Ja ciebie też, Lau - odpowiedział, po czym pocałowaliśmy się krótko.
  - Okay, to co idziemy na naszą pierwszą i oficjalną randkę? - spytał.
  - Tak, a gdzie mnie zabierasz?
  - Nie powiem, bo to jest niespodzianka, ale jest tam bardzo romantycznie. Z pewnością ci się spodoba - uśmiechnął się.
  - Nie mam zielonego pojęcia, co to może być, ale wiem, że będzie to niezwykłe miejsce.
  - Tak, to chodźmy - odparł, po czym wyszliśmy z mojego pokoju i zeszliśmy na dół. W salonie była moja mama i oglądała telewizję.
  - To ja wychodzę - odezwałam się.
  - Baw się dobrze - uśmiechnęła się mama.
  - Taty jeszcze nie ma?
  - Musiał zostać trochę dłużej w frimie. Nie martw się, idź na randkę.
  - Dobrze, to pa.
  - No pa - odpowiedziała mama.
     Wyszliśmy z mojego domu, a Ross otowrzył przede mną drzwi od samochodu, po czym odjechaliśmy. Ciekawe, gdzie on mnie dziś zabierze? Domyślam się, że będzie to niezwykłe miejsce. Po kilku minutach zauważyłam, że jedziemy do centrum. Myślałam, że udamy się gdzieś za miasto, a tu jedziemy w sam środek Los Angeles. Ross na prawdę mnie zaskakuje. W końcu zatrzymaliśmy się pod budynkiem firmy mojego taty, a Ross wysiadł z samochodu i otrzoworzył przede mną drzwi.
  - Dlaczego wysiadamy? To tutaj? - spytałam zaskoczona.
  - Tak, jesteśmy już na miejscu - odpowiedział Ross.
  - Ale, co jest ciekawego w firmie mojego taty?
  - Zobaczysz - uśmiechnął się tajemniczo.
     Weszliśmy do środka budynku. Zauważyłm mojego tatę siedzącego na kanapie.
  - O, już jesteście. - odezwał się.
  - Cześć, tato, co tu się dzieje? - spytałam.
  - Mnie się nie pytaj, to był pomysł Rossa, a ja się tylko zgodziłem - odparł, a ja spojrzałam na mojego chłopaka.
  - Jeszcze raz dziękuję, że się pan zgodził - powiedział Ross.
  - Ależ nie ma za co - uśmiechnął się tata.
  - Czy mogę wiedzieć, co tutaj jest grane? - spytałam ze zdziwieniem.
  - Och, nie pytaj, a chodź już - odparł Ross i pociągnął mnie za rękę. Poszliśmy do windy, a on wcisnął ostatnie piętro.
  - Możesz mi wyjaśnić, o co chodzi? - zapytałam.
  - Laura, nie musisz na razie tego wiedzieć. Jak już będziemy na miejcsu, to ci wszystko wyjaśnię - odparł.
  - Okay - powiedziałam.
     W ciszy dojechaliśmy na ostatnie piętro.
  - A teraz musimy iść kawałek po schodach - odparł Ross, po czym zauważyłam przed sobą schody, które chyba prowadziły na strych lub dach, bo więcej pięter już nie ma. Zresztą była w tej firmie tylko raz, więc nie wiem, co jest wyżej. Weszliśmy na górę i znaleźliśmy się w trochę ciasnym kwadracie, bo inaczej nie potrafię określić tego pomieszczenia.
  - A teraz zamknij oczy. Otoworzysz je dopiero, gdy ci powem - odezwał się Ross, a ja zrobiłam to, co kazał. Poczułam, że łapie mnie za rękę. Po chwili usłyszałam dźwięk otwierania drzwi, po czym poczułam powiew lekkiego wiatru. Chyba jesteśmy na zewnątrz.
  - Okay, możesz już otowrzyć oczy - powiedział zaraz przy moim uchu.
     Powoli otowrzyłam powieki i... zobaczyłam niezwykły widok. W prost nie mogę uwierzyć własnym oczom! Byliśmy na dachu wieżowca, na jego środku był stolik przykryty czerwonym obrusem, a nia nim były dwie świece oraz dwa nakrycia stołu, a po przeciwnych jego stronach stały dwa krzesła. Dookoła niego były ustawione w kształcie serca lapiony, które nie tylko dawały światło, ale też tworzyły romantyczną atmosferę. Jeszcze, gdyby tego było mało, słyszałam wolną i nastrojową muzykę.
  - Czy to, co ja widzę przed sobą jest prawdziwe? - spytałam oniemiała.
  - Tak, zupełnie prawdziwe. I jak podoba ci się?
  - Bardzo mi się podoba. To jest najpiękniejsze miejsce jakie widziałam. Nie wiedziałam, że na zwykłym dachu wieżowaca moża zrobić takie cudo - odpowiedziałam i nadal lustrowałam wzrokiem to wszystko.
  - A jednak - uśmiechnął się. - A teraz zapraszam cię do stołu.
    Podeszliśmy do niego, a Ross odsunął mi krzesło. Normalnie prawdziwy dżentelmen. Spojrzałam na talerz. Był na nim kawałek tiramisu. Dodatkowo była jeszcze lampka czerwonego wina.
 - Wiem, że nie ma jakiegoś wytwornego jedzenia, ale stwierdziłem, że przecież nie będziemy tylko jedli - powiedział.
 - Nawet dobrze, bo nie jestem zbyt głodna. Jednak tiramisu zjem zawsze - uśmiechnęłam się i zaczęliśmy jeść.
 - Bardzo podoba mi się to miejsce. Jest bardzo romantyczne. Nie sądziłam, że jesteś aż takim romantykiem - powiedziałam.
 - Z tej strony jeszcze mnie nie znałaś, ale teraz już wiesz, że szykuję nietypowe randki.
 - Tak, muszę się z tobą zgodzić - uśmiechnęłam się, a Ross odwzajemnił mój gest.
    Już nic nie mówiliśmy lecz zjedliśmy do końca w ciszy. Potem napiłam się łyka wina.
 - Może zatańczymy? - spytał Ross.
 - Chętnie, lubię tą piosenkę - odpowiedziałam, po czym wstaliśmy do stołu.
   Ross objął mnie w talii, a ja zarzuciłam ręce na jego szyję i delikatnie oraz wolno kołysaliśmy się w rytm A Thousand Years. Już po chwili całkowicie odpłynęłam w jego czekoladowych oczach i nawet nie zamierzałem odrywać od nich spojrzenia. Nic nie mówiliśmy, ale nasze spojrzenia wyrażała więcej niż tysiąc słów. Nie musieliśmy mówić o swoich uczuciach, bo one same wychodziły z naszych gestów. Gdy piosenka dotarła do drugiej zwrotki przytuliłam się do ramienia Rossa, a on oparł swoją głowę na mojej. Będąc tak bliko niego, czuję się zupełnie bezpieczna. Jego ramiona dają mi schronienie, jego głos uspokaja, jego oczy hipnotyzują mnie tak, że nie mogę oderwać od nich wzroku, jego pocałunki sprawiają, że całkowicie rozpływam się w moim uczuciu do niego. Po prostu kocham Rossa całym moim sercem. On jest mi bardzo bliski. Nie wyobrażam sobie, żeby go teraz zabrakło. To z nim chciałabym wieść swoją przyszłość. Wiem, że mogę mu całkowicie zaufać, a najlepsze jest to, że on mnie kocha. Odwzajemniona miłość to najwięsze szczęście, jakie może się przytrafić człowiekowi.
    W końcu piosenka skończyła się.
 - Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent - odezwał się Ross.
 - Jaki? - spytałam i odsunęłam się od jego ramienia, żeby na niego spojrzeć.
 - Odwróć się tyłem do mnie - odpowiedział, a ja tak zrobiłam.
   Ross delikatnie ogarnął moje włosy na bok. Po chwili na szyi ujrzałam złoty naszyjnik, na którym było napisane L+R i otoczone ramką w kształcie serca.
 - Jest piękny - powiedziałam, dotykając go. - Dziękuję bardzo, Ross - odparłam i odwróciłam się do niego przodem, po czym pocałowałam. Ross od razu odwzajemnił mój gest. Zaczęliśmy się namiętnie i z miłością całować. Po dłużuszm czasie oderwaliśmy się od siebie.
 - Ty ciągle nie przestajesz mnie zaskakiwać - odezwałam się z uśmiechem na ustach.
 - I nie przestanę. Kocham cię, Lau.
 - Ja ciebie też, Ross - odpowiedziałam, po czym pocałowaliśmy się krótko.
 - Chodźmy do barierki. Lepiej zobaczymy te widoki - powiedział Ross, a ja tylko skinęłam głową na tak i podeszliśmy do barierki.
    Dokładnie przyjrzałam się wszystkiemu. Podoba mi się LA nocą. Wygląda inaczej niż w dzień. Te wszystkie pozapalane światła w okanch dodają takiego innego klimatu. Niby to samo miasto, a inaczej wygląda w dzień, a inaczej w nocy. Spojrzałam w górę. Nad nami rozciągało się rozgwieżdżone niebo, które stąd jeszcze lepiej widać niż koło wierzby w ogrodzie. Tutaj wygląda jeszcze piękniej. Chwilę rozglądałam się po niebie w poszukiwaniu mojej gwiazdy oraz Rossa. W końcu je znalazłam. Są tak blisko siebie i mocno świecą. Może mocniej niż zawsze, ale pewnie mi się tylko wydaje, bo teraz jesteśmy wyżej. Po obejrzeniu nieba, spojrzałam w dół. Jest wysoko i to bardzo. Świetnie jest tak patrzeć na świat z góry, bo wszystko jest takie małe i drobne, a ludzie to już szczególnie. Ech, mogłabym się tak przyglądać wszystkiemu, co mnie otacza godzinami. Lubię tak patrzeć i przy tym uciekać do krainy moich myśli.
  - Mam jeszcze jedną atrakcję - odezwał się Ross, a ja spojrzałam na niego. W rękach trzymał dwa lampiony.
  - Puszczamy je? - spytałam.
  - Taki miałem zamiar - uśmiechnął się, po czym dał mi jeden lampion.
     Równocześnie puściliśmy je. Patrzyłam, jak unoszą się w niebo, kręcąc się przy tym wokół siebie. Wyglądało to bardzo pięknie.
 - Pomyśl jakieś życzenie - powiedziałam.
 - Nie muszę, bo już się spełniło - odparł, uśmiechając się do mnie.
 - Ja jednak mam jedno - odpowiedziałam. - Niech Ross będzie już ze mną na zawsze - pomyślałam.
 - Jakie? - spytał.
 - Nie powiem, bo się może nie spełni - odparłam, a Ross tylko uśmiechnął się do mnie, po czym znów spojrzał na lampiony, które były już wysoko. Już nie było ich widać dokładnie. W górze świeciły się tylko tak jakby pomarańczowe gwiazdy.
   Spojrzałam znów na miasto.
 - Piękny jest ten widok - odezwałam się.
 - Tak, LA inaczej wygląda nocą - powiedział Ross, przytulając mnie od tyłu, a mnie od razu zrobiło się przyjemniej.
 - Dokładnie o tym samym myślałam wcześniej - uśmiechnęłam się. - Tak w ogóle to jak udało ci się to wszystko zorganizować? - spytałam.
 - Wiesz, to wszystko wymyśliłem już o wiele wcześniej, ale nie było okazji, a zresztą nie byliśmy razem.
 - Tata tak od razu się zgodził?
 - Pytałem go o to przez dwa dni, a w końcu się zgodził i sam trochę pomógł mi w przygotowaniach. Powiedział też, że ma wobec mnie dług wdzięczności, bo przecież uratowałem cię, ale też chciał, żebyś była szczęśliwa.
 - Na prawdę?
 - Tak, myślę, że twoi rodzice jednak przejmują się tobą.
 - A może dopiero po tamtych wydarzeniach zrozumueli, że mogli stracić swoją córkę, a mało dla niej poświęcali czasu?
 - Może i tak, ale jednak nie myśl tak o nich. Gdyby cię nie kochali, to nie przejęliby się tak twoim porwaniem. Zresztą ciesz się, że masz rodziców. Ja ich już nie mam, ale nie narzekałem na nich. Rodzice to skarb i trzeba się cieszyć, że się ich ma.
 - Masz rację - odparłam. - Zresztą nie pamiętam, żebyśmy byli ze sobą blisko. Oni zawsze pracowali i prawie nie było ich w domu, nadal tak jest.
 - Ale przecież możesz to zmienić. Twoje chęci też się liczą.
 - Masz rację, nie powinnam już na nich narzekać. Muszę poprawić z nimi relacje, tylko że oni często są w pracy.
 - Myślę, że gdy będą mieli wolny czas, to znajdą czas dla ciebie. Zresztą ty kiedyś sama przyszłaś, żeby się spytać, co u nich?
 - Tak, ale często nie mieli dla mnie czasu. Czasami, jednak udawało mi się z nimi porozmawiać. Wiesz, chyba już przywykłam do to tego, że oni są zajęci.
 - Pewnie tak, ale i tak możesz coś zmienić.
 - Wiem - odparłam, po czym zapanowała pomiędzy nami cisza.
    Ross przytulał się do mnie od tyłu i razem patrzyliśmy na miasto.
 - Wiesz, chyba tylko z tobą widzę moją przyszłość - odezwałam się.
 - Ja też. Zresztą nie chciałbym się z tobą kiedykolwiek rozstawać.
 - Ale wiesz, że już niedługo będziesz musiał, bo przecież wyjeżdżacie w trasę - powiedziałam ze smutkiem.
 - Nie myśl na razie o tym. Musimy się nacieszyć sobą, póki jeszcze mamy czas.
 - Wiem, dlatego chcę wykorzystać te dni, jak najlepiej.
 - Mamy jeszcze prawie miesiąc dla siebie, a to jest dużo czasu.
 - Tak - przytaknęłam.
 - Może znów zatańczymy? - spytał Ross, gdy usłyszałam dźwięki Let Her Go.
 - Okay - odpowiedziałam, po czym poszliśmy na środek dachu.
    Znów przysunęliśmy się blisko siebie, a czas stanął dla nas w miesjcu. Liczyła się teraz tylko chwilia oraz to, że jesteśmy razem. Od Rossa biło przyjemne ciepło, które zaczynało mnie usypiać. Gdy piosenka dobiegła końca moje powieki same opadły.
 ~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 Hejka wszystkim!!!
 Na początku chcę was przeprosić, że nie dodałam wcześniej tego rozdziału. Jednak koniec roku zbliża się wielkimi krokami, a ja jeszcze chcę sobie trochę podwyższyć oceny, chociaż mam je bardzo dobre.
Jednak to nie tylko przez szkołę. Coraz bardziej odczuwam, że po prostu wypalam się z tej historii. Już nie chce mi się pisać tu tak jak na początku. Nie czuję tego zapału. Teraz przyjemniej pisze mi się mojego nowego bloga. Jednak tego też chciałabym doprowadzić do końca, do którego zostało 12 rozdziałów, a w tym jeszcze zwort akcji. Jeśli chcecie to jakoś się zepnę i dam radę dokończyć tego bloga. Napiszcie w komentarzach, co sądzicie to tym blogu lub co mogłabym w nim zmienić. To tyle ode mnie.
 Do napisania!!!

Proszę komentujcie!!!


sobota, 7 maja 2016

Rozdział 37

"In my crazy mind I'm with you all the time, cause you're the best I never had." ~ "W mojej szlonej głowie jestem z tobą przez cały czas, bo jesteś najlepszą, jakiej nigdy nie miałem." - I Want You Bad

~Los Angeles, 11.08.2015r.~
 ★Ross★

     Leżę z Laurą na łóżku. Ona trzyma swoją głowę na mojej klatce, a ja bawię się jej końcówkami włosów. Panuje przyjemna cisza. Będąc ze swoją drugą połówką, nie trzeba rozmawiać. Wystarczy sama obecność, żeby czuć się szczęśliwym. Jak to mówi przysłowie: mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Jak się cieszę, że jesteśmy razem. Teraz już nie wyobrażam sobie życia bez Laury. Ona skradła moje serce, ono tylko do niej należy. Laura jest najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Jestem szczęściarzem, że ona mnie pokochała. Ona jest dla mnie jedną z najważniejszych osób moim życiu. Inne dziewczyny nie podobają mi się. Wolę tylko moją Lau. Moją Lau, którą przecież oddałem Romwellom. To było okropone. Jeszcze nigdy tak bardzo się nie bałem o życe drugiej osoby. Myślałem, że ją stracę. Jednak los chciał inaczej. Dobrze, że wszystko się tak potoczyło. Teraz chcę się tylko cieszyć życiem. Skoro jest już po wszystkim, to możemy wznowić działalność naszego zespołu. Możemy znów robić, to co kochamy. Chcę powrócić na scenę. Brakuje mi tego. Nie tylko mi, bo moje rodzeństwo i Ell też tego pragną. Muszę z nimi o tym porozmawiać. Pora zakończyć naszą przerwę. Tak, koniecznie muszę z nimi o tym porozmawiać.
     Nagle usłyszałem pukanie do drzwi.
  - Proszę - odezwałem się, a do pokoju wszedł Riker z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
  - Ross, przyszli do ciebie policjanci - powiedział.
     Poczułem, jak cały mój żołądek się ściska, a serce przyspiesza swe bicie.
  - Po co przyszli? - spytała ze strachem w głosie Laura.
  - Nie wiem, bo nic nie powiedzieli. Chcą ciebie widzieć.
  - No to muszę do nich iść. Pewnie chcą mnie przesłuchać - westchnąłem ciężko.
    Ja i Laura wstaliśmy z łóżka, po czym we trójkę wyszliśmy z pokoju. Zeszliśmy po schodach na dół do korytarza, w którym zobaczyłem dwóch policjantów. Jeden z nich był ze mną podczas ratowania Laury.
  - Dzień dobry - przywitałem się.
  - Pan Ross Lynch? - spytał ten, którego nieznam.
  - Tak.
  - Jest pan zatrzymany przez współpracę z bandytami oraz jest pan oskarżony o porwanie pani Laury Marano. Pójdzie pan z nami - powiedział poważnym tonem ten niezany.
  - Dobrze - odparłem, po czym spojrzałem na moich bliskich. Wszyscy mieli na twarzach wymalowany strach i obawę.
  - Wierzymy, że uda ci się wybronić, Ross - powiedział Rocky, a ja tylko skinąłem głową, po czym razem z policjantami wyszedłem z domu.
     Mężczyzna, który pomagał mi ratować Laurę, otworzył przede mną drzwi radiowozu. Zauważyłem, że jest trochę przygnębiony. Może on twierdzi, że jestem niewinny? Wątpię, to przecież policjant i znajdzie jakieś prawo, które złamałem.
     Po chwili odjechaliśmy. Dziwne czuję się jadąc radiowozem. Jak złoczyńca. W oczach policji może nim jestem. Nie wierzę w to, co się dzieje. Dlaczego ja nie powiedziałem o Romwellach policji w dniu, gdy darowai mi życie? Dlaczego tak nie zrobiłem? Wtedy żadna z rzeczy, która mi się przez nich przydarzyła, nie przytrafiłaby się. Nie musielibyśmy zawieszać zespołu, nie musiałbym oddawać im Laury, nie musiałbym się bać o życie moich bliskich, którzy przez jedno moje zdanie mogli zostać zabici. Dalczego wtedy nie poszedłem na policję? No dlaczego? Bałem się i byłem w szoku po tym, co się stało. Nawet nikomu o tym nie powiedziałem. Jednak teraz przez to, że tego nie zrobiłem, mogę spędzić kilka lat w więzieniu. Jednak to nie więzienie byłoby dla mnie karą, ale to, że nie widziałbym osób, które kocham. To byłoby najgorsze. To byłaby moja kara. Może jeśli powiem wszystko co do joty policjantom, to mnie ułaskawią? Mogłoby się skończyć przynajmniej grzywną. W sumie to ja nic takiego nie robiłem podczas akcji Romwellów. Tylko wyłączałem kamery lub jakieś zabezpieczenia albo odwracałem czyjąś uwagę. Potem miałem uciekać. Jednak najgorszym zadanem było oddanie im Laury. Tego na prawdę nie chciałem robić. No trudno zobaczymy, jak to będzie.
     Radiowóz zatrzymał się przed posterunkiem policji. Policjanci wysiedli, po czym ten mi znany otworzył od mojej strony drzwi auta, a ja wysiadłem.
  - Teraz bez żadnych numerów wejdziesz do środka - powiedział nieznajomy mi policjant.
  - Dobrze - odparłem, po czym weszliśmy do budynku.
     Dziwnie się czułem, gdy przechodziłem koło innych funkcjonariuszy, którzy się na mnie patrzyli. W końcu ja i dwaj policjanici, którzy mnie przywieźli, weszliśmy do pokoju przesłuchań, co wywnioskowałem po dużym biurku i krzesłami po obu jego stronach. To miejsce wyglądało tak jak na filmach kryminalnych. Nieznajomy mężczyzna usiadł za biurkiem, a drugi stał obok niego. Czułem się trochę skrępowany przez ich ciągłe obserwowanie mnie. Chciałbym mieć już to przesłuchanie za sobą.
  - A teraz niech nam pan powie, skąd zna pan Romwellów i dlaczego pan z nimi współpracował - odezwał się policjant za biurkiem.
    Okay, nadeszła chwila prawdy. Teraz również policja ją pozna.
  - Znam ich dokładnie rok - powiedziałem.
  - To trochę sporo czasu - odparł stojący mężczyzna.
  - Tak, wiem - przytaknąłem. - Poznałem ich zupełnie przypadkiem i niechcianie. Pewnego wieczoru wracałem z kolegą do domu. Odprowadziłem go, bo był pijany, po czym zmierzałem w stronę własnego domu. Po drodze usłyszałem jakiś hałas dobiegający z banku. Zobaczyłem dwóch złodziei, którzy pakowali pieniądze do toreb. Chciałem zadzwonić na policję, ale oni zauważyli mnie i zaczęli gonić. W końcu skręciłem w ślepą uliczkę i nie miałem możliwości ucieczki, bo oni zaraz stanęli w jej wejściu. Josh przyparł mnie do ściany i przystawił pistolet do skorni, a John tylko stał i patrzył na mnie z mordem w oczach. Josh już miał strzelić, gdy nagle John zabronił mu tego. Powiedział, że darują mi życie jeśli nie powiem o tym policji oraz, gdy będę dla nich pracować. Ja długo się nie zastanawiałem i się zgodziłem. Chodziło przecież o moje życie, a chciałem je zachować. Potem oni odeszli - skończyłem opowiadać.
  - Dalczego nie doniósł pan o tym policji? - spytał policjant siedzący za biurkiem.
  - Byłem po prostu w szoku po tym co się stało. O tym zdarzeniu nie powiedziałem nawet swojemu rodzeństwu, bo nie chciałem ich to mieszać. Bałem się też, że Romwellowie kiedyś wyjdą z więzienia i pierwsze co zrobią, to zabiją mnie oraz moich bliskich. Sam teraz nie wiem, dlaczego nie doniosłem o tym policji. Wtedy wszystko by się inaczej potoczyło - westchnąłem ciężko.
  - Co pan robił podczas akcji, które robiliście? - spytał policjant, który stał.
  - Ja tylko wyłączałem kamery i zabezpieczenia lub odwracałem czyjąś uwagę, a gdy to zrobiłem miałem uciekać. Tak na prawdę to nie byłem im zabardzo potrzebny. Nawet nie wiedziałem, co oni kradli. Nigdy nie byłem do końca wtajemniczony. Przez ten rok brałem udział tylko w sześciu akcjach. Zawsze, gdy coś ukradli, znikali na jakiś miesiąc lub dwa, żeby wszystko ucichło, a potem robili to samo.
  - Dlaczego pan z nimi działał? - spytał policjant zza biurka.
  - Nie robiłem tego z własnych chęci. Gdybym mógł, to nie wykonywałbym ich zadań. Robiłem to, bo oni grozili mi, że zabiją mnie i moje rodzeństwo. Wiem, że są do tego skłonni, dlatego nie chciałem ryzykować. Robiłem to co chcieli dla ochrony swoich bliskich. Nie chciałem tego.
  - Czy pana rodzeństwo wiedziało, że pracuje pan dla Romwellów?
  - Początkowo nie mówiłem im o nich właśnie z powodu ich bezpieczeństwa. Mogliby się tego nie dowiedzieć nigdy, gdyby Romwellowie nie kazali mi jechać z nimi do Nowego Jorku, żeby tam coś ukrać. Byłem tam tylko dwa dni. Rodzeństwu powiedziałem, że będę u mojego kolegi. Nie wiedzieli, że wyjechałem z Los Angeles. Jednak chyba mieli jakieś dziwne przeczucie, że jest coś nie tak i odwiedzili mojego kolegę, a mnie u niego nie było. Gdy wróciłem, to wypytywali mnie, gdzie byłem i musiałem im powiedzieć prawdę.
  - Romwellowie sądzą, że to pan zaproponował im, żeby porwać Laurę Marano dla okupu oraz że pan weźmie połowę kwoty. Co pan o tym myśli?
     Nadszedł temat, który wywołuje u mnie najwięcej emocji.
  - To kłamstwo. Porwanie to było ich kolejne zadanie, które otrzymałem. Przez miesiąc miałem zdobyć zaufanie Laury na tyle, żebym po upływie tego czasu mógł bez przeszkód ją gdzieś zabrać. Potem oni mieli ją porwać i więcej nie wiedziałem. Chciałem wiedzieć coś jeszcze, ale oni ciągle mnie zbywali. Gdy ją zabrali, to nie mogłem pogodzić się z jej stratą i powiedziałem o wszystkim jej rodzicom. Powiedziałem im prawdę i zaproponowałem im, żeby uratować Laurę. Dalej to już sami wiecie, co było.
  - Tak, ja sam uczestniczyłem w akcji jej ratowania - powiedział stojący policjant.
  - Co pana łączyło z Laurą Marano? - spytał drugi.
  - Przez ten miesiąc byliśmy tylko przyjaciółmi. Zresztą ja nie chciałem czegoś więcej, bo wiedzialem, że ją stracę oraz, że będę po tym bardziej cierpiał, gdybym ją kochał. Na początku udawało mi się nie dopuszczać do jakiś zbliżeń pomiędzy nami, ale potem się w niej zakochałem i nie chciałem jej oddać. Romwellowie wiedzieli, że to się stanie i to dlatego chcieli dać mi wolność po wykonaniu tego zadania niż mnie zabić. Wiedzieli, że będę cierpiał i że nie zniosę jej straty. Tak, to było okrpone. Jednak teraz ja i Laura jesteśmy razem.
  - Czy ona wiedziała o tym, że pracował pan dla Romwellów?
  - Nie, bo wtedy nie zdobyłbym jej zaufania i pewnie oni zabiliby mnie. Jednak teraz Laura zna już prawdę.
  - To wszystko, co pan mówił to prwda?
  - Tak, to szczera prawda. Nie zataiłem niczego, ani nie wymyśliłem. To wszystko wydarzyło się na prawdę. Powiedziałem panom nawet, że kocham Laurę, więc jak mógłbym kłamać?
  - Wie pan, każdy może mieć swoją wersję wydarzeń. Romwellowie zaprali się wszystkiego, ale powiedzieli nam o panu i o porwaniu Laury.
  - Ich wersja porwania jest kłamstem. Nawet Laurze tak powiedzieli, ale ona potem uwierzyła mi. Nawet jej rodzice mi zaufali, więc mówię prawdę.
     Nagle drzwi od pokoju przesłuchań się otworzyły.
  - Szefie, pilna sprawa do pana - zakomunikował jakiś mężczyzna, a policjant zza biurka wstał.
  - David, skończ przesłuchanie - powiedział, po czym wyszedł.
  - Wierzy pan w to co powiedziałem? - spytałem.
  - Tak, bo widziałem, że mówisz to bez zacinania się i z emocjami. Większość osób, które przesłuchiwałem, nie chce nic powiedzieć i żeby coś od nich wyciągnąć, trzeba się trochę namęczyć. Natomiast ty powiedziałeś to wszystko, jakbyś mówił jakiemuś koledze, a nie policjantom. Po tym sądzę, że twoje wyznania są prawdziwe. Zresztą brałem udział w ratowaniu Laury Marano i widziałem, że jesteś gotów za nią skoczyć w ogień. Skoczyłeś pod kulkę, więc jest to słuszne stwierdzenie.
  - Dziękuję panu, że pan we mnie wierzy - odparłem.
  - Ależ nie ma za co. Policjant widzi nie tylko, gdy ktoś kłamie, ale też, gdy ktoś mówi prawdę.
  - Ta sprawa i tak pewnie zakończy się w sądzie, prawda?
  - Raczej tak, ale nie musisz się za bardzo martwić. Powiedz, to co teraz i myślę, że sędzia również uwierzy w twoją niewinność. Chociaż jakaś tam drobna kara będzie, bo o normlane, ale wątpię, żebyś skończył za kratkami.
  - Dał mi teraz pan nadzieję. Jeszcze raz dziękuję. Zresztą nie chciałbym teraz trafić do więzienia, gdy odnalazłem swoją miłość.
  - Jeszcze nigdy nie słyszałem takiej historii. To najlepsza historia miłosna. Życzę wam szczęścia - uśmiechnął się.
  - Dziękuję - odpowiedziałem i również się uśmiechnąłem.
  - A i jeszcze jedno. Możesz dać mi swój autograf. Moja córka kocha wasz zespół - odparł policjantm, wyciągając kartkę.
  - Oczywiście. Jak ona się nazywa? - spytałem, biorąc do ręki flamaster, który mi podał.
  - Emily.
     Napisałem na kartce: Dla Emily ~ Ross Lynch. Jak ja dawno nie dawałem autografów. Teraz na prawdę czuję, że brakuje mi życia gwiazdy.
  - Proszę bardzo - powiedziałem i dałem mężczyźnie karteczkę.
  - Dziękuję. Na pewno się ucieszy.
  - Ale wie pan, niech pan powie, że spotkał mnie pan na ulicy, a nie na komisariacie.
  - Oczywiście. Chociaż nie wiem, czy jakiś reporter cię nie uchwycił.
  - Zobaczymy - odparłem. - Czy to już wszystko, jeśli chodzi o przesłuchanie? Mogę wrócić do domu?
  - Tak, uspokuj swoją rodzinę. Nie muszą się martwić.
  - To dobrze, na pewno się teraz o mnie boją.
  - To już koniec, więc możesz już iść. Odprowadzę cię do wyjścia.
     Wstałem z krzesła, po czym razem z policjantem wyszedłem z pokoju przesłuchań. Gdy byliśmy na zewnątrz ulżyło mi.
  - Jeszcze raz dziękuję panu za zrozumienie i do widzenia - powiedziałem uprzejmie.
  - Do widzenia - odpowiedział mężczyzna, po czym wszedł do środka budynku. Odetchnąłem z ulgą.
     Dobrze, że nawet wśród policjantów są ludzie, którzy potrafią dostrzec prawdę. Ten policjant był na prawdę bardzo miły. Nie wiem, czy lepiej umiałbym to wszystko wytłumaczyć, jeśli by mi nie wierzyli. Dobrze, że ten szef wyszedł, bo pewnie zadałby mi więcej pytań. Jednak dobrze, że jest już po wszystkim. Teraz tylko trzeba czekać na wyrok sądu. Mam nadzieję, że będzie on dla mnie przychylny, a Romwellowie trafią na lata do więzienia. Wtedy będę się czuł bezpiecznie. Teraz zaczynam zauważać, że jednak los mi sprzyja. Moje życie jest udane, ale jeśli wyrzuciłbym z niego Romwellów, byłoby jeszcze lepsze. Jednak i tak cieszę się z tego, co mam. Życie pisze różne scenariusze. Mi przez chwilę towarzyszyły czarne, ale teraz zaczynają się te szczęśliwe. Mam nadzieję, że już nigdy nie będę musiał przeżywać czegoś podobnego. Nie zniósłbym jeśli znów ktoś porwałby Laurę. Oby to się nie stało już nigdy.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

 Hejka wszystkim!!!
 Podoba wam się rozdział? Ja uważam, że nawet mi wyszedł. Szybko mi się go pisało, bo lubię opisywać przeszłość Rossa. Chyba wena na tego bloga zaczyna do mnie wracać. To dobrze, że się nie wypaliłam, bo nie wiem, czy dałabym wtedy radę pisać to opowiadanie. Teraz niech tylko wena mi sprzyja do końca bloga, a będzie dobrze. :)
 Do napisania!!!

 Ps. Zapraszam was na drugi rozdział na moim nowym blogu. KLIK