sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 31

"On the run forever let's go no where that we know." ~ "Biegnąc razem poznajmy to, czego nie znamy." - Ain't No Way We're Going Home

~Los Angeles, 02.08.2015r.~
                                                             ★Laura★

Otworzyłam powoli oczy. Poczułam, że boli mnie trochę głowa. Zaraz, zaraz, gdzie ja jestem? Zobaczyłam, że jestem przywiązania do krzesła, a usta mam zakneblowane jakimś materiałem. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajduję. Panuje tu mrok. Odrobinę światła daje wiązka promieni, która wychodzi zza okna zakrytego jakąś szmatą. Światło pada akurat na mnie, a dookoła jest ciemno. Gdzie ja jestem? Co ja tutaj robię? Jak się tu znalazłam? Pamiętam tylko, że byłam z Rossem w nocy na plaży, a potem już nic. Ja chcę się stąd wydostać! Zaczęłam się wiercić i kręcić na krześle, aby poluźnić liny, ale to nic nie dawało. Jestem za słaba. Poczułam, jak moje serce oblewa fala strachu. Na ciele pojawiły mi się ciarki, a oddech przyspieszył. Boję się bardziej niż wtedy, gdy ci dwaj mężczyźni mnie otaczali. Wtedy mogłam próbować uciec, ale strach sparaliżował mnie. Teraz jednak nie mam jak się stąd wydostać. Jestem przywiązana do krzesła i znajduję się w ciemnym pomieszczeniu. Nie mam drogi do ucieczki. Gdzie ja jestem i kto mnie tu przetrzymuje? Jak ja w ogóle się tu znalazłam? Dlaczego nic nie pamiętam? Co się ze mną stało? Gdzie jest Ross? Przecież on był ze mną na plaży. Może też jest związany i zamknięty, ale w innym pokoju? Może. Po chwili usłyszałam odgłos otwierania drzwi, który wydobył się zza moich pleców. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, a serce waliło mi w piersi. Zaczęłam również szybciej oddychać. Słyszałam kroki, ale nie widziałam nic przez tą ciemność. Wytężyłam wzrok i zauważyłam dwie sylwetki idące w stronę przeciwległej do mnie ściany. Były one typowe dla budowy mężczyzn. O Boże, to są mężczyźni. Ja chcę się stąd wydostać!
  - Witaj, Lauro. - usłyszałam niski, męski głos, który rozniósł się echem po pustym pokoju. Poczułam ciarki na całym ciele. Już chyba bardziej przerażona nie mogę być. Po chwili wyszli trochę z mroku, ale stali na granicy światła i cienia. W słabym świetle wyglądali przerażająco. Niczym postacie z horrorów. Przyjrzałam się im. Jeden był wyższy, miał tłuste, długie nad ramiona włosy i dużo blizn na twarzy. Drugi chyba młodszy był trochę niższy i miał krótkie, trochę kręcone włosy. Patrzyli na mnie z przebiegłym uśmiechem, a w oczach mieli pustkę. Dosłownie nic nie potrafiłam z nich wyczytać.
  - Ściągniemy ci tą szmatę - odezwał się ten z bliznami, po czym podszedł bliżej mnie. Zaczęłam się kręcić na krześle, aby mnie nie dotknął. - Nie ruszaj się, bo będę musiał użyć siły, a chyba tego nie chcesz - powiedział ostrym i zimnym tonem, a moje ciało doznało paraliżu. Mężczyzna ściągnął mi szmatkę, nie dotykając mnie w ogóle. Zataz odsunął się. Zaczęłam nabierać powietrza ustami.
  - Co wy ze mną chcecie zrobić? - spytałam cichym, prawie niesłyszalnym głosem.
  - Dobre pytanie - odparł młodszy. - Jesteś naszą zakładniczką. Tak jakby kartą przetargową do bogactwa.
  - Chcecie wziąć za mnie okup? - odpowiedziałam trochę głośniej. Jest jakaś nadzieja. Może wyjdę stąd cała i zdrowa.
  - Widzę, że bystra z ciebie dziewczyna - odparł młodszy.
  - Gdzie ja jestem?
  - Nie ważne gdzie, ważne kto cię do nas sprowadził - powiedział starszy mężczyzna. Spojrzałam tylko na nich pytająco.
  - Nie wiesz o kim mówię? Chodzi nam o twojego najlepszego przyjaciela.
  - O Rossa? Co on ma z wami wspólnego? - spytałam.
  - Oj dużo, bo to on nam zaproponował, że cię do nas przyprowadzi. Chce wziąć połowę twojego okupu za ciebie - odpowiedział młodszy.
  - Co? - szepnęłam.
  - Nie wiedziałaś o tym? Nie powiedział ci? On? Twój przyjaciel? To nie ładnie z jego strony, że nie poimformował ci o tym.
  - Nie! On by tego nie zrobił! On taki nie jest!
  - Chyba nie znasz jego prawdziwego oblicza. On nie jest aniołkiem. Zrozum, że on chciał cię tylko wykorzystać. Byłaś tylko zabawką w jego rękach - powiedział starszy.
  - Nie prawda. Ross, taki nie jest. Znam go bardzo dobrze. Wy kłamiecie - odparłam. Poczułam, że pieką mnie oczy.
  - My mówimy prawdę, to on cię okłamywał przez cały ten miesiąc. Myślałaś, że on cię kocha? Że jesteś dla niego ważna? On nic do ciebe nie czuję. On chce tylko twoich pieniędzy i nic więcej. Taki jest Ross Lynch - powiedział starszy, po czym oboje wyszli z pokoju.
 Gdy tylko drzwi się zamknęły wybuchłam gorzkim płaczem. Nie! To nie może być prawda! Oni kłamią! Ross taki nie jest. On by mnie im nie wydał. On by mnie nie skrzywdził. Przecież obronił mnie ostatnio przed jakimiś mężczyznami, dla mnie nauczył się jeździć konno, pocałował mnie. Nie, to nie może być prawda, co oni mówili. Ross przecież mówił mi, że nie obchodzą go moje pieniądze, bo lubi mnie ze względu na mój charakter. A co jeśli on tylko udawał? Co jeśli bawił się moimi uczuciami? Może nie znam jego prawdziwego oblicza? Może on mnie cały czas okłamywał? Jakoś nie potrafię tego pojąć. Nie, to nie jest prawda. Znam dobrze Rossa. Chociaż jeśli byłaby to prawda to, czy potarfiłabym mu wybaczyć? Nie wiem. Kocham go i to się nie zmieniło, ale czy umiałabym mu zaufać, po tym co się stało? Nie mam pojęcia. Jeśli to jest kłamstwo to mu wybaczę, ale jeśli to prawda to już nie wiem. Jejku, już sama nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. To już koniec tego tematu. Ważniejsze jest teraz, jak mogę się stąd wydostać. Zaczęłam się wiercić na krześle, ale jak za pierwszym razem nic mi to nie pomogło. Próbowałam jakoś rozwiązać liny, ale nie udało mi się to. Nie dam rady. Jestem za słaba. Może mnie uratować tylko opkup. Oby tak było. Westchnęłam ciężko. Ten dzień jest okropny. Jestem w pułapce, porwali mnie jacyś mężczyźni, a Ross może mnie zdradził. Super, ciekawie się zaczyna, a jak się skończy? Mam nadzieję, że oni mnie nie zabiją, a to co mówili o Rossie okaże się kłamstwem.
                                                                  ~*~
                                                             ★Ross★

  - Laura! - krzyknąłem i poderwałem się z łóżka do pozycji siedzącej. Przejechałem rękami po twarzy. Znów śnił mi się ten koszmar co wczoraj. Tylko tym razem nie było mojego rozdzeństwa, lecz wszystko wyglądało tak jak się odbyło. Z jednym wyjątkiem - John przyłożył pistolet do skroni Laury i nacisnął spust, a ja jak zawsze się obudziłem. No właśnie w tym śnie prawie wszystko było tak jak wczoraj. Co oni jej zrobili? Gdzie ona jest? Czy jeszcze żyje? Te pytania nurtują mnie cały czas. Jak ja chciałbym, żeby to wszystko było tylko koszmarem, żeby to się nie działo na prawdę. Westchnąłem. Jednak to rzeczywistość, a ja wczoraj oddałem Laurę w ręce Romwellów. Przekazałem im dziewczynę, którą kocham i teraz cierpię. Dobra! Koniec tego użalania się nad sobą! Muszę iść do rodziców Laury i powiedzieć im wszytko oraz wymyślić jakiś plan, aby ją odbić. Chcę w tym uczestniczyć nawet jeśli oni się na to nie zgodzą. Muszę wiedzieć, czy Laura żyje i czy jest cała i zdrowa. A może nie iść do nich? Może sam ją odbiję? Wątpię, żeby mi się udało, bo sam nie dam rady, a najważniejsze nie wiem, gdzie oni ją ukryli. Na pewno nie w ,,ciemnej dzielnicy". Nie, tam nie. Chociaż jeśli ją gdzieś wywieźli to będzie ją trudniej znaleźć. Ale jeśli chcą za nią okup, to nie mogą być daleko. Hmmm... Dobra, idę do jej rodziców. Tak będzie najlepiej. Zresztą pewnie nie wiedzą o porwaniu, więc będę pierwszą osobą, która ich o tym powiadomi. Lepiej, żeby dowiedzieli się tego ode mnie, a nie od Romwellów. Okay, pora działać. Czeka mnie dziś ciężki dzień. Wziąłem telefon z szafki nocnej i włączyłem go, aby zobaczyć, która jest godzina. 7:50. Wstałem z łóżka, po czym poczłapałem do szafy, z której wyciągnąłem ubrania na dziś, czyli szarą bluzkę z napisem i dżinsowe spodnie. Poszedłem z tym do łazienki. Muszę się wykąpać, bo wczoraj nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Po kąpieli wykonałem wszystkie poranne czynności, po czym wyszedłem z pokoju czystości i zszedłem na dół do kuchni. W domu panowała cisza, bo jeszcze wszyscy spali. Szybko zrobiłem sobie tosty i zjadłem je. Rydel wie, że idę do rodziców Laury, ale lepiej, żeby się nie martwiła. Znalazłem jakiś kawałek papieru i długopis i napisałem: Wychodzę, żeby opowiedzieć wszystko rodzicom Laury oraz (jak się mi się uda) uratować ją. Nie martwcie się o mnie. Ross. Przyczepiłem wiadomość do lodówki magnesem. Okay, pora iść. Westchnąłem. Poszedłem na korytarz, założyłem buty oraz skórzaną kurtkę, po czym wyszedłem z domu. Otworzyłem drzwi garażu i wyjechałem z niego samochodem. W drodze do willi Marano myślałem, co mam im powiedzieć. Jednak, gdy zacząłem się zbliżać do domu, to coraz bardziej nie wiedziałem jak im to przekazać. Gdy dotarłem na miejsce w mojej głowie panowała pustka. No trudno, skoro już tu jestem to muszę wypełnić, to co sobie obiecałem. Okay, pora działać. Wysiadłem z samochodu, po czym wszedłem przez bramę i stanąłem przed drzwiami. Zadzwoniłem dzwonkiem. Jeszcze nigdy nie wchodziłem do tego domu w ten sposób. Przez chwilę na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu, ale zaraz przypomniały mi się wczorajsze wydarzenia. Jak ja mam im to powiedzieć? Po chwili drzwi otowrzył lokaj.
  - Dzień dobry, w czym mogę panu pomóc? - spytał uprzejmie.
  - Dzień dobry, czy mogę się widzieć z państwem Marano?
  - O tej porze? To nie może zaczekać?
  - Nie, nie może. Mam im do przekazania bardzo ważną wiadomość.
  - W takim razie proszę wejść - powiedział mężczyzna, po czym otworzył szerzej drzwi. Wszedłem do środka. - Państwo Marano są w salonie. Proszę za mną - odparł, a ja tylko skinąłem głową. Odetchnąłem cicho. Za chwilę moja przeszłość ujrzy światło dzienne. Wyjrzy poza krąd mojej rodziny. Chciałem, żeby tylko Laura tego się dowiedziała. Chociaż nie muszę im tego mówić. Nie, muszę, bo jak wytłumaczę dlaczego ją porwali i dlaczego akurat o tej porze wyszliśmy na plażę? Po chwili wszedłem do salonu, w którym siedzieli na kanapie rodzice Laury.
  - Dzień dobry - odezwałem się.
  - Dzień dobry, kim pan jest i czego pan od nas chce? - spytał pan Damiano.
  - Nazywam się Ross Lynch i jestem przyjacielem Laury. Byłem już tutaj, nie pamiętacie mnie państwo?
  - Ach no tak, byłeś tu ze swoim rodzeństwem, tak?
  - Tak - przytaknąłem. - Mam ważną wiadomość.
  - Usiądź i powiedz o tym - odezwała się pani Ellen. Usiadłem na kanapie znajdującej się naprzeciwko nich.
  - Ja przyszedłem do państwa w sprawie Laury.
  - W jej sprawie? Mów co od niej chcesz - powiedział pan Damiano.
  - Bo chodzi o to, że ona... - zaciąłem się. Ciężko mi o tym mówić. - Laura została porwana. - ledwie przeszło mi to przez gardło.
  - Co takiego? Skąd niby o tym wiesz? Kiedy to się stało? - spytała pani Ellen, która w jednym momencie zbladła.
  - Stało to się wczoraj w nocy. Przyszedłem do niej coś koło dziesiątej - zacząłem niepewnie.
  - Jak to? Przecież nikt nie przychodził o tej porze do domu. Zresztą po 22:00 nie wpuszczany nikogo obcego do domu - przerwał mi pan Damiano.
  - Ja nie wszedłem przez drzwi tylko przez jej balkon. Namówiłem Laurę, żebyśmy poszli na plażę i tak zrobiliśmy. Przeszliśmy przez bramę - powiedziałem, gdy zobaczyłem ich pytające spojrzenia. - Wtedy dwaj mężczyżni podeszli do nas od tyłu, a Laurze jeden z nich przyłożył do ust jakąś szmatkę i zemdlała. Mnie po tym wypuścili - skończyłem opowiadać. Wiem, że teraz zaczną mnie o wszystko wypytywać i nie obejdzie się bez wyznania im prawdy.
  - Dlaczego ją tam zabrałeś akurat w nocy? - spytała pani Ellen.
  - Chciałem... - zaciąłem się. - Po prostu chciałem się z nią przejść w nocy po plaży.
  - Jak to się stało, że byli tam jacyś bandyci? Może sam masz z nimi coś wspólnego? - zapytał podejrzliwie pan Damiano. Westchnąłem ciężko. Pora im powiedzieć prawdę. Nie obejdzie się bez tego.
  - Mam małą prośbę - zacząłem niepewnie. - Powiem państwu szczerą prawdę, ale obiecajcie mi, że będę brał udział w szukaniu Laury. Jeśli nie chcecie zrobić tego dla mnie, to zróbcie to dla Laury. Dla jej dobra. Chcę ją uratować. Obiecajcie mi to państwo? - powiedziałem z nadzieją w głosie. Para spojrzała po sobie. Czekałem na jakąś odpowiedź.
  - Dobrze, ale co ty chcesz nam przez to powiedzieć? - odezwała się w końcu pani Ellen.
  - Bo ja... ja... - zacinałem się. Poczułem ogromną gulę w gardle. - Ja specjalnie ją tam przyprowadziłem, bo... tak jakby... pracuję dla tych bandytów - powiedziałem cicho.
  - Co?! Jak to? Jak mamy ci teraz zaufać? - przerwał mi pan Damiano.
  - Ja nie wykonuję ich zadań z własnej przyjemności, ale po to, by chronić swoje rodzeństwo. Gdybym się im sprzeciwił, to oni zabiliby ich bez żadnego zawahania.
  - Ale co to ma wspólnego z Laurą? - spytał pan Damiano.
  - Dużo, bo dokładnie miesiąc temu dali mi zadanie, abym zdobył zaufanie waszej córki. Miałem im ją oddać wczoraj. Zgodziłem się, bo skutek byłby taki jak powiedziałem wcześniej. Mimo, że protestowałem, to oni nie chcieli mnie słuchać i jak zawsze mi grozili. Oddałem im ją z ogromnym bólem serca. Nie chciałem tego robić. Nawet nie wiem, co oni z nią chcą zrobić. Może wezmą okup. Nie wiem. Możecie mi państwo wierzyć lub nie, ale Laura jest dla mnie bardzo ważna i w żadnym wypadku nie chcę, aby stała się jej krzywda. - przerwałem na chwilę, bo poczułem, że pieką mnie oczy. - Ja ją kocham i chcę ją uratować. Chcę, aby była bezpieczna. - powiedziałem że łzami w oczach. Szybko przetarłem je rękami. Mówiąc to wszystko, na nowo czułem ból po jej stracie. To okropne. Co się z nią teraz dzieje? Czy ona żyje? Gdzie jest?
  - To wszystko, co powiedziałeś to prawda? - spytała pani Ellen.
  - Tak, szczera prawda. Proszę mi uwierzyć. Ja chcę tylko ją uratować.
  - Wierzę ci, bo widziałam z jakimi emocjami to wszystko mówisz. Jednak nie wiem, czy możemy ci zaufać. Przecież spoufalasz się z tymi bandytami - powiedziała kobieta.
  - Mówiłem, że nie robię tego ot tak. Gdybym się nie zgodził wykonać tego zadania, to oni zabiliony moje rodzeństwo i to pewnie na moich oczach, żebym bardziej cierpiał. Proszę mi pozwolić badać udział w akcji ratunkowej. Znam tych bandytów lepiej niż każdy i wiem do czego są skłonni oraz jacy są. Proszę, zaufajcie mi państwo. Dla Laury. Ona jest teraz w wielkim niebezpieczeństwie. - powiedziałem ze smutkiem w głosie. Zapanowała cisza. Widziałem, że rodzice Laury zastanawiają się. Co chwilę też zerkali na siebie. Po chwili zadzwonił jakiś telefon. Nie mój. Pan Damiano wyciągnął swój z kieszeni. Wyczytałem zdziwienie z jego twarzy.
  - Dzwoni do mnie numer zastrzeżony.
  - To Romwellowie, czyli ci bandyci. Tak mają na nazwisko. Oni zawsze dzwonią pod numerem zastrzeżonym, a później niszczą kartę, z której dzwonili - powiedziałem.
  - Co oni mogą od nas chcieć? Okupu? - odezwała się pani Ellen.
  - Nie wiem. Niech pan odbierze i da na głośnomówiący - odparłem. Pan Damiano odebrał i zrobił tak jak chciałem. Trzymał telefon na kolanach.
  - Witam, panie Damiano. - usłyszałem głos Johna. Moje pięści same się zacisnęły. Jak na ich nienawidzę.
  - Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? - spytał ostrym tonem pan Damiano.
  - Nie ważne kim jestem, ważne, że mam pańską córkę - powiedział złowieszczo.
  - Co wy z nią robicie? Gdzie ją trzymacie?
  - Proszę mnie uważnie posłuchać. Jeśli do dzisiejszego południa nie przynisie pan pół miliona dolarów do starego tartaku na obrzeżach miasta, to pańska córka zginie - odparł John. Co? To Laura żyje? Czyli oni chcą tylko okupu za nią? Jest szansa, że uratuje się ją całą i zdrową. Od razu mi ułożyło. Dosłownie spadł mi kamień z serca.
  - Dobrze, ale daj mi ją do telefonu. Chcę ją usłyszeć - powiedział twardym głosem pan Damiano.
  - Dobrze, niech panu będzie.
  - Tato? - usłyszałem głos Laury. Ona żyje!
  - Laura? Córeczko, wszystko w porządku?
  - Jestem cała i zdrowa.
  - To dobrze. Uratujemy cię, nie bój się.
  - Dobrze, wystarczy już - odezwał się znów John. - Niech pan pamięta. Dziś, południe, stary tartak, pól miliona dolarów. Jeszcze jedno. Jeśli wezwie pan policję, to dziewczyna pożegna się z tym światem, zrozumiał pan? - powiedział John.
  - Tak - odparł pan Damiano, po czym usłyszałem piknie.
  - O Boże, moja córeczka - załkała pani Ellen, a jej mąż przytulił ją.
  - Będzie dobrze kochanie, uratujemy ją - powiedział troskliwym głosem mężczyzna. Kobieta rozpłakała się, a pan Damiano pocieszał ją. Ja tylko patrzyłem na nich. Rozumiem ich ból. Czuję to samo co oni. Jednak trochę mi ulżyło, gdy usłyszałem głos Laury. Ona żyje i mogę ja uratować całą i zdrową. Jest nadzieja. W końcu pani Ellen odsunęła się od męża.
  - Ross, możesz brać udział w poszukiwaniach. Każda pomoc nam się przyda. Skoro Laura ci ufa, to my też powinniśmy. Proszę, pomóż nam ją odnaleźć - powiedziała płaczliwym głosem kobieta.
  - Dobrze, zrobię, co tylko w mojej mocy, aby ją uratować. Zrobię to nawet jeśli mogę stracić życie - odparłem poważnym głosem.
  - Miejmy nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby - odezwał się pan Damiano.
                                                                  ~*~
O 11:00...

Jadę właśnie do starego tartaku, w którym Romwellowie przetrzymują Laurę. Po tej porannej rozmowie jej rodzice wezwali policję i obmyśliliśmy plan odbicia. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. To ja biorę główny udział w tej akcji, bo wyprowadzam Laurę z budynku i prowadzę ją do miejsca, w którym jest policja. Oczywiście będą ze mną w razie czego dwaj policjanci. Mam na to wszystko godzinę czasu. Niby jest to dużo, ale gdy działa się w takim napięciu to czas leci bardzo szybko. W końcu zobaczyłem zarysy tartaku. Radiowozy, ktore jadą przede mną po chwili zjechały z głównej drogi i wjechały w jakąś leśną ścieżkę. Zrobiłem to samo. Wysiadłem z samochodu. Miałem ze sobą krótkofalówkę, którą dali mi policjanci.
  - Jest pan gotowy? - spytał mężczyzna, który idzie razem ze mną.
  - Tak, jestem gotowyn- odpowiedziałem. Zaczęliśmy iść w stronę tartaku, chowając się za drzewami. Z każdym metrem rosła we mnie adrenalina. Czułem się jak w jakimś filmie akcji. W końcu byliśmy bardzo blisko budynku. Był on stary i miał miejscami rozwalony dach i ściany. Znajdowaliśmy się na tyłach tego tartaku. To idelane miejsce, aby przetrzymywać tu kogoś. Gdyby nie zdrdzili swojego miejsca to ciężko byłoby ich znaleźć.
  - Teraz musimy sprawdzić teren, abyś mógł bezpicznie wejść do tartaku - powiedział policjant.
  - Dobrze. - odparłem. Mężczyźni rozeszli się na boki budynku i obserwowali teren. Ja cały czas się rozglądałem dookoła. Ani śladu Romwellów. Pewnie są w środku. Przesunąłem wzrokiem po budynku. Jak dostać się do środka? W końcu moje spojrzenie padło na okno zakryte materiałem, które znajdowało się na parterze. Nie ma szyby, więc mogę bez problemu wejść. Oby nie było tam Romwellów. Kucnąłem i odchyliłem lekko materiał. W pomieszczeniu było ciemno, ale przez to, że odsunąłem kawałek tej szmaty, to wpadło więcej świata. Zobaczyłem na środku krzesło i przywiązaną do niego Laurę. Była odwrócona tyłem do okna, więc nie widziała mnie. Serce zabiło mi szybciej ze szczęścia. Ona jest w tym pokoju! Za chwilę ją rozwiążę i uciekniemy! Moja kochana Laura. Rozejrzałem się bardziej po pomieszczeniu. Nikogo oprócz niej nie było. Okay, muszę tam wejść. Odszedłem od okna, żeby zobaczyć, gdzie są poicjanci. Jeden nadal stał przy rogu ściany. Pewnie krył tamtego.
  - Znalazłem dziewczynę - odezwałem się, a mężczyzna spojrzał na mnie.
  - Gdzie jest? - zapytał, nie odchądząc od miejsca, w którym stał.
  - Jest w tym pokoju. - waskazałem na okno. - Mogę wejść przez to okno, bo nie ma w nim szyby i ją stamtąd zabrać.
  - Dobrze, wejdź tam, a my będziemy cię kryli - powiedział policjant, a ja skinąłem głową. Ponownie podszedłem do okna, odsunąłem materiał i wszedłem do środka. Podszedłem do krzesła i stnąłem naprzeciwko Laury. Miała zamknięte oczy, a głowa zwisała jej bezwładnie w dół. Proszę, niech ona żyje! Może tylko śpi. Potrząsnąłem nią lekko za ramiona.
  - Laura - szepnąłem, bo nie wiedziałem, gdzie są Romwellowie. - Laura, ocknij się. Laura - powiedziałem głośniej, nadal potrząsając ją. W końcu otowrzyła oczy. Tak! Ona żyje! Fala szczęścia oblała moje serce. Znów poczułem jego szybsze bicie. To ona powoduje, że tak się czuję. - Laura. Jak dobrze, że się ocknęłaś - odparłem, ale nie zauważyłem radości w jej oczach.
  - Odsuń się ode mnie - odezwała się tonem pozbawionym uczuć. Zabrałem ręce z jej ramion.
  - Ale dlaczego? To ja, przyszedłem cię uratować. Dlaczego tak reagujesz na moją obeconść? Co oni ci naopowiadali? - pytałem, patrząc w jej oczy, ale ona uciekała wzrokiem. Ukucnąłem, aby być na jej wysokości.
  - Nie wiem, czy to prawda, ale powiedzieli mi, że ty mnie do nich przyprowadziłeś, bo chciałeś wziąć połowę okupu od nich za mnie. Podobno chciałeś mnie tylko wykorzystać, a na prawdę nic dla ciebie nie znaczę. To prawda? - spytała, a ja westchnąłem ciężko.
  - Po części tak - powiedziałem smutno, a w oczach Laury pojawiły się łzy. Serce znów zalała mi fala bólu. - Tak, to prawda, że cię do nich przyprowadziłem. Oni dali mi takie zadanie. Ja nie chciałem go wypełniać, ale jeśli bym tego nie zrobił to zabiliby moje rodzeństwo, a później mnie. Grozili mi - powiedziałem, a oczy zapiekły mnie i zebrały się w nich łzy. - Laura, ja nie chciałem cię do nich przyprowadzać. Zmusili mnie. Ja nigdy w życiu bym cię nie skrzywdził, ani nie pozwolił, aby ktoś to zrobił. Jednak przy nich miałem związane ręce. Nie mogłem nic zrobić. Ja nawet nie wiedziałem, co oni chcieli z tobą zrobić. - przerwałem na chwilę. Chwyciłem ją za podbródek i uniosłem jej głowę ku górze, aby móc spojrzeć w jej oczy. - Laura, jesteś dla mnie bardzo ważna. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Proszę uwierz mi, Lau - powiedziałem to patrząc w jej oczy, z któych płynęły jej łzy. Ja też nie tamowałem ich. W jej spojrzeniu widziałem niepeność i smutek. Muszę coś zrobić, aby mi uwierzała. Już zbyt dużo zrobiłem, aby teraz ją stracić.
  - Jak to się stało, że wypełniasz ich zadania? Skąd ich znasz? - spytała.
  - To niestety jest długa historia, a nie mamy na nią teraz czasu. Powiem ci wszystko kiedyindziej, ale teraz musimy uciekać. Laura, ja przyszedłem cię uratować. W lesie jest policja i twoi rodzice z pieniędzmi w razie gdyby nie udało mi się ciebie stąd wyciągnąć. Proszę, zaufaj mi ten jeden raz. Chcę tylko, abyś była bezpieczna. Później możesz się ode mnie odwrócić, ale teraz zaufaj mi. Proszę cię Lau. Uwierz w to co ci powiedziałem. - przerwałem na chwilę, aby usłuszeć jakąś odpowiedź z jej strony. Jednak Laura milczała. Z jej oczu wyczytałem, że się waha. - Wierzysz im, bandytom, którzy non stop oszukują, czy mi, swojemu może już byłemu najlepszemu przyjacielowi? Ja zawsze wobec ciebie byłem szczery. Ukrywałem tylko to, że tak jakby pracuję dla bandytów, bo oni nawet mi nie płacą. Chociaż nie. Płacą mi zachowaniem mojego życia. Twoi rodzice zaufali mi, gdy im to powiedziałem, więc i ty tak zrób. Proszę, zaufaj mi. Jesteś dla mnie bardzo ważna - mówiłem. Z każdym zdaniem widziałem jak jej niepewność ustępuje. Muszę zrobić coś jeszcze, aby mi uwierzyła. Tylko co? Patrząc jej w oczy zapragnąłem ją znów pocałować. Jeszcze raz poznać smak jej ust. Dotknąłem jej policzka, a ona nie odtrąciła mnie, więc zacząłem się do niej zbliżać. W końcu nasze wargi dotknęły się. Poczułem jak serce bije mi szybciej i oblewa je fala gorącego szczęścia. Pocałunek nie trwał długo, bo po trzech sekundach odsunąłem się od niej. Ponownie spojrzałem w jej oczy. Teraz biła z nich radość.
  - Ufasz mi, Lau? - spytałem.
  - Tak, ufam ci, Ross - odpowiedziała, a ja uśmiechnąłem się lekko.
  - Dobrze to teraz cię odwiążę i uciekniemy stąd - odparłem, po czym odwiązałem wszytkie liny. Złapałem ją za dłoń i pomogłem wstać. Wiem, że powinniśmy teraz uciekać, ale nie wytrzymałem i przytuliłem ją do siebie. Laura wtuliła się we mnie. Odetchnąłem z ulgą.
  - Jesteś już bezpieczna. Już nic ci nie grozi - szepnąłem do jej ucha.
  - Wiem, bo jesteś przy mnie - również szepnęła. Po chwili odsunęliśmy się od siebie. Chwyciłem ją za dłoń, po czym spletliśmy place.
  - Są ze mną policjanci, więc jesteśmy bezpieczni - powiedziałem.
  - Widzę, że ta akcja jest bardzo dobrze opracowana - odezwała się Laura.
  - Tak, chyba każda sytuacja została przewidziana. Teraz uciekajmy już - odpowiedziałem, a ona tylko przytaknęła głową. Odsunąłem materiał i wyszliśmy na zewnątrz. Zobaczyłem, że teraz dwóch policjantów stoi po przeciwległych stronach ściany.
  - Dziewczyna jest już ze mną - odezwałem się, a oni spojrzeli na mnie.
  - Całe szczęście - powiedział jeden z nich. - Nic ci nie zrobili?
  - Nie, byłam tylko przywiązana do krzesła, a po za tym nic mi nie robili - odpowiedziała Laura.
  - Mamy problem - odezwał się drugi policjant. - Widzę jednego nich. Musimy zachować czujność - powiedział. Serce zabiło mi szybciej. O nie! Laura jest w niebezpieczeństwie.
  - Widzę drugiego - odparł policjant, z którym rozmawialiśmy. - Musicie stąd uciekać, bo robi się niebezpiecznie. Będziemy was kryć. Zachowajcie ostrożność.
  - Dobrze - przytaknąłem. - Laura, musimy pokryjomu dostać się do innych policjantów. - powiedziałem, a w jej oczach zauważyłem strach. Sam też się boję.
  - Okay, trochę już nauczyłam się zakradać.
  - Teraz to nie jest to samo, bo możemy zginąć. - odparłem.
  - Jak na razie teren czysty. Możecie iść - powiedział drugi policjant.
  Złapałem Laurę za rękę. Zgięliśmy się w pół. Szliśmy, chowając się za drzewami. Nagle usłyszałem strzał. Obejrzałem się do tyłu. Zobaczył nas John, który wyszedł z drugiej strony tartaku. Zaraz jednak się schował za ścianę, bo zaczął strzelać do niego policjant.
  - Szybko, musimy dotrzeć na miesjce. Biegnij przede mną. Będę osłaniać cię własnym ciałem - wysapałem. Biegliśmy, ani na chwilę się nie zatrzymując. Słyszałem odgłosy strzelaniny. Oby wygrali policjanci, bo będzie z nami źle, gdy nie dotrzemy na miejsce. Poczułem przypływ adrenaliny.
  - Lynch, martwa też nam się przyda! - krzyknął John. Usłyszałem strzał. Pewnie był wymierzony w nas. Skręciliśmy trochę w prawo. Drugi strzał. Odwróciłem się, aby zobaczyć, co tam się dzieje. Kolejny strzał. Po chwili poczułem przeszywający ból w prawym boku. Padłem na kolana. Dotknąłem miejsca, które mnie bolało. Zobaczyłem krew. Posterzlili mnie.
  - Ross! Nie! - krzyknęła Laura i padła na kolana przede mną.
  - Laura, uciekaj. Ratuj się - wysapałem.
  - Nie, Ross. Bez ciebie nigdzie sie nie ruszę. Chodź musimy uciekać. Pomogę ci wstać - powiedziała.
  Przytrzymała mnie w pasie, a ja położyłem rękę na jej plecach. Wstałem, ale nogi miałem jak z waty. Przed oczami pojawiły mi się mroczki. Zaczęliśmy biec. Mocno trzymalem się Laury jedną ręką, bo drugą położyłem na krwawiącym miejscu. Laurze było ciężko, co wniskowałem z jej sapania. Była słaba, a moje ciało z każdym krokiem robiło się coraz bardziej bezwładne. W końcu nie czułem nóg i padłem na ziemię. Za sobą pociągnąłem Laurę. Ciemne plamy, które miałem przed oczami robiły się coraz większe. Nie czułem nic oprócz przeszywającego bólu na boku. Laura klęknęła obok mnie. Zdjęła swoją bluzę, przyłożyła ja do mojej rany i uciskała mocno. Chwyciłem ją za dłoń i spojrzałem w oczy. Jej twarz była trochę rozmazana. Widziałem ją jak przez mgłę. Zakaszlałem.
  - Idź stąd, Lau. Uciekaj - wysapałem.
  - Nie pójdę, bo jesteś ranny i muszę być przy tobie - odpowiedziała, gładząc mnie po policzku. Zobaczyłem, że jej oczy zaszkliły się, a po chwili dwie łzy spłynęły jej po twarzy. Uniosłem rękę do góry i wytarłem mokre ślady.
  - Nie płacz, Lau - szepnąłem, po czym położyłem rękę na jej dłoni.
  - Jak mam nie płakać skoro cię postrzelili i nie mam jak ściągnąć pomocy - złkała.
  - W mojej kieszeni jest krótkofalówka. Wyciągnij ją i wezwij pomoc. Na miejscu jest karetka - powiedziałem, a Laura wyciągnęła przedmiot z mojej kieszeni. Przed oczami pojawiło mi się więcej czarnych plam. Czułem się coraz słabiej, a ból od postrzału rósł z każdą sekundą.
  - Ross Lynch został postrzelony. Mocno krwawi. Jesteśmy w lesie za tylną częścią tartaku - powiedziała.
  - Zaraz będziemy. Proszę się stamtąd nie ruszać - odpowiedział jakiś mężczyzna.
  - Pomoc już w drodze. Będzie dobrze, Ross. Wyzdrowiejesz - odparła Laura i pogładziła mnie po policzku.
  - Lau, sięgnij do tej kieszeni gdzie była krotkofalowka i wyciągnij z niej kartkę - wysapałem. Laura zrobiła to co powiedziałem. - To jest piosenka, którą napisałem na naszym pocałunku. Nie dawaj jej nikomu. Ona należy do ciebie - wyszeptałem. Już ledwo ją widziałem przez te czarne plamy. Czułem jak moje ciało robi się coraz bardziej słabe i bezwładne. Oddychałem ciężko. Bok bolał mnie niemiłosiernie.
  - Okay, nie pokażę jej nikomu - odpowiedziała. Po jej policzkach spływało dużo łez.
  - Lau. - ledwo co odezwałem się.
  - Tak?
  - Muszę ci coś powiedzieć - wyszeptałem. Mój głos był taki cichy, że Laura musiała się nachylić przed moimi ustami. Już prawie w ogóle jej nie widziałem. Ciemność robiła się coraz większa. - Lau, ja ci... - zacząłem, ale nie skończyłem, bo przed oczami zrobiło mi się czarno.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka wszystkim!!!
Spodziewaliście się takiego zwrotu akcji? Jak myślicie Ross wyzdrowieje? Tego wam nie zdradzę, bo dowiecie cię o tym w natępnym rozdziale. Ta akcja odbijania Laury nie wyszła mi tak jak chciałam. Nie podoba mi się za bardzo. W mojej głowie wyglądało to trochę inaczej, ale trudno. Jest tak jak jest. Mam nadzieję, że podobał wam się rozdział.
Do napisania!!!

Liczę na dużo komentarzy!

sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 30

"Turn back the time. I'm only livin' when you're here in my life and now you're leavin'." ~ "Cofnijmy czas. Żyję tylko wtedy, gdy jesteś tu, w moim życiu, a teraz odchodzisz."- F.E.E.L. G.O.O.D."

~Los Angeles, 01.08.2015r.~
                                                             ★Ross★

Idę po plaży z Laurą. Jest noc. Księżyc jest w pełni. Trzymamy się za ręce i jesteśmy uśmiechnięci. Po chwili z ciemności naprzeciwko nas wyłoniły dwie sylwetki. Przybliżają się aż widzę ich twarze. To Romwellowie. Idą z pistoletem w rękach. Uśmiechają się złowieszczo. Po chwili zza ich pleców wychodzą kolejne osoby. To moje rodzeństwo i Ellington. Ręce mają przywiązanie do jednej długiej liny, którą trzyma Josh. Usta mają zakneblowane. Ja i Laura zatrzymujemy się. Chcemy się odwrócić i uciec, ale nogi mamy jakby przyklejone do piasku i nie możemy nimi ruszyć. Romwellowie stają naprzeciwko nas. John w jednej sekundzie podchodzi do Laury od tyłu i łapie ją za ręce, które daje je na tył jej pleców. Związuje jej nadgarstki, a po chwili przystawia pistolet do jej skroni. Josh natomiast ma na muszce moje rodzeństwo i Ellingtona. Oboje trzymają palce na spuście. Wystarczy tylko jeden ruch, a najbliższe mi osoby zginą. Chcę coś zrobić. Skoczyć na któregoś z nich i wtrącić pistolet z ręki, ale nie mogę się ruszyć, mimo że tego pragnę. Nie mogę ruszyć żadną częścią ciała. Stoję jak sparaliżowany. Tylko moje oczy poruszając się, rejestrują czyny, które wykonują Romwellowie. Chciałbym je zamknąć i nie widzieć śmierci moich bliskich, ale i tego nie mogę zrobić.
  - A teraz pożegnaj się z tymi, których kochasz. - powiedział John, przystawiając mocniej pistolet do skorni Laury. Po chwili nacisnął spust...

  - Laura! - krzyknąłem, zrywając się z łóżka do pozycji siedzącej. Oddycham ciężko. Cały jestem zalany potem. Serce bije mi szybko w piersi. Przetarłem mokrą twarz rękami. To był tylko sen. Koszmar, który śni mi się codziennie w ciągu tego tygodnia. Jest on tak rzeczywisty, że czasami myślę, że to się dzieje naprawdę, a ja nie mogę się ruszyć ze strachu. Może to nawet będzie prawda. Tego nie wiem. Uspokoiłem przyspieszony oddech, a przy tym rozglądałem się po pokoju. Jest już jasno. Spojrzałem na szagfę nocną i wziąłem z niej telefon i włączyłem go, aby zobaczyć, która godzina. 8:37. Nie zasnę już teraz. Nie po tym koszmarze. Boję się, że jeśli zamknę oczy zobaczę martwe rodzeństwo, Ellingtona i Laurę. Nie chcę widzieć tego. Po chwili mój wzrok natrafił na dzisiejszą datę. 01.08.2015 rok. Już dziś nadszedł dzień, którego wcześniej nie chciałem sobie wyobrażać. Dzień, w którym może zmienić się wszystko. Dzień, w którym może umrzeć Laura, moje rodzeństwo, przyjaciel i ja. Jednak mój los mało mnie obchodzi. Ważniejsi są dla mnie moi bliscy. Ja przecież mogłem już pożegnać się z tym światem rok temu, ale jeszcze żyję. Jednak dzisiaj nie chciałbym chodzić po tej ziemi. Nie chciałbym zobaczyć tego co się dziś stanie. Jednak z drugiej strony, gdybym nie żył nie spotkałbym Laury. Nie poznałbym smaku miłości. Tego bym nie chciał. Westchnąłem ciężko, po czym wstałem z łóżka. Podszedłem do szafy i wybrałem z niej strój na dziś. Ciemno szary T-shirt z krótkim rękawem i czarne spodnie. Idealne ubrania, które opisują moje teraźniejsze uczucia, czyli ogromny smutek, bezradność. Te uczucia dominują nawet nad strachem. Po prostu już jestem pogrążony w żalu. Wziąłem te ubrania, po czym wyszedłem z pokoju i udałem się do łazienki. Wziąłem prysznic, aby pozbyć się potu. Wytarłem się, wysuszyłem włosy i ubrałem. Wyszedłem z łazienki i poszedłem na dół do kuchni, bo poczułem się głody. W pomieszczeniu zobaczyłem Rydel, która siedzi przy stole i coś pije.
  - Hej. - odezwałem się smutno.
  - Hej Ross. Jak się czujesz? - spytała z troską w głosie moja siostra.
  - A jak się mogę czuć dzisiaj? Okropnie. - odpowiadziałem i usiadłem na krześle. Westchnąłem.
  - Wiem, że to dla ciebie trudny czas, ale pamiętaj, że możesz szukać wsparcia u nas. My cię zawsze wysłuchamy. Nie zamykaj się w sobie, Ross.
  - Wiem, że mogę na was liczyć, ale ta cała sytuacja mnie przerasta. Nie wiem co się może wydarzyć. Może nie zginie tylko Laura, ale też wy i ja.
  - Ross, nie myśl o tym w ten sposób. Myśl, że wszystko będzie dobrze.
  - Wiem, ale już nie potrafię patrzeć na to optymistycznie. - odpowiedziałem smutno.
  - Musisz choć trochę wierzyć, że nic jej się nie stanie. Przynajmniej próbuj.
  - Próbowałem przez ten tydzień, ale wczoraj i dzisiaj straciłem już nadzieję. - westchnąłem. - Dziś śnił mi się okropny koszmar, który był bardzo realistyczny. - powiedziałem. Chcę wyjawić go komuś, bo może zrobi mi się lżej.
  - Co w nim było?
  - Szedłem z Laurą w nocy po plaży. Była pełnia. Nagle w ciemności naprzeciw nas pojawiły się dwie sylwetki. Potem rozpoznałem w nich Romwellów. Prowadzili was przywiązanych do jednej liny. Potem John przystawił pistolet do skroni Laury, a Josh miał was na muszce. Ja nie mogłem się w ogóle ruszać. Na końcu John chciał nacisnął spust, a ja się obudziłem. To był okropny koszmar. Co jeśli tak wydarzy się na prawdę?
  - Ross, to była tylko twoja wyobraźnia. - odparła Rydel.
  - Wiem, ale może tak się stanie.
  - Nie myśl już o tym. Zajmij się czymś innym, wyluzuj się.
  - Rydel, ty mnie rozumiesz. Myślisz, że tak łatwo można nie myśleć o tym, że ktoś może zginąć i to z mojej przyczyny? Spróbuj postawić się na moim miejscu, a zobaczysz, że nie byłoby ci łatwo żyć z taką myślą.
  - No tak, masz rację. Sama pewnie czułabym się tak jak ty. Jednak to nie zmienia faktu, że się o ciebie martwię.
  - Wiem, wy wszyscy się o mnie boicie. Lepiej by było gdybyście nie wiedzieli o Romwellach.
  - Nie, gdybyś to dusił w sobie to żyłoby ci się gorzej. Dobrze, że nam o nich powiedziałeś.
  - Możemy już skończyć ten temat? - spytałem.
  - Jasne. Chcesz może coś do jedzenia?
  - W tym celu przyszedłem do kuchni. Zrobiłabyś mi tosty? Proszę. - zrobiłem szczenięce oczka.
  - Okay, nawet bez tych oczek bym ci zrobiła na poprawę humoru. - uśmiechnęła się, po czym wstała z krzesła. Wyciągnęła chleb i ser, a potem włożyła do tostownicy. Po kilku minutach tosty były gotowe i mogłem się rozkoszować ich smakiem. Gdy skończyłem jeść, umyłem talerz i poszedłem do swojego pokoju, aby pogrążyć się w rozmyślaniach.
                                                                  ~*~
Przed 22:00...

Właśnie nadchodzi chwila, której od miesiąca nie chcę. Ten czas minął mi jak z bicza strzelił. Jeszcze niedawno dopiero Romwellowie dali mi to zadnie, a dziś muszę je wypełnić. Czuję się okropnie z myślą, że Laura przeze mnie może zginąć. Cały dzień siedziałem zakmnięty w swoim pokoju i nie odzywałem się do nikogo. Wszyscy próbowali ze mną porozmawiać, ale ja nie chciałem. Nie było o czym gadać. I tak mówiliby to samo, a ja nie miałem zamiaru tego cały czas słuchać. Wiem, że się o mnie martwią, ale nic nie poradzą na to jak się czuję, a z każdą godziną jest coraz gorzej. Każda minuta przybliża mnie do oddania Laury. Dziewczyny, w której postanowiłem, że się nie zakocham, a tak się stało. Kocham ją i nic na to nie poradzę. Nie oszukam głosu serca. Serca, które teraz przeszywa ogromny ból. Jak można oddać osobę, którą się kocha bandytom? Ja nie chcę tego robić! Nie chcę! Jednak jestem bezradny. Nic nie mogę na to poradzić. To koniec. Już nadszedł ten dzień, ta godzina. To jest najgorszy dzień mojego życia. Chyba żaden go nie pobije. No może dzień, w którym zginęli moi rodzice, ale wtedy przynajmniej nie czułem wyrzutów sumienia, które zaczynają mnie nawiedzać. Okay, pora wypełnić moje zadanie. Westchnąłem ciężko, po czym wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju. Zszedłem na dół i udałem się do salonu, w którym było moje rodzeństwo i przyjaciel. Oglądali jakąś komedię, ale nie śmiali się tak jak zazwyczaj. Również byli smutni i to przeze mnie.
  - Hej. Wychodzę. - odezwałem się, a oni spojrzeli na mnie.
  - Uważaj na siebie, Ross. - powiedziała z troską Rydel.
  - Zawsze to robię.
  - Pamiętaj, że cokolwiek się stanie to masz nas. - odparł Rocky, a ja tylko przytaknąłem głową.
  - To ja już idę wypełnić swoje zadanie. - powiedziałem z bólem w głosie. Oni spojrzeli na mnie współczująco. Pewnie teraz będą się o mnie martwić. Poszedłem na korytarz, założyłem adidasy i skórzaną kurtkę, po czym wyszedłem z ciężkim sercem z domu. Szedłem do Laury jak więzień na stracenie. Wlokłem się, bo myślałem, że to choć trochę wydłuży czas. Gdy byłem już coraz bliżej jej domu mój ból wzrastał z każdym krokiem. Bałem się jak to wszystko będzie wyglądało. Wyobrażam sobie tylko czarne scenariusze. Zero pozytywnych. Bo jak może to się skończyć? Zabiją ją, a potem mnie i moje rodzeństwo? Chociaż nie. Mnie zostawią na koniec, żebym więcej cierpiał. Oni kochają zadawać psychiczny ból, a on jest gorszy od fizycznego. W końcu dotarłem na miejsce. Westchnąłem ciężko. Jak zawsze poszedłem na tył posesji i przeszedłem przez bramę. Rozejrzałem się po terenie, aby sprawdzić czy nikogo nie ma, a potem szybko pobiegłem pod balkon Laury. Wszedłem po pergoli i zatrzymałem się przed drzwiami balkonowymi, które jak zawsze były lekko uchylone. Przez szybę zobaczyłem ją. Siedziała przy biurku i zapewne rysowała, co wnioskuję po szybkich ruchach jej dłoni. Dociera do mnie, że może przychodzę do niej ostatni raz. Na tą myśl moje serce ścisnęło się. Znów poczułem tą bezsilność. Westchnąłem ciężko. Spróbowałem się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego grymas. Laura nie może mnie zobaczyć w takim stanie. Muszę przybrać maskę i schować ból do głębi serca. Rozluźniłem całe ciało i ponowiłem próbę uśmiechu. Tym razem lepiej wyszło. Okay, jestem już gotowy. Popchnąłem lekko drzwi, które uchylły się i wszedłem do środka.
  - Hej Lau. - odezwałem się. Chciałem, żeby zabrzmiało to wesoło, ale tak nie było. Laura na dźwięk swojego imienia, spojrzała na mnie. Na jej twarzy od razu zagościł szczery uśmiech. Wcześniej też się uśmiechałem, ale dzisiaj moje kąciki ust tylko delikatnie drgnęły ku górze.
  - Hej Ross. - odpowiedziała, a ja podszedłem do niej. Spojrzałem na rysunek na jej biurku. Przedstawiał on Night w galopie. Na wspomnienie tamtego dnia moje serce już niezliczoną ilością razy przeszył ból. Wtedy też pierwszy raz pocałowaliśmy się.
  - Pięknie ci wyszła. To Night, prawda? - spytałem.
  - Tak. - przytaknęła. - Rysując ją przypomniałam sobie dzień, w którym zabrałeś mnie do stadniny. Nigdy ci tego nie zapomnę. - uśmiechnęła się.
  - Robiłem wszystko, aby cię uszczęśliwić. - powiedziałem i wysiliłem się na lekki uśmiech.
  - Ty samą swoją obecnością powodujesz, że jestem szczęśliwa. - odpowiedziała. Zabrzmiało to tak jakby była we mnie zakochana. Może nawet tak jest. Wolałbym, żeby ona nic do mnie nie czuła, bo gdy wyjdzie cało od Romwellów, to może cierpieć z mojego powodu. Cholera, jak to wszystko się pogmatwało.
  - Wiesz, wpadłem na pomysł, żebyśmy wymknęli się z domu i poszli na plażę. Chyba jeszcze nigdy nie byłaś na niej nocą?
  - Właściwie to byłam, gdy spędzałam wakacje w domu nad oceanem, ale z tobą na pewno nie.
  - To co idziemy?
  - No nie wiem, czy dam radę przejść przez bramę. - powiedziała. Widziałem, że się waha.
  - Dasz radę skoro zeszłaś po pergoli. Wierzę, że ci się uda. No więc? - spytałem, a Laura się zastanawiała.
  - Okay, zgadzam się, ale pójdziemy tylko na chwilę. Nie chcę, żeby ktoś zorientował się, że mnie nie ma.
  - Nie martw się o to. Jakoś nikt nigdy nie przyszedł do twojego pokoju, gdy leżeliśmy na kocu i patrzyliśmy w gwiazdy, a czasami długo nam to zajmowało.
  - No w sumie masz rację. Poczekaj tylko założę coś na siebie. - odparła, po czym poszła do garderoby. Po chwili wyszła z niej ubrana w ciepłą bluzę, a na nogach miała bordowe converse'y. - Okay, możemy już iść. - powiedziała, a ja tylko skinąłem głową. Laura zgasiła światło, po czym wyszliśmy na balkon i zeszliśmy po pergoli. Pobiegliśmy do bramy. Oczywiście Laura miała problemy z przejściem przez nią, ale w końcu jej się udało. Szliśmy w kierunku plaży, rozmawiając. Potrafiłem nawet czasami się zaśmiać, ale nie robiłem tego często. Co chwilę zerkałem na Laurę i obserowwałem ją dokładnie. Chcę ją dobrze zapamiętać. Patrzyłem na jej duże, brązowe oczy, w które mógłbym wpatrywać się godzinami, potem na jej pełne usta. Przypomniałem sobie nasz pocałunek. Muszę zapamiętać jej piękny uśmiech i rumieńce, gdy powiem jej komplement. Przytrafiło mi się z nią tyle pięknych chwil. One już na zawsze zostaną w mojej pamięci, a już ja o to zadbam. Wiem, że gdyby nie przeżyła to lepiej byłoby dla mnie usunąć ją z moich wspomnień, ale nie potrafię tego zrobić. Ona zawładnęła moimi myślami i moim sercem. Stała się jego częścią. Częścią, która mogę dziś utracić. Nawet na zawsze. Gdy byliśmy koło wejścia na plażę rozejrzałem się dookoła, ale tak, żeby nie zauważyła tego Laura. Oczywiście szukałem Romwellów. Zobaczyłem ich. Stali po przeciwnej stronie ulicy i patrzyli na mnie ze złowieszym uśmiechem. Chciałbym teraz stąd uciec, ale zaczeliby mnie gonić. Mnie mogliby zabić, ale nie Laurę. To ją chciałbym ochronić. Zaraz jednak odwróciłem od nich wzrok i skierowałem go na Laurę. Być może teraz widzę ją ostatni raz. Weszliśmy na plażę i szliśmy niedaleko brzegu. Było ciemno, bo księżyc odchodził od pełni. Po chwili przypomniał mi się mój koszmar. On za pare chwil może stać się rzeczywistością. Nie mogę teraz o tym myśleć! Muszę się skupić! Wyostrzyłem swoją czujność. Nie odwracałem się, ale wiedziałem, że oni są gdzieś z tyłu i nas obserwują. Czułem się jakbym był na ich muszce, co w sumie może jest prawdą, bo pewnie mają broń. Moje tętno przyspieszyło. Spojrzałem na Laurę. Jest taka radosna i niczego się nie spodziewa. Nie spodziewa się, że jej najlepszy przyjaciel zamyka ją w pułapce. Jeśli ona przeżyje to nigdy mi tego nie wybaczy. Sam bym sobie nie zaufał po czymś takim. Nie zasługuję na miano jej przyjaciela. Jestem zdrajcą. Inaczej nie umiem siebie nazwać. Skoro ja nie potrafię sobie wybaczyć tego, co za chwilę nastąpi, to dlaczego miałaby ona? Jak ja jej po tym spojrzę w oczy? Ból w moim sercu wzrastał z każdą sekundą. Chciałbym, żeby to się nie działo na prawdę, żeby to był tylko mój koszmar. Jednak to jest rzeczywistość.
  - Po co mnie zabrałeś na tą plażę? - odezwała się Laura. Wsłuchałem się w jej głos. Może słyszę go już ostatni raz.
  - A musiałem mieć jakiś powód? Ot tak to zrobiłem. - powiedziałem. Zobaczyłem, że jest trochę zawiedziona. Może pomyślała, że wyznam jej tutaj uczucia? W sumie takie miejsce jest w moim stylu. Nagle moje ciało przeszedł dreszcz. Poczułem, że Romwellowie są już bliso nas. Zdawało mi się, że czuję ich oddech na karku. Mój smutek w jednej chwili odsunął się, aby dać więcej miejsca strachowi. Za chwilę może nadejść ten moment. Odwróciłem lekko głowę do tyłu i spojrzałem kątem oka za siebie. Zupełnie jak w moim koszmarze zobaczyłem dwie sylwetki wyłaniające się z mroku. Miałem dobre przeczucie, że są już blisko. Serce zaczęło mi walić ze strachu. Miałem wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Czułem, że dystans między nami się zmniejsza, mimo że nie parzyłem w ich stronę. Nie wierzę, to się już zaczyna. Chwila, której nie chcę od miesiąca nadchodzi wielkimi krokami. Spojrzałem na Laurę. Napawałem się jej widokiem, bo może nie zobaczę jej już żywej. Nie, ona od nich wyjdzie cała i zdrowa. Oni nic jej nie zrobią. Nic. Ból znów zrównał się ze strachem. Domionwały we mnie tylko te dwa uczucia. W głowie zacząłem liczyć. Gdy doszedłem do 60, poczułem dłoń na swoich ustach oraz, że ktoś daje mi ręce na plecy. Nie widziałem kto mnie trzyma, ale instynktownie zacząłem się szarpać. Chciałem się uwolnić. Spojrzałem w stronę Laury. John przyciskał jej do ust jakąś białą szmatkę. Szarpnąłem się mocno tak, że Josh zabrał rękę z mojej twarzy i z całej trzymał moje nadgarski.
  - Laura! - krzyknąłem na cały głos. - Puszaj mnie Josh do cholery jasnej! Puszczaj! - wierciłem się ile miałem sił, ale on ani drgnął. - Zostawcie ją! Weźcie mnie zamiast niej! - krzyknąłem i zobaczyłem tylko jak jej wzrok robi się senny, a po chwili jej oczy zamykają się. Moje serce rozdarł ogromny ból. Moje wnętrze dosłownie płonęło z żalu i strachu. - Nie. - szepnąłem, gdy jej głowa opadła bezwładnie w dół. - Puść mnie. - powiedziałem ostro, a Josh zrobił to.
  - Brawo Lynch, wypełniłeś swoje zadanie, ale też dobrze grałeś. - odezwał się John.
  - Ja nie grałem. Mówiłem wszystko co czuję. Co ty jej zrobiłeś? - spytałem.
  - Spokojnie, ona jest tylko nieprzytomna. Wybudzi się po kilku godzinach. - odpowiedział John, a ja w duchu odetchnąłem z ulgą. Jeszcze żyje.
  - Co wy chcecie z nią zrobić?
  - Nie zadawaj znów tego pytania, bo i tak ci nic nie powiemy. To nie twoja sprawa. - warknął Josh. - Na tym etapie kończy się twoje zadanie i nic już nie musisz wiedzieć na ten temat.
  - Brałem udział w tym zadaniu, więc przynajmniej odrobina prawdy mi się należy. - powiedziałem twardo. Po chwili Josh zamachnął się i uderzył mnie mocno w twarz. Zachwiałem się odrobinę i złapałem za policzek. Ten ból to nic w porównaniu z tym, co czuję w sercu.
  - Gówno ci się należy! To my decydujemy o tym co ci powiemy. Nie obchodzi nas zdanie takiego smarkacza jak ty! - syknął Josh. W sercu zapłonęła mi żywa nienawiść do nich. Byłem wściekły. Zacisnąłem mocno pięści.
  - Wiecie, ja w przypadku do was mam serce, którego wy już nie macie! Co wam da skrzywdzenie niewinnej i bezbronnej dziewczyny? Dlaczego bierzecie się za słabszych, a nie za tych silniejszych? Jesteście tchórzami! - wykrzyczałem, za co znowu dostałem w twarz, ale tym razem dwa razy mocniej i nie z otwartej dłoni lecz z pięści. Po chwili poczułem uderzenie z drugiej strony równie mocne, co poprzednie. Ledwo co się trzymałem na nogach. Nos mnie bolał. Złapałem się za niego. Zobaczyłem krew na palcach.
  - My jesteśmy tchórzami?! My?! To ty ciągle podwijasz ogon ze strachu, gdy dajemy ci jakieś zadanie! Nas nazywasz tchórzami?! - krzyknął John, który mówiąc to upuścił Laurę na piasek i złapał mnie za kołnierz. Patrzył mi prosto w oczy, a ja jemu. Nie bałem się ich. Przeważał u mnie gniew, a nie strach. Czego mam się bać? Śmierci? Ona byłaby dla mnie wybawieiem od cierpienia, które mnie czeka.
  - Jeszcze raz powiesz coś o nas, a rozkwazę tą twoją buźkę! Zrozumiałeś?! - warknął John, a ja tylko przytaknąłem głową, po czym ten mnie puścił. Cieszę się, że Laura nie widzi tego teraz. - To świetnie. - odparł sucho.
  - A co zrobicie ze mną? Chyba tyle mogę wiedzieć, prawda? - spytałem.
  - Jesteś już wolny. Taka była umowa. - odpowiedział Josh.
  - Przynajmniej dotrzymaliście słowa. Jednak chcę wiedzieć coś jeszcze. Jaki był haczyk w tym zadaniu?
  - Haczyk był taki, że domyślaliśmy się, że zakochasz się w niej, a po oddaniu jej nam będziesz cierpiał. Dlatego też nie chcemy cię zabijać. Trochę się pomęczysz ze swoim sumieniem, a to czasami jest gorsze niż śmierć. - powiedział John. Wiedziałem, że oni kochają zadawać psychiczny ból. Mają rację odejście z tego świata byłaby łatwiejsze niż życie ze świadomością, że może się być pośrednią przyczyną śmierci dziewczny, którą się kocha. Gdy się tak stanie to nie wybaczę sobie tego do końca życia.
  - Tak, to w waszym stylu zadawać komuś psychiczny bólu. - odparłem.
  - Tak, on jest najgorszą odmianą bólu. - powiedział Josh.
  - No to na nas już pora. - odezwał się John, po czym podniósł Laurę z ziemi i zarzucił ją na ramię jak worek. Jej ciało było takie bezwładne. Widząc ją taką, moje serce przeszył ból. Zacisnąłem zęby, gdy poczułem, że pieką mnie oczy. Nie mogłem płakać. Nie przy nich. Oni nie mogli widzieć mojej słabości. Po chwili odwrócili się i odeszli. Ja tylko patrzyłem na Laurę dopóki nie zniknęła w ciemności. Gdy tak się stało poczułem w sercu ogromną pustkę. Ona przecież była jego częścią i zabrała ją ze sobą. Skradła kawałek mojego serca. Ona już może nigdy do mnie nie powrócić. Mogę już jej nigdy nie zobaczyć. Poczułem, że łzy napłynęły mi do oczu, a po chwili spłynęły po policzkach. Straciłem ją. Straciłem ją może na zawsze. Straciłem ją. Moją Lau. Moją bezbronną, niewinną Lau. Teraz dopiero zdałem sobie sprawę jak bardzo ją kocham. Ona nie zabrała mi kawałka serca, a ona zabrała je całe. Ta pustka tylko o tym świadczy. Ja już nie mam serca. Nie czuję już jego.
  - Laura! Wróć do mnie! - krzyknąłem. Łzy płynęły mi strumieniami po policzkach. Jeszcze nigdy nie czułem takiego bólu. On jest nie do wytrzymania. Ledwo co potrafię przez niego oddychać. On przyćmiewa wszystkie moje zmysły. Przejął nade mną pełną kontrolę. Fala rozpaczy wypływała ze mnie z postaci łez. Usiadłem na piasku przysunąłem kolana pod siebie i położyłem na nie głowę. Siedziałem i płakałem. W głowie echem odbijało mi się tylko jej imię. Laura. Laura. Laura. Straciłem ją. Straciłem miłość mojego życia. Lau, moja kochana Lau wpadła w ręce bandytów i to z mojej winy. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Laura, proszę wróć do mnie. Żyj. Nie odchodź z tego świata. Ja nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Laura, nie zostawiaj mnie. Bądź przy mnie. Kocham cię całym moim sercem i nigdy nie przestanę. Lau. Nawet nie wiem ile trwała ta moja bezczynność. W końcu podniosłem się z ziemi. Nie, to nie prawda. Oni mi jej nie zabrali. Ona jest w swoim pokoju. Bezpieczna, cała i zdrowa. Czeka aż do niej przyjdę. Zacząłem biec do wyjścia z plaży. Gdy znalazłem się na chodniku nie przestawałem biegnąć. Nogi same prowadziły mnie w kierunku jej domu. W końcu stanąłem pod bramą willi Marano. Płuca paliły mnie, a nogi bolały, ale nie zwarzałem na to. To było nic w porównaniu z tym co przeżywam w środku. Przeszedłem przez bramę i zakradłem się pod balkon. Wszedłem po pergoli, po czym wszedłem do środka pokoju, w którym było ciemno. Jednak przez ten czas przywykłem do niej. Poszedłem do sypialni, garderoby, łazienki, ale jej nie było. Zacząłem dyszeć z bólu, który rozchodził się po moim całym ciele. Usiadłem na łóżku i przykryłem twarz dłońmi. Nie ma jej. Pusto. Straciłem ją na prawdę. Ta myśl jest nie do zniesienia. Przejechałem dłońmi po twarzy, po czym wstałem z łóżka. Rozejrzałem się po pokoju. Wszystko przypominało mi o NIEJ. Nie mogę tu dłużej przebywać. To wszystko mnie przytłacza. Wyszedłem na balkon, uprzednio przymykając drzwi prowadzące na niego. Spojrzałem na ogród, a dokładnie na jego tylą część. Wierzba. Leżenie na kocu, rozmawianie i patrzenie w gwiazdy. Kolejne łzy i kolejny cios w serce. Zeszdłem po pergoli i nagle przed oczami stanął mi nasz pocałunek. Był dokładnie w tym miejscu. Kolejne łzy i cios w serce. Szybko zmyłem ten obraz. Tu wszystko przypomina mi o niej. Nie mogę tu dłużej być. Pobiegłem do bramy, po czym przeszedłem przez nią. Z pustą głową i sercem doszedłem do swojego domu. Wszedłem do środka, ściągnąłem buty, kurtkę, po czym udałem się w stronę schodów.
  - Ross, chodź tutaj. - usłyszałem głos Rydel, wydobywający się z salonu. Chciałbym teraz pójść do swojego pokoju, rzucić się na łóżko, rozpłakać się i użalać się nad swoim życiem. Niechętnie poszedłem do salonu, a którym byli wszyscy. Gdy mnie zobaczyli ich oczy poszerzyły się. Sam nie wiem co w nich było.
  - Ross, co oni ci zrobili? Masz całą twarz we krwi. - odezwał się Riker. Wszyscy patrzyli na mnie ze strachem i troską. Przez moje myśli zapomniałem, że leci mi krew z nosa.
  - Dostałem, gdy powiedziałem im pare gorszych słów. - odpowiedziałem beznamiętnie.
  - Chodź szybko do łazienki. Musisz się umyć. - powiedziała Rydel i pociągnęła mnie w stronę wskazanego pomieszczenia. Spojrzałem w lustro. Krew miałem rozmazaną na połowie twarzy, włosy też miałem trochę ubrudzone w niej. Jednym słowem wyglądałem okropnie. Niczym postać z horroru. Umyłem twarz, po czym wytarłem ją ręcznikiem, który podała mi Rydel.
  - Ross jak się czujesz? - spytała z troską w głosie.
  - Czuję pustkę i ogromny ból w sercu. - odpowdziałem słabo. Co ja mówię? Przecież ja nie mam już serca. Zabrała je Laura.
  - Ross, wiem, że ci ciężko, ale masz nas. Pamiętaj, że masz u nas wsparcie. - powiedziała, kładąc mi rękę na ramieniu.
  - Wiem, ale ja nie wybaczę sobie, gdy coś się jej stanie. - odparłem z ogromnym bólem w głosie.
  - Musisz być dobrej myśli. Musisz mieć nadzieję.
  - Nadzieję? Ja już w nic dobrego teraz nie wierzę.
  - Ross, teraz będzie cię to bolało, ale nie możesz się załamać. Jeśli nie chcesz zrobić tego dla siebie to zrób to dla nas. - odparła, patrząc mi w oczy. Widziałem w nich strach i zatroskanie.
  - Dla was jestem gotów poświęcić życie. - powiedziałem mocniejszym głosem. Na chwilę zapanowała pomiędzy nami cisza.
  - Wiesz, myślałam nad tym wszystkim i doszłam do wniosku, że gdyby chcieli ją zabić to zrobiliby to od razu. Nie patyczkowaliby się z tobą i nie dawaliby tobie tego zadania. Za tym kryje się coś więcej. Może oni chcą wziąć za nią okup? Przecież jej rodzice są milionerami, więc zarobiliby sporo. Co o tym sądzisz? - spytała, a ja w głowie jeszcze raz analizowałem jej słowa.
  - Wiesz, możesz mieć rację. Gdyby chcieli ją zabić lub zgwałcić to równie dobrze mogliby wybrać inną dziewczynę, a nie córkę milionerów. To może być prawda. Jednak co zrobą po tym jak otrzymają kasę? Wypuszczą ją jak gdyby nigdy nic? Przecież to jest ryzykowne, bo na jej rodzice mogliby wezwać policję. To się wszystko nie trzyma kupy.
  - Jednak, to wydaje mi się najlepszym rozwiązaniem. Zawsze jednak możesz spróbować ją odbić.
  - Odbić? Mógłbym, gdybym wiedział, gdzie oni są, a napewno nie ma ich już tam gdzie zawsze.
  - Nie wiesz, gdzie są ich wszystkie kryjówki?
  - Nie, wiem tylko o tej jednej, gdzie zawsze chodzę. Nie mówią mi wszystkiego. W ogóle zawsze przekazaywali mi coś połowicznie i nigdy do końca.
  - Wiesz, bo gdyby chcieli za nią okup to z pewnością zadzwoniliby do jej rodziców, powiedzieli gdzie są i ile mają przynieść pieniędzy.
  - Dobrze myślisz. Jednak, co mi to daje? Przecież oni nie zadzwonią do mnie.
  - Może pójdziesz do jej rodziców, powiesz im prawdę i już zaczną się poszukiwania?
  - Mogę do nich iść, to nic trudnego. - powiedziałem i westchnąłem.
  - Ale?
  - Wiesz dlaczego nigdy nie doniosłem o nich na policję?
  - Dlaczego?
  - Bo ja przecież też brałem udział w tym co robili. Chociaż wiesz, że wykonywałem ich zadania tylko, żeby was chronić. Jednak, gdyby dowiedziała się o nich policja to ja też mógłbym trafić do więzienia.
  - Przecież nie robiłeś tego, bo chciałeś tylko dla ochorny. Może jakoś by to złagodziło.
  - Nie wiem, może. Teraz zaczynam rozumieć dlaczego dali mi wolność. Wiedzieli, że nie zgłoszę ich na policję, bo sam jestem zamieszany w to porwanie i mógłbym ponieść jakieś konsekwencje.
  - Jednak oni mają mózg, bo serca nie.
  - Ale to nie zmienia faktów, że pójdę jutro rano do rodziców Laury i powiem im o wszystkim. Chcę, żeby jej nic się nie stało. O sobie nie muszę teraz myśleć. Co będzie to będzie. - powiedziałem pewnym głosem.
  - Jejku, jak ty ją kochasz. Jesteś gotowy za nią iść nawet do więzienia.
  - To i tak mogło mi się przytrafić, gdyby ich nakryli.
  - Tak, ale teraz dobrowolnie oddajesz się w ręce policji.
  - Trudno, jakoś to będzie. Gdy będą mnie przesłuchiwać to powiem ich całą prawdę. Nie pominę ani jednego szczegółu. Może to jakoś załagodzi tą sytuację.
  - Miejmy nadzieję.
  - Idę już do siebie. Idź spać, Rydel. Jutro czeka nas wszystkich ciężki dzień, bo nie wiadomo co się stanie. - powiedziałem, a ona tylko przytaknęła. Wyszliśmy z łazienki, a ja poszedłem na górę do swojego pokoju. Rzuciłem się na łóżko. Wbiłem wzrok w sufit. Nie sądziłem, że to wszystko jest takie skąplikowane. Każda rzecz jest jakoś ze sobą powiązana. Wszystko tworzy jakiś element układanki. Ten dzień jest dla mnie najgorszym dniem życia. Straciłem dziś Laurę, co powoduje ogromny ból w moim sercu. Co się teraz z nią dzieje? Co oni z nią robią? Czy jeszcze żyje? Boże, błagam, żeby ona żyła, bo tylko tego pragnę. Kocham ją całym moim sercem. Jestem dla niej nawet gotów oddać się w ręce policji. Pragnę tylko, żeby nic jej się nie stało, żeby wyszła cało od Romwellów. Chciałbym ją znów zobaczyć, przytulić, pocałować. Chciałbym, żeby znów była blisko mnie. Chciałbym. Jednak ona może mi tego nie wybaczyć. Nie zdziwię się jeśli tak się stanie. Bo kto wybaczyłby osobie, która przez miesiąc była twoim najlepszym przyjacielem, a nagle oddała cię w ręce bandytów? Nie jestem jej wart. Jednak pragnę tylko jednego - niech ona żyje. To będzie dla mnie jedyna pociecha. Westchnąłem. Sięgnąłem ręką do kieszeni spodni, aby wyciągnąć z niej telefon. Włączyłem go i wszedłem na galerię. Zacząłem przeglądać zdjęcia, na których jestem ja i Laura lub tylko ona sama. Patrzyłem na jej uśmiech, wesołe oczy i przypominałem sobie chwile, które spędziliśmy razem. To są najpiękniejsze momenty mojego życia, bo były z osobą, którą bardzo kocham. Poczułem, że do moich oczu napływają łzy, które po chwili spłynęly po moich policzkach na poduszkę. Jedno zdjęcie - jedna łza i ogormny ból. Nie wierzę, że ją straciłem. Może ona już nie żyje. Może już nigdy jej nie zobaczę. Nie wyobrażam sobie już życia bez niej. Jest takie puste. Moje serce jest puste. Tylko ona może je wypełnić. Wystarczy mi tylko sam jej widok. Nie potrzebuję nic więcej. Chcę tylko zobaczyć ją żywą. Mam nadzieję, że ona jeszcze nie odeszła z tego świata. Pozostała mi tylko nadzieja i tylko nią teraz żyję.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka wszystkim!!!
Jak tam wasze wrażenia po przeczytaniu rozdziału? Ja pisząc go momentami miałam łzy w oczach. Pisałam i czułam to co czuł Ross. Wczułam się w jego całym moim sercem. Podoba mi się ten rozdział. Myślę, że mi się udał. Jest on bardzo smutny to fakt. Laura jednak została porwana. Jak myślicie co się z nią stanie?
Do napisania!!!

Liczę na komentarze!

sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 29

"Baby you're the greatest. That I could ever think to lose." ~ "Kochanie, jesteś najlepsza. Nie mogę myśleć, że ciebie kiedykolwiek stracę." - If I Can't Be With You

~Los Angeles, 31.07.2015r.~
                                                             ★Narrator★

Ross leżał na swoim łóżku. Był pogrążony w głębokich rozmyślaniach. Oczywiście o Laurze i o Romwellach. Czuł, że każda godzina zbliża go do oddania Laury, a miało się to stać już jutro. Ta myśl przygnębiała go tak bardzo, że nie miał na nic ochoty, a cały dzień snuł się smutny po domu. Właściwie ze swojego pokoju wyszedł tylko na śniadanie, obiad i kolację, a tak leżał na łóżku ze wzrokiem wbitym w sufit i pogrążony w myślach i rozpaczy. Już czuł się okropnie, mimo że jeszcze jej nie stracił. Świadomość, że jutro będzie czuł się dwa razy gorzej dobijała go jeszcze bardziej. Dochodziło już wpół do dziesiątej. Poszedłby ten ostatni raz do Laury, ale ona poszła na imprezę urodzinową kolegi Jake'a. Powiedziała mu o tym wczoraj w nocy. Zasmuciło to Rossa, bo myślał, że Laura coś do niego czuje i że zerwie z Jake'iem. Jednak i tak nie ruszło go to tak bardzo, bo nic nie można było przyrównać do jego bólu z powodu jutrzejszego dnia. Z jego myśli wybudził do dźwięk dzwoniącego telefonu. Niechętnie sięgnął ręką na szafkę nocną i wziął z niej przedmiot. Spojrzał na wyświetlacz, a przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Bowiem dzwonił do niego numer zastrzeżony, a wiedział, że to Romwellowie. Bał się czego mogą od niego chcieć. Westchnął ciężko, nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył telefon do ucha. Jego całe ciało było napięte.
  - Witaj Lynch. - powiedział John. Na dźwięk jego głosu wzdrygnął się.
  - Czego ode mnie chcecie? - spytał twardym tonem.
  - Przyjdź do nas za 20 minut. Musimy omówić jutrzejszy dzień.
  - Dobrze, przyjdę. - odpowiedział Ross, po czym usłyszał pikanie. Włożył telefon do kieszeni i westchnął ciężko. Bał się iść do nich. Nie chciał oddawać im Laury. Jednak wiedział, że oni tego nie odpuszczą. Wstał z łóżka, po czym wyszedł ze swojego pokoju. Zszedł na dół. W salonie siedziało cało jego rodzeństwo i Ellington. Oglądali jakiś horror.
  - Ja wychodzę. - odezwałem się, a wszyscy pisnęli i odwrócili się w jego stronę.
  - Ross, czemu tak się pocichu zakradasz? - spytała z ręką na sercu Rydel.
  - Wychodzę z domu.
  - Przecież mówiłeś, że Laura idzie do klubu na imprezę z Jake'iem. - powiedziała blondynka.
  - Nie idę do niej tylko do Romwellów. Dzwonili do mnie przed chwilą. - odparł, a wszyscy momentalnie pobledli.
  - Czego oni od ciebie chcą? Przecież jutro oddajesz im Laurę. - odezwał się z niepokojem w głosie Riker.
  - Tak, ale chcą właśnie omówić ten dzień. - westchnął Ross. - Muszę już iść.
  - Dobrze, ale uważaj na siebie. - powiedziała Rydel, a blondyn tylko pokiwał smutno głową, po czym wyszedł z salonu. Ubrał skórzaną kurtkę, buty i opuścił dom. Z początku chciał pojechać samochodem, ale nie wiedział w jakim stanie wyjdzie od Romwellów, więc wolał pójść pieszo. Jego obawy z każdym metrem rosły. Bał o jutrzejszy dzień oraz już czuł wyrzuty sumienia. Gdy otrzymał to zadanie, to wydawało mu się proste, ale dopiero teraz zauważył, że jest to najtrudniejsze zadanie ze wszystkich jakie wykonywał. Bo jak moża oddać bandytom dziewczynę, którą się kocha? Nie chciał wykonać tego. Jednak był świadom, że oni nie odpuszczą. I tak dali mu dużo czasu, bo aż miesiąc. Dla niektórych aż, ale dla Rossa tylko. Gdyby mógł to przedłużałby termin w nieskończoność. Jednak bezradność odebrała mu już wszystkie nadzieje. Już przestał wierzyć, że Laura wyjdzie cało od Romwellów. Z każdą chwilą ból w jego sercu wzrastał, a punkt kulminacyjny będzie jutro. Już jutro. Pierwszy sierpień. To będzie najgorsza data w jego życiu. Data może śmierci. Te obawy towarzyszyły mu przez całą drogę do ,,ciemnej dzielnicy". Gdy tylko wszedł w ciemne uliczki jego czujność wzrosła. Tutaj o tej porze aż roi się od różnych zbirów. Nie lubił przychodzić tu w nocy. Każdy szmer był podejrzany, a oczy musił mieć dookoła głowy. W końcu stanął pod budynkiem, w którym ulokowali się Romwellowie. Na tą chwilę odrzucił na bok wszystkie smutki i przybrał kamienną twarz bez wyrazu. Wszystkie uczucia schował wewnątrz ciała, a na zewnątrz był poważny. W oczach pozostawił tylko nienawiść do nich. Pewnym ruchem ręki otworzył drzwi i znalazł się w pomieszczeniu, w którym na środku był tylko prostokątny stół, dwa krzesła oraz stara, ledwo świecąca żarówka, która zwisała z sufitu tylko na kablu. Miało się wrażenie, że zaraz spadnie, a to miesjce pokryje mrok. Światła i tak było niewiele, bo trochę jaśniej było na środku pokoju, a dookoła panowała ciemność. I tak było tutaj przerażająco. Pokój niczym z horroru. Na pierwszy rzut oka nie zauważył Romwellów, ale gdy jego oczy przyzwycziły się do półmroku zauważył w ciemnych kątach dwie sylwetki ciał.
  - Witaj Lynch. - usłyszał nagle zimny głos Johna. Przez sekundę Rossowi przeszły ciarki. Jego głos był niczym głos jakiejś strasznej kreatury z horroru. Nawet z wyglądu oboj byli trochę przerażający. Po chwili bracia wyłonili się z cienia.
  - Mówcie od razu, czego ode mnie chcecie. - powiedział Ross. Jego ton był twardy. Nie mógł okazać strachu, ani w głosie, ani w wyglądzie.
&nbso; - Dobrze wiesz, że my nie owijamy w bawełnę i od razu przechodzimy do rzeczy. - odezwał się Josh.
  - No więc jak ma wyglądać jutrzejszy dzień?
  - Coś po dziesiątej w nocy namówisz ją, abyście poszli na plażę. Coś tam masz jej wcisnąć, ważne, żeby poszła tam z tobą. My będziemy na was czekać gdzieś na ulicy, a później zabierzemy dziewczynę. - odpowiedział John. Ross dokładnie go słuchał. - Zrozumiałeś wszystko?
  - Tak, to już koniec planu?
  - Tak, a po tym wszystkim zgodnie z obietnicą odejdziesz wolny. - odparł Josh.
  - Wolny? Jak mam traktować tą wolność? Jako przepustkę do śmierci czy jako życie bez waszych zadań? - spytał Ross, a John podszedł bliżej jego. Ciało blondyna od razu się napięło. Każdy jego mięsień był mocno naprężony. Był przygotowany na wszystko.
  - Wiesz, jeśli chcesz, to my już możemy odebrać ci życie i nie będzie to trudne. - powiedział chłodnym tonem John.
  - Czyli, że po tym, gdy już weźmiecie tą dziewczynę, to dacie mi spokój?
  - Tak, ale tylko wtedy, gdy dobrze wypełnisz zadanie. - odparł Josh. - Masz jeszcze jakieś pytania?
  - Tak, mam i nurtuje mnie od miesiąca. Co zrobicie z tą dziewczyną? - spytał Ross.
  - To już nie twoja sprawa. - syknął Josh.
  - Zabijecie ją? - blondyn nadal drążył ten temat. Widział, że może go to słono kosztować, ale nie zważał zbytnio na to.
  - Nie powinno cię to obchodzić, Lynch. - odpowiedział John i jeszcze bardziej zblżył się do Rossa. Obaj mierzyli się wzrokiem.
  - Otóż powinno, bo przecież to ja ją do was przyprowadzę.
  - Równie dobrze to moglibyśmy sami ją porwać. To nie jest dla nas sztuka.
  - To w takim razie, po co mnie wykorzystaliście do tego zadania?
  - Jutro się tego dowiesz, ale może sam to poczujesz. - odparł John i oddalił się trochę.
  - A może ja nie chcę wypełnić tego zadania? - powiedział Ross. Mógł jednak tego nie mówić, bo obaj natychmiast podeszli bliżej niego.
  - Jeśli tego nie zrobisz to my i tak ją porwiemy, a z tobą i twoją rodzinką rozliczymy się późnej. - odezwał się groźnym tonem Josh.
  - Jak zawsze masz wybór. Zadanie albo śmierć. Decyduj się. - powiedział John, wyciągając zza paska pistolet i wymierzył lufę w stronę Rossa. Tętno blondyna od razu się przyspieszyło.
  - Jak zawsze biorę zadanie. Nie zrobię wam satysfakcji z zabicia mnie. - odparł Ross, a Josh uderzył go otwartą dłonią w twarz tak mocno, że chłopak zachwiał się trochę. Złapał się za obolały policzek.
  - To cię powinno nauczyć że do nas się nie pyskuje. - syknął Josh.
  - Gdybyśmy chcieli to już rok temu mogliśmy cię zabić, ale okazałeś się przydatny. Tak będzie i tym razem. - powiedział John.
  - A teraz idź już stąd, a jutro wypełniasz nasze zadanie. - odparł Josh, a Ross tylko skinął głową, po czym wyszedł z budynku. Westchnął ciężko. Jego bariera już opadła, a na wierzch znów wyszedł strach i ból. Ten cios w policzek to nic w porównniu, co czuł w sercu. Włożył ręce do kieszeni, a głowę spuścił lekko w dół. Szedł ciemnymi uliczkami.
  W tym samym czasie Laura była w klubie na imprezie z okazji urodzin Justina, przyjaciela Jake'a. Nie czuła się dobrze w tym miejscu. Wszędzie było pełno pijanych ludzi. Otuchy nie dodawał jej nawet Jake, który sam był trochę wstawiony, a jego znajomi jeszcze bardziej. Tak naprawdę Laurę od początku nie ciągnęło na tą imprezę. Zgodziła się, bo chciała tutaj zerwać z Jake'iem. Jednak, gdy już miała coś powiedzieć na ten temat, nie potrafiła wypowiedzieć żadnych słów. Nie wiedziała jak to zrobić, aby jak najmniej go to zabolało. Była w klubie od 21:00, a przez ten czas nie udało jej się wymyślić jakiś zdań. Teraz już odpuściła. Stwierdziła, że zrobi to kiedy indziej w normalnych warunkach. Nie miała już ochoty, aby siedzieć tutaj dłużej. Chciała jak najszybiciej wyjść z tego klubu. Nie chciała wracać do domu z Jake'iem, bo był pijany. Jak bardzo w tej chwili brakowało jej Rossa. Myślała, że tym pójściem na imprezę zasmuci go. Na takiego trochę wyglądał, ale jak zawsze ukrywał swoje uczucia. Laura po prostu chciała się do niego przytulić, bo w jego ramionach czuła się bezpiecznie. Była już pewna, że kocha Rossa. Był dla niej tym jednym.
  - Jake, ja już idę do domu! - krzyknęła, bo muzyka była bardzo głośna. Trochę nawet od niej bolała ją głowa.
  - Okay, odprowadzę cię! - odpowiedział również krzykiem i wstał, ale Laura lekko popchnęła go z powrotem na kanapę, na której siedzieli.
  - Nie, dam sobie radę sama. Zresztą ty jesteś pijany.
  - Nie prawda. Ze mną wszystko jest w porządku. Zostań jeszcze. - odparł i chciał złapać Laurę za dłoń, ale ona odsunęła ją zaraz i wstała z kanapy.
  - Nie Jake, nie zostanę. Jestem już zmęczona. Chcę już iść do domu. - powiedziała, po czym odeszła od chłopaka. Przecisnęła się przez tłum tańczących ludzi i w końcu udało jej się wyjść z tego klubu. Od razu zaciągnęła się świeżym powietrzem. W środku unosił się dym papierosów, zapach alkoholu oraz było duszno, więc wyjście na zewnątrz przyniosło jej ulgę. Wyszła z klubu, ale nie zabardzo wiedziała jak dojść do domu. Wcześciej to Jake ją prowadził i nie zwracała szczególnej uwagi na drogę. Jednak może powinna była wrócić razem z nim? On jest pijany, więc nie zabardzo będzie kojarzył drogi. Laura musiała radzić sobie sama. Trochę się bała, bo była w nieznanym miejscu, gdzieniegdzie mogli być jacyś pijani ludzie, a ta okolica nie wyglądała na bezpiczną. Stała na rozstaju dróg i nie wiedziała, w która stronę ma iść. Prosto czy w prawo? Próbowała sobie przypomnieć, którędy szła z Jake'iem, ale nie potrafiła. Obie uliczki nie były mocno oświetlone. Chciała zdać się na instynkt, ale on odmówił jej posłuszeństwa. W końcu postanowiła, że pójdzie prosto, a jeśli będzie to zła droga to zawróci. Ruszyła wolnym tempem. Z każdym krokiem coraz bardziej się bała. Dookoła otaczała ją ciemność, a każdy dziwny odgłos wywoływał dreszcze na jej ciele. Szła, cały czas rozglądając się na wszystkie strony. Po jakiś dziesięciu przebytych metrach usłyszała, że ktoś za nią idzie. Obejrzała się do tyłu, a w mroku ujrzała zarysy dwóch sylwetek. W jednej chwili serce podskoczyło jej do gardła, a nogi pod wpływem adrenaliny poruszały się coraz szybciej. Nie mogła biec, bo to mogłoby sprowokować te osoby do ataku. Pól truchtała, a na karku czuła czyjś oddech, mimo że nikogo za nią ne było. Była bardzo przerażona. W końcu zobaczyła jakąś uliczkę po lewej stronie, więc postanowiła w nią wejść. Myślała, że ona uchodzi gdzieś dalej, ale po paru metrach Laura zorientowała się, że to ślepy zaułek. Serce o mało co nie wyskakiwało jej z piersi, a oddech miała bardzo przyspieszony. Jeszcze nigdy nie była w takiej sytuacji i nie zamierzała być. Chciała już wyjść ze swojej pułapki, ale w wejściu do zaułka pojwiły się te same dwie sylwetki. Ciało Laury w jednej sekundzie całe sparaliżowało się, więc nie mogła wykonać żadnego ruchu. Strach przyćmił jej wszystkie zmysły. Po chwili zauważyła, że podchodzą do niej jacyś dwaj mężczyźni. Byli od niej dużo starsi i nie wyglądali na pijanych, bo szli w jej kierunku pewnym krokiem. Jeden miał krótko ścięte blond włosy, a drugi miał dłuższe, brązowe włosy. Nie wygldali ani trochę miło. To koniec. - przemknęło jej przez myśl. Żałowała teraz, że nie poszła z Jake'iem. Żałowała, że w ogóle zgodziła się być na tej imprezie. Żałowała, że poszła tą uliczką. Żałowała, że nie ma koło niej Rossa. On by ją uratował, obornił, a tak, to nie wiadomo co się z nią stanie. Laura stała sparaliżowana, aż mężczyźni byli metr od niej i chodzili w koło niej. Osaczyli ją jak lwy, które polują na swoją ofiarę. Ona była tą ofiarą, a oni głodnymi lwami.
  - No proszę, proszę, kogo my tu mamy? - odezwał się niskim głosem blondyn. Przez ciało Laury przeszły dreszcze. Poczuła nawet, że jeżą jej się włoski na karku.
  - To chyba nie jest dzielnica dla takich dziewczyn jak ty. - powiedział brunet.
  - To niebezpiczna część miasta. Chodzą tu często zbóje, a my nie chcemy, żebyś wpadła w ich ręce. - odparł pierwszy, po czym zbliżył się do Laury, a ona zaczęła się cofać do tyłu aż poczuła, że dotknęła plecami ściany. Przełknęła głośno ślinę. Wiedziała, że jest na straconej pozycji, że się nie obroni. Oni byli barczyści i wysocy, a ona niska i krucha. Do jej oczu napłynęły łzy. Była świadoma tego co oni jej zrobią. Blondyn oparł ręce na ścianie po obu stronach jej głowy. Laura poczuła jego oddech na swojej szyi. Zamknęła oczy. Stała nieruchuchomo nie otwierając ich. Po upływie pół minuty nie poczuła żadnego dotyku. Powoli otworzyła powieki, a to co ujrzała totalnie ją zaskoczyło. Mianowicie zobaczyła Rossa, który bił się z dwoma mężczyznami. Było mu ciężko, ale dawał radę. Walczył, aby ochronić Laurę. Nic innego w tej chwili się dla niego nie liczyło. Sprawnie odpierał ich ataki, ale gdy blondyn zaplótł rękę na jego szyi dusząc go, bał się, że nie zdoła uratować Laury. Jednak chęć ochrony jej zmobilizowała go do walki tak bardzo, że nie mógł dopuścić do jego przegranej. Prawą rękę zgiął w łokciu i z całej siły uderzył nim go w brzuch blondyna. Po sekundzie zrobił to jeszcze trzy razy, za każdym z coraz większą siłą, aż w końcu mężczyzna puścił go i złapał się za bolały brzuch. Ross wykorzystał jego siłę słabości i przywalił mu pięścią w twarz z prawej strony, a zaraz z drugiej. Siła tych uderzeń była tak mocna, że blondyn padł na kolana. Ross jeszcze kopnął go w brzuch, a ten tylko jęknął. Po chwili Ross poczuł ręce na barkach. No tak, został mu jeszcze jeden. Ross szybko obrócił się, ogłuszając chwilowo bruneta prawym sierpowym. Mężczyzna szybko pozbierał się, bo chciał mu oddać, ale blondyn przytrzymał jego rękę. Niestety brunet po chwili uderzył Rossa w twarz. Chłopak poczuł ból w nosie, ale zlekceważył go i rzucił się z pięściami na bruneta. Bili się aż w końcu Ross odsunął się od niego, po czym mocno kopnął go w brzuch. Mężczyzna zwalił się na ziemię z jękiem. Ross spojrzał na Laurę, która stała przy murze ze strachem w oczach.
  - Chodź stąd szybko, Lau. - odezwał się Ross i pociągnął lekko brunetkę z ramię, a ona powoli odsunęła się od ściany. Blondyn chwycił ją za dłoń i zaczął iść szybko. Laura musiała robić to samo. Gdy byli wystarczająco daleko od zaułka Ross zatrzymał się, czego brunetka nie spodziewała się i wpadła na niego. Chłopak nadal ciężko dyszał. Spojrzał w oczy Laurze.
  - Nic ci nie jest, Lau? - spytał troskliwym głosem, gładząc jej pliczek.
  - Mi nic, ale tobie leci krew z nosa. - odpowiedziała, a Ross złapał się za to miejsce. Odsunął rękę i zobaczył krew na palcach.
  - To nic takiego. Ważne, że ty jesteś cała. - uśmiechnął się lekko.
  - Dziękuję, że mnie uratowałeś. Gdybyś mnie nie obronił to nie wiem, co oni by ze mną zrobili. - odparła, a Ross się spiął. Oboje wiedzieli, co się mogło stać.
  - Nie ma za co, Lau. Ja zawsze cię obronię.
  - Wiem, bo przy tobie czuję się bezpieczna. - powiedziała, a Ross poczuł w sercu ból. Ona mu ufa, a on już jutro odda ją Romwellom. Ta myśl przerażała go i zasmucała zarazem. Nie chciał pokazać swoich uczuć.
  - Chodźmy już. Odprowadzę cię do domu. - odpowiedział, po czym ruszyli. Idąc teraz tymi ciemnymi uliczkami Laura nie bała się już niczego, bo był z nią Ross. Obronił ją przed tymi typami. Mimo radości z ratunku to czuła, że ma dług wobec Rossa. Przecież on uratował może nawet jej życie. Poświęcił się dla niej.
  - Laura? Tak w ogóle, to co ty robisz sama w tej dzielnicy? - spytał Ross.
  - O ciebie mogłabym spytać o to samo.
  - Powiedz pierwsza.
  - Okay. Nie chciałam już być na tamtej imprezie i nie czułam się tam dobrze, więc wyszłam.
  - Ale dlaczego sama? Gdzie jest Jake? Zarobił ci coś?
  - Nie, ja po prostu chciałam wrócić sama, bo Jake był pijany.
  - Ale drogi chyba nie znałaś, prawda?
  - Nie, ale Jake w takim stanie też by nie znał.
  - Jednak mogłaś iść z nim. Byłabyś bezpieczniejsza.
  - Może tak, ale nie wiem jaki Jake jest po alkoholu.
  - Nie przychodź już tutaj więcej. To jest najgorsza i najbardziej niebezpieczna dzielnica Los Angeles.
  - Nawet nie mam zamiaru, aby jeszcze kiedyś tu przyjść. - powiedziała Laura. - A ty co tutaj robiłeś? - spytała, ale nie uzyskała od razu odpowiedzi. Ross bowiem zastanawiał się, co powiedzieć, aby wypadło to wiarygodnie. Gdyby mógł, to wyznałby prawdę. Ciężko było mu żyć ze świadomością, że Laura jest ofiarą Romwellów. Po chwili w głowie zaświtała mu pewna odpowiedź.
  - Chciałem przyjść do tego klubu. Akurat tam szedłem i zobaczyłem jak te typy zaganiają cię do zaułka.
  - Ale po co chciałeś przyjść akurat do tego klubu? Wiedziałeś, że ja w nim będę.
  - Chciałem przyjść ot tak, żeby się odrobinę napić, a przy okazji mieć na ciebie oko i widzieć, czy nic ci nie grozi.
  - Naprawdę?
  - Tak. - przytaknął Ross.
  - To nawet miłe z twojej strony, że chciałeś w razie potrzeby mnie obronić. Jednak i tak to zrobiłeś. Jeszcze nigdy się tak nie bałam. To było okropne. - powiedziała Laura. Jeszcze się będziesz bardziej bała. - pomyślał że smutkiem Ross. - Gorsze chwile od tamtej sytuacji dopiero mogą na ciebie czekać.
  - Tak, ale w porę cię uratowałem. - odparł.
  - Skąd umiesz tak się bić?
  - Z nikąd. Kierowała mnie chęć ocalenia ciebie. To mnie motywowało do walki. - odpowiedział. Była to po części prawda. Jednak dobrego wymierzania ciosów nauczyli to Romwellowie. Przynajmniej do tego mu się przydali.
  - Naprawdę cię podziwiam. Byłeś bardzo odważny. - uśmiechnęła się.
  - Oj tam, ważne, że oni ci nic nie zrobili. - odpowiedział, po czym zapanowała pomiędzy nimi cisza. Nie chcieli jej przerywać, bo oboje mieli dużo do przemyślań przez zaistniałą sytuację. Ross cieszył się, że uratował Laurę, ale był wściekły, że ci mężczyźni chcieli ją najprawdopodobniej zgwałcić. Gdyby jej coś zrobili to nie ręczył by za siebie i potraktowałby ich jeszcze gorzej. Jednak jedna myśl cały czas go dobijała. Był świadom tego, że Laura jest pewna, że on ją ochoroni, a jutro tak się nie stanie. Może tylko próbować coś zrobić, ale wiedział, że z Romwellami nie wygra. Są od niego silniejsi i okrutniejsi. Ross po prostu był na straconej pozycji. Przegrałby. Spojrzał kątem oka na Laurę. Jest dla niego taka krucha i delikatna, a już jutro może stać się jej krzywda. Poczuł, że jego serce przeszywa ból. Co teraz czuł? Ogormny smutek. Strach. Bezradność. Bezsilność. Jednego był pewien, jeśli Laura wyjdzie od nich cało, powie jej całą prawdę. Będzie to dla niego łatwe, bo najtrudniejsze będzie oddanie jej Romwellom. Nie chciał już o tym myśleć, bo to go dobijało. Wyłączył wszystkie myśli. Droga do domu Laury minęła im w ciszy, która im nie przeszkadzała i nie mieli potrzeby, aby ją przerwać.
  - Jak wejdziesz do domu? - odezwał się Ross, gdy dochodzili do bramy.
  - Normalnie przez furtkę.
  - Już myślałem, że będziesz zakradać przechodząc przez bramę tak jak ja.
  - Nie, wolę normalnie wejść. Zresztą rodzice pozwolili mi iść z Jake'iem na tą imprezę.
  - Czyli, że musimy się już pożegnać?
  - Niestety tak. Chyba, że wejdziesz jak zawsze przez bramę do ogrodu, a ja pójdę do domu i zaraz do ciebie zejdę, co ty na to? - spytała Laura.
  - Okay, to jest dobry pomysł. Mam do ciebie wchodzić przez balkon czy sama już sobie poradzisz?
  - Sama dam radę. Już doszłam do wprawy przez ten miesiąc.
  - Okay, no to się rozdzielamy i widzimy za chwilę. - powiedział Ross, a Laura tylko przytaknęła. Rozeszli się na dwie strony. Blondyn poszedł na tył posesji. Jak zawsze przeszedł przez bramę do ogrodu i ukrył się pod wierzbą, a brunetka weszła normalnie przez furtkę, po czym udała się do domu. W salonie zobaczyła swoich rodziców, którzy oglądali telewizję.
  - Hej, już jestem. - odezwała się, a oni spojrzeli na nią.
  - Jak się bawiłaś? - spytała Ellen.
  - Dobrze. - odpowiedziała krótko Laura. Przed oczami natomisat stanęła jej scena, gdy ci dwaj mężczyźni zaczęli podchodzić do niej. Zaraz jednak odsunęła te myśli na bok.
  - Jacob odprowadził cię do domu? - odezwał się Damiano.
  - Tak, aż do bramy. Idę już do swojego pokoju, bo jestem już zmęczona.
  - Okay, dobranoc. - powiedziała jej mama, a brunetka wyszła z salonu i udała się do swojej sypialni. Pomyślała, że trudno będzie jej przejść na tył domu, bo z salonu widać trochę altankę. Jednak postanowiła zaryzykować. Zgasiła światło, po czym wyszła na balkon. Ostrożnie i po cichu zeszła po pergoli. Pobiegła do drzewek, które rosły koło bramy i za nimi zgięta w pół, biegła do wierzby. Tam czekał już na nią Ross.
  - Już jestem. - odezwała się, podchodząc do niego.
  - To dobrze. Zobaczyłem, że w salonie świeci się światło i myślałem, że już nie przyjdziesz.
  - Postanowiłam zaryzykować. Przemknęłam za drzewkami tak jak zawsze to robimy.
  - Widzę, że już dobrze się nauczyłaś schodzić po pergoli i skradać się pokoryjomu.
  - W końcu od kogoś się nauczyłam. - uśmiechnęła się, a Ross odwzajemnił jej gest. - Dzisiaj nie poleżymy na kocu, bo moi rodzice są w salonie, ale za to możemy posiedzieć pod wierzbą.
  - Tu też jest dobrze. - odparł, po czym usiedli na trawie. Zaczęli rozmawiać na różne tematy, a czas płynął im bardzo szybko i przyjemnie. W końcu Laura ziewnęła.
  - Ktoś tu chce spać, co? - spytał Ross.
  - Tak, jestem już zmęczona. Zresztą i tak dziś miałam dużo wrażeń i mi wystarczy.
  - Tak, wiele przeszłaś. - odparł, po czym wstali z trawy. Stanęli naprzeciwko siebie i patrzyli sobie w oczy. Po chwili Ross przytulił Laurę, a brunetka zarzuciła ręce na jego szyję i wtuliła się mocno w niego. Słyszała bicie jego serca. Był to dla niej przyjemny dźwięk i lubiła go słyszeć szczególnie, gdy przytulała się do Rossa. Czuła się w jego ramionach bezpiczna i wiedziała, że nic przy nim jej nie grozi. Zresztą dziś to udowodnił. Ross natomiast cieszył się tą chwilą, bo był świadomy, że mogą to być ostatnie chwile spędzone z nią. Przytulając Laurę, poczuł jak bardzo ją kocha. Była dla niego wszystkim. Nie mógł uwierzyć, że może ją stracić na zawsze. Długo trwali w uścisku, bo obojgu było bardzo przyjemnie. W końcu odsunęli się od siebie, ale tylko odrobinę.
  - Jeszcze raz ci dziękuję, że mnie uratowałeś. - powiedziała z wdzięcznością Laura. - Mam u ciebie dług.
  - Nie masz żadnego długu. Dla mnie liczy się, że nic ci się nie stało. - odparł Ross, patrząc jej głęboko w oczy. Brunetka jeszcze raz przytuliła się do niego, ale po chwili odsunęli się od siebie.
  - No to pa Ross. - odezwała się.
  - Pa Lau. - odpowiedział. Poczuł, że może to jedne z ostatnich pa Lau, jakie powiedział. Na tą myśl jego serce ścisnęło się z bólu. Chwilę jeszcze patrzyli sobie w oczy. W końcu Laura wspięła się na placach u stóp i pocałowała Rossa w policzek, po czym odeszła. Blondyn złapał się za miejsce, w którym przed chwilą były wargi Laury i uśmiechnął się. Jego serce zabiło szybciej. Nie chciał teraz myśleć o innych rzeczach tylko o Laurze. To sprawiało mu przyjemność. Przeszedł przez bramę i kierował się w stronę swojego domu.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka wszystkim!!!
Podoba wam się rozdział? Jest w nim mały dreszczyk emocji. To jest taki mały prolog do tego co się stanie w kolejnych rozdziałach, a teraz zacznie się akcja. Wszystko mam już dokładnie ustalone w głowie. Muszę tylko dobrze opisać wszystkie wydarzenia, które będą miały miejsce po oddaniu Laury Romwellom. Oj będzie się działo. Sama już nie mogę się doczekać.
Niestety kończą mi się już ferie, więc rozdziały będą pojawiały się jak zawsze, czyli co tydzień w sobotę.
Do napisania!!!

Liczę na komentarze!

poniedziałek, 8 lutego 2016

Rozdział 28 cz.2

"Your kiss is magic like a circle, yeah, it's perfectness." ~ "Twój pocałunek jest magiczny zupełnie jak okrąg, tak, taki doskonały." - I Can't Say I'm In Love

Ten rozdział dedykuję wszystkim, którzy czytają tego bloga. :)

~Los Angeles, 30.07.2015r.~
                                                             ★Laura★

  - Będzie mi brakowało tego miejsca. - westchnęłam, gdy stadnina całkowicie zniknęła mi z pola widzenia. - Jednak cieszę się, że znów odwiedziłam stadninę.
  - Zobaczysz jeszcze tutaj przyjedziemy.
  - Trzymam się za słowo.
  - Okay. - odpowiedział Ross. Droga powrotna minęła nam na rozmowie i nim się obejrzałam, a staliśmy pod moim domem. Gdy wracaliśmy na niebo wtargnęły ciemne chmury.
  - Już czas się pożeganć. - odezwał się Ross.
  - A może jeszcze chwilę u mnie zostań? - spytałam.
  - Nie masz mnie już dość?
  - Nie, z tobą mogłabym spędzić cały dzień, a nie przeszkadzałbyś mi. Zresztą nie chcę jeszcze się z tobą rozstawać. - uśmiechnęłam się.
  - Okay, ale i tak przyszedłbym w nocy.
  - Wiem. To co zostaniesz jeszcze chwilę u mnie?
  - Okay, niech ci będzie. - odpowiedział i uśmiechnął się. Wyszliśmy z samochodu.
  - To chodźmy może do altanki? - zapytałam, a Ross się zgodził. Poszliśmy do wyznaczonego miejsca i usiedliśmy na ławce. Zaczęliśmy rozmawiać na różne z tematy, a czas płynął nam szybko.
  - Wiesz, chyba zbiera się na burzę, bo jest duszno, a niebo zrobiło się ciemne. Powinienem już wracać, bo nie chcę jechać w ulewie. - powiedział Ross.
  - Okay, chyba nawet zaraz zacznie padać. - odparłam i już usłyszałam pojedynce krople, które spadły na dach. Po chwili też zagrzmiało. Ocho zaczyna się. Nie lubię burzy. Trochę się jej boję. Wyszliśmy z altanki. - Tutaj się pożegnajmy, bo z podjazdu będzie nas widać i jeszcze nie wiadomo co sobie pomyślę ci którzy tu pracują. Zraz powiedzą o tym moim rodzicom. Pewnie Jake się dowie i znów będzie zazdrosny. - powiedziałam, gdy byliśmy koło mojego balkonu.
  - Okay, ale my przecież nic takiego nie robimy.
  - Lepiej chuchać na zimne. - odparłam, a Ross zaśmiał się cicho. Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Zaczynało coraz mocniej padać. Czułam, że zaczynam moknąć.
  - No to pa Lau. - powiedział.
  - Pa Ross. - odpowiedziałam i przytuliliśmy się na pożegnanie. Po chwili odsunęliśmy się trochę od siebie, ale nadal odrobinę stykaliśmy się ciałami. - Jeszcze raz ci dziękuję, że mnie zabrałeś do stadniny.
  - Nie ma za co. Dla ciebie wszystko. - odparł, patrząc mi głęboko w oczy. Padać zaczynało już coraz bardziej i już czułam, że jestem mokra. Jednak teraz nie zważałam na to, bo utonęłam w jego czekoladowych oczach. Znów poczułam chęć, aby go pocałować. Ta chwila byłaby romantyczna. Po chwili Ross uniósł rękę i odgarnął mokry kosmyk włosów z mojej twarzy. Przez jego dotyk na moje policzki wtargnęły rumieńce. Myślałam, że za chwilę cofnie rękę, ale jego dłoń pozostała na moim policzku. Patrzyłam tylko w jego oczy i pragęłam tylko jednego. Nic innego teraz się dla mnie nie liczyło. Po chwili Ross zaczął się do mnie powoli zbliżać. W jego spojrzeniu widziałam niepewność, ale też radość. W końcu był tak blisko, że nasze oddechy mieszały się ze sobą. Moje serce zaczęło szybciej bić. Gdy nasze twarze dzieliły centymetry moje powieki same się zamknęły. Teraz czekałam tylko na ten moment. Po chwili poczułam ciepłe wargi na moich ustach. Przez moje ciało w jednej sekundzie przeszedł przyjemny dreszcz, a serce biło jak oszalałe. Poczułam jak oblewa mnie fala gorącego szczęścia. Jego pocałunek był bardzo delikatny, ale wywarł na mnie tyle emocji. Zaraz odwzajemniłam jego gest. Uśmiechnęliśmy się oboje. Zaczęliśmy się delikatnie i nieśmiało całować. Robiliśmy to tak jakby zaraz druga osoba miała się rozpłynąć. Po paru sekundach nabraliśmy odwagi i zaczęliśmy się całować z coraz większą namiętnością i pragnieniem. Ross przysunął mnie bliżej siebie tak, że nie było wolnego miejsca między naszymi ciałami. Prawą dłoń nadal trzymał na moim policzku i głaskał go, co tylko powodowało moje dreszcze. Lewą objął mnie w pasie. Ja natomiast zarzuciłam swoje ręce na jego kark i wplotłam place w jego włosy. Zaczęliśmy się całować z coraz większą pasją i pragnieniem. Nic się w tej chwili dla mnie nie liczyło. Nie obchodziło mnie, że moknę, że ktoś może nas zobaczyć, że przecież jestem z Jake'iem. Nie myślałam o niczym oprócz jednego - w tym właśnie momencie ja i Ross się całujemy. Cała dosłownie rozpływam się ze szczęścia, a nogi mam jak z waty. Gdyby Ross mnie nie trzymał to upadłabym na ziemię. Boże, jak on bosko całuje. Chwilo trwaj! Gdy zabrakło nam już powietrza w płucach oderwaliśmy się od siebie i szepnęliśmy swoje imiona. Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. W jego tańczyły iskierki szczęścia. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Znów utonęłam w jego spojrzeniu.
  - Idź już do domu, bo jesteś cała mokra. Jeszcze się przeziębisz. - powiedział.
  - Okay. - odparłam, a Ross odsunął się ode mnie. Już nie czułam ciepła jego ciała natomiast zimne krople deszczu. Poszliśmy do drzwi głównych.
  - Pa Ross. - odezwałam się.
  - Pa Lau. - odpowiedział, po czym odwrócił się i przeszedł przez bramę. Wsiadł do samochodu i uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłam jego gest. Po chwili odjechał. Weszłam do środka domu, oparłam się o drzwi i westchnęłam. Na moich ustach nadal gościł uśmiech, a serce biło szybciej. To był niezwykły pocałunek. Nigdy go nie zapomnę. Ściągnęłam buty, po czym poszłam do kuchni.
  - Cześć. - odezwałam się.
&nbap; - Cześć Laura. Dlaczego jesteś cała mokra? - spytała Natalie.
  - Jest wielka ulewa i jak szłam kawałek do domu to tak zmokłam.
  - Coś musiałaś długo iść. - uśmiechnęła się. - Jak się bawiłaś z Rossem?
  - Bardzo dobrze. - odpowiedziałam, a kąciki moich ust same podniosły mi się ku górze.
  - Właśne widzę. Cała promieniejesz.
  - Tak. Gdzie jest Vanessa?
  - Jeszcze nie wróciła ze spotkania z Rikerem.
  - Co? Kiedy ona wyszła? Nic o tym nie wiem.
  - Poszła jakieś pół godziny po tobie.
&nbap; - Aha, jak wróci to powiesz jej, żeby do mnie przyszła?
  - Tak.
  - Dzięki. Teraz idę się wysuszyć. - powiedziałam, a gosposia skinęła tylko głową. Wyszłam z kuchni i udałam się na górę do swojego pokoju. Muszę jeszcze się umyć, bo trochę pachnę koniem. Poszłam do garderoby. Wybrałam pierwsze lepsze legginsy, bluzkę i bluzę. Nie mam w planach żadnego wyjścia, więc nie muszę ładnie się ubierać. Z ubraniami udałam się do łazienki. Napuściłam wody do wanny, nalałam różanego płynu do kąpieli i zanurzyłam się w cieplutkiej wodzie. Umyłam włosy, a później leżałam z 15 minut. Niechętnie opuściłam wannę, po czym wytarłam się, ubrałam i wysuszyłam włosy. Wyszłam z łazienki i położyłam się na plecach na łóżku. Ciągle jednak przed oczami miałam obraz zbliżającego się do mnie Rossa oraz czułam dotyk jego wrag. To był niezwykły pocałunek i do tego bardzo romantyczny. Był taki jaki od zawsze pragnęłam. Najlepsze jest to, że podczas tego moje serce biło mi jak oszalałe, a na całe moje ciało przechodziły przyjemne dreszcze oraz fala gorącego szczęścia. Ten pocałunek nie był mi obojętny. Chciałam jego nawet bardziej niż wtedy w łóżku. To była piękna chwila i nigdy jej nie zapomnę. Chciałabym cofnąć te pocałunki z Jake'iem i żeby ten z Rossem był moim pierwszym. Jednak nie mogę tego zmienieć. Przy Jake'u ani razu, gdy mnie pocałował to szczęście nie rozsadzało mnie od środka tak jak przy Rossie. Pewnie dlatego, że nic nie czuję do Jake'a. Skoro tyle emocji wywarł na mnie pocałunek z Rossem to oznacza, że ja jestem w nim zakochana? Chyba tak. Ross już od samego początku robił na mnie dobre wrażenie i zaskakiwał mnie. Wtedy, gdy przyszedł do mnie pierwszy raz, to przestraszył mnie, ale gdy podszedł do mnie, zakrył mi dłonią usta i spojrzał w oczy to wiedziałam, że mogę mu zaufać. Tak też się stało. To był początek naszej przyjaźni. Później wymknęliśmy się do ogrodu i leżeliśmy pod gwiazdami. To było i jest romantyczne. Potem nasze relacje coraz lepiej się układały. Weekend w willi nad oceanem i spanie na dachu. Tego również nie zapomnę. Wtedy pierwszy raz dłużej patrzyliśmy sobie w oczy. Chyba wtedy poczułam dziwne uczucie w sercu. Przyjemne ciepło, które towarzyszyło mi za każdym razem, gdy na chwilę odpływaliśmy w swoich oczach. Teraz czuję to ze zdwojoną siłą. Potem nic wielkiego nie działo się pomiędzy nami aż do przedwczorajszego poranka, gdy chciał mnie pocałować. Jednak dzisiejszy dzień bije wszystkie inne dni. Ross spełnił moje dwa marzenia. Zabrał mnie do stadniny, a co jeszcze lepsze, specjalnie dla mnie uczył się jazdy konnej oraz pocałował mnie w deszczu. Jeszcze nigdy nie czułam się tak szczęśliwa jak dzisiaj. Te chwile spędzone z nim zachowam w mojej pamięci na zawsze. Po chwili wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi prowadzących na balkon. Patrzyłam na krople deszczu spływające po szybie. Przed moimi oczami w jedenej sekudznie stanął nasz pocałunek. Na moje usta od razu wpłynął uśmiech. Nagle dostałam olśnienia i wszysko stało się proste. Ja zakochałam się w Rossie! Tak, kocham Rossa Lyncha! Chyba od początku do niego coś czułam. Nie mogę w to uwierzyć! Kocham Rossa! Dlaczego wcześniej tego sobie nie uzmysłowiłam? Dziewczyny ciągle mi powtarzały, że nie chcę się przyzać do swoich uczuć i chyba to jest prawda. Dlaczego nie zrozumiałam tego wcześniej? No dlaczego? Potrzebowałam pocałunku, żeby do tego dojść? Tak, chyba tak. Chociaż już po naszym niedoszłym pocałunku już zaczynałam zdawać sobie z tego sprawę, ale nie byłam tego do końca pewna. Teraz wiem już to na sto procent. Kocham Rossa. Do Jake'a nigdy nic nie czułam i teraz już wiem dlaczego. Nasz związek od początku nie miał sensu, ale się na niego zgodziłam. Może nieświadomie chciałam, żeby Ross stał się zazdrosny i zaczął bardziej się o mnie starać? No w sumie to mogła być prawda, bo odkąd zostałam dziewczyną Jake'a Ross zachowywał się inaczej niż dotychczas bywało. Częściej patrzyliśmy sobie w oczy, droczyliśmy się, czasami trochę zachowywaliśmy się jak para, ale też przedwczoraj chciał mnie pocałować. Jednak się powstrzymał, ale dzisiaj to zrobił. Ross od samego początku był mi bliższy niż Jake. Często przecież w myślach porównywałam ich oboje i o Rossie zawsze myślałam, że jest kochany, miły, romantyczny i inne takie. Stwierdziłam, że to on jest moim najlepszym przyjacielem. Tak, zakochałam się w nim i nawet nie wiem dokładnie kiedy to się stało. Może wtedy, gdy spaliśmy na dachu? Nie wiem, może. Nadal nie mogę uwierzyć, że w końcu do tego doszłam, że wreszcie przyznałam się do własnych uczuć. Jak na razie to zdecydowanie najlepszy dzień mojego życia. Dzień spędzony z najlepszym przyjacielem w stadninie, pocałunek i uświadomienie sobie, że kocham Rossa. Jestem tym faktem tak podekscytowana, że mam ochotę skakać po całym pokoju i radować się z tego. Mój uśmiech chyba już nie może być większy. Po chwili usłyszałam pukanie do moich drzwi.
  - Proszę. - odezwałam się i usiadłam na łóżku. Po chwili w wejściu pojawiła się Vanessa z uśmiechem na twarzy.
  - Hej Lau. - odzywa się.
  - Część Van. Co taka wesoła jesteś? - pytam.
  - Ciebie mogę spytać o to samo. Gdzie byłaś na spotkaniu z Rossem? - spytała, a ja na dźwięk jego imienia moje serce zabiło szybciej.
  - A ty gdzie byłaś z Rikerem? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Zauważyłam, że policzki Vanessy zaczerwieniły się lekko.
  - Opowiem ci, ale później ty, okay?
  - Okay. - pytaknęłam.
  - Riker zadzwonił do mnie po tym, gdy ty wyszłaś z Rossem. Spytał, czy chciałabym z nim pójść na plażę, a ja się zgodziłam. Chodziliśmy i rozmawialiśmy. Nic takiego się nie stało, ale gdy się żegnaliśmy pocałował mnie w policzek i odszedł. - odpowiedziała i zarumieniła się bardziej.
  - Aww... słodko. Rumienisz się, wiesz o tym, prawda? - uśmiechnęłam się.
  - Co?! Nieee. - przedłużała samogłoskę.
  - Tak jasne. Ty rzadko się rumienisz, więc coś jest na rzeczy. Przyznaj się, czujesz coś do Rikera? - spytałam, a Vanessa westchnęła.
  - Nie jestem tego do końca pewna, ale tamten pocałunek nie był mi obojętny i podczas niego czułam się szczęśliwa.
  - To wiele oznacza. - powiedziałam.
  - A skąd wiesz? Przecież, gdy Jake cię całuje to nic nie czujesz. - odparła. Jednak przy Rossie tak. - A może ty z Rossem się całowałaś na tym waszym spotkaniu? - spytała i uśmiechnęła się. Nie potrafiłam ukryć rumieńców, które pojawiły się na moich policzkach, ani uśmiechu.
  - Laura, coś się pomiędzy wami wydarzyło? Ty po prostu cała promieniejesz. No przyznaj się.
  - Może opowiem ci wszystko od początku?
  - Okay, ale coś mi się wydaje, że wy się całowaliście. - uśmiechnęła się. - Dobra opowiadaj, gdzie on cię zabrał?
  - Obiecaj, że nie powiesz tego rodzicom.
  - Ale czego mam nie mówić? Gdzie wy byliście?
  - Powiem, ale najpierw mi obiecaj.
  - Dobrze, obiecuję.
  - No więc Ross zabrał mnie do stadniny, w której jeździłam trzy lata temu.
  - Co? Jeździłaś konno? - spytała zaskoczona, ale też trochę przestraszona. Pamiętam jak Van bardzo się o mnie bała, gdy leżałam w śpiączce. Wtedy też jej obiecałam, że nie wsiądę na konia. Złamałam tą obietnicę.
  - Tak i przez te lata cały czas tego chciałam.
  - Nie bałaś się, że znowu spadniesz i stracisz przytomność tak jak wtedy?
  - Nie.
  - Pamiętasz, nie tylko rodzicom obiecałaś, że nie wsiądziesz na konia, ale też mi. Już zapomniałaś jak się wtedy bałam, że cię stracę? Co jeśli teraz stałoby się tak samo?
  - Wiem, co wtedy przeżywałaś, ale wraz z odejściem od koni utraciłam cząstkę siebie i ona teraz powróciła. Zrozum to, Van. To było moje marzenie. Nie wystarczało mi samo rysowanie koni, ja chciałam znów je dotknąć. Przepraszam, że załamałam tą obietnicę.
  - Nic się nie stało, Laura. Ja po prostu się o ciebie boję. Jednak najwazniejsze jest to, że spełniłaś swoje marzenie. - uśmiechnęła się lekko.
  - Tak i to dzięki Rossowi. Najlepsze jest to, że on sam specjalnie dla mnie nauczył się jeździć konno. - powiedziałam, a na usta wpłynął mi uśmiech.
  - Na prawdę? Awww... to słodkie. Widać, że mu na tobie zależy skoro tak zrobił.
  - Chyba tak.
  - Nie chyba, ale na pewno. Co jeszcze robiliście?
  - Jeździliśmy po łąkach, a później pojechaliśmy do lasu, który jest tam niedaleko i staliśmy na moście. Dużo rozmawialiśmy. Potem Ross zawiózł mnie do domu, ale jeszcze chciałam, żeby dłużej został. Siedzieliśmy w altance. Zaczął padać deszcz, więc Ross chciał już iść. Przytuliliśmy się na pożegnanie, ale gdy się od siebie odsunęliśmy to nadal byliśmy blisko. Potem Ross zaczął się do mnie zbliżać i... - specjalnie przerwałam, bo widziałam, że Vanessa siedzi już jak na szpilkach.
  - I? No mów! - ponaglała mnie.
  - I Ross mnie pocałował... - powiedziałam, ale nie dane było mi skończyć.
  - Tak! Wiedziałam, że to się w końcu stanie! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam! O tak Raura w końcu stanie się prwadą! - krzyczała i skakała koło mojego łóżka. Ja też się cieszyłam z tego i to bardzo.
  - Vanessa uspokój się.
  - Daj mi jeszcze się chwilę nacieszyć waszym szczęściem, okay? - odpowiedziała, ale przestała skakać i usiadła obok mnie. - Mówiłam, że to się w końcu stanie, ale oboje nie słuchaliście. Cały czas się zapieraliście, że nic do siebie nie czujecie, ale tak naprawdę do nie chcieliście się do tego na głos i w głębi serca przyznać.
  - Ale skąd wiesz, że ja coś do niego czuję. Nie dałaś mi powiedzieć do końca i nawet nie wiesz czy odwzajemniłam pocałunek.
  - Sorki, ale to z tych emocji. Powiedz, odwzajemniłaś pocałunek? Tylko nie mów, że nie, bo ci nie uwierzę.
  - Otóż odwzajemniłam go. Całowaliśmy się w deszczu. Czułam się bardzo szczęśliwa, a serce o mało co nie wyskakiwało mi z piersi. Czas stanął dla mnie w miejscu i nic innego nie liczyło się oprócz pocałunku. - powiedziałam z szerokim uśmiechem na twarzy. Teraz ta scena znów stanęła mi przed oczami. To była magiczna chwila.
  - Aww... jak romantycznie. To do was pasuje. - uśmiechnęła się. - Ale przyznaj się, czujesz coś do Rossa?
  - Tak, zakochałam się w nim i nawet nie wiem kiedy to się stało.
  - Tak! W końcu się przyznałaś! Wiedziałam, że kiedyś los was połączy.
  - Ale przecież nie jesteśmy razem, a ja jestem z Jake'iem.
  - W związku bez uczuć z twojej strony. Teraz masz już drugi argument do zerwania.
  - A pierwszy to jaki?
  - Pierwszy nic do niego nie czujesz, a drugi jesteś zakochana w Rossie, czego można było się już dawno spodziewać.
  - Dopiero po naszym pocałunku to do mnie dotarło. Ross od samego początku był mi bliższy niż Jake. Jak ja mogłam tego wcześniej nie zauważyć?
  - Miłość czasami powoduje, że nic nie wiemy.
  - Przypomnij sobie rady jakie mi dawałaś, bo teraz tobie się przydadzą. Ja już wiem, że kocham Rossa, a ty nie jesteś pewna uczuć do Rikera.
  - Teraz nadeszła twoja kolej. Teraz ty mi możesz doradzać.
  - Wiesz, przynajmniej dzięki mnie już macie pierwszy pocałunek z głowy, a on chyba dał ci dużo do myślenia, prawda?
  - Tak, nie mogę o nim zapomnieć. Jednak wy macie lepiej, bo Ross cię pocałował, bo chciał, a Riker zrobił to dla zadania.
  - Wierz mi, że on sam zdecydowałby się na taki krok. Zresztą po jego oczach widziałam wtedy, że chce tego pocałunku. Zresztą dziś pocałował cię w policzek, co już coś oznacza. Myślę, że on jest w tobie zakochany. - przerwałam na chwilę. - A ty w nim. Przyznaj, że coś do niego czujesz.
  - Nie wiem. Może? Jejku, mówię tak jak ty.
  - Sama powiedziałaś, że ten pocałunek nie był ci obojętny, więc co ci szkodzi się przyznać?
  - Laura, ja muszę to sobie przemyśleć. Ty pewnie też od razu na poczekaniu nie wyznałaś mi, że kochasz Rossa, bo ty lubisz rozważyć wszystko, więc teraz ja zrobię tak samo jak ty.
  - Okay, ale ja całowałam się z Rossem dzisiaj i to całkiem niedawno, a ty z Rikerem trzy dni temu i jeszcze dziś się spotkaliście, więc miałaś więcej czasu, żeby nad tym pomyśleć.
  - No tak, ale jakoś trudno mi do tego dojść. Jak ty to zrobiłaś?
  - Po prostu myślałam o naszym pocałunku oraz o tym co przeżyłam z Rossem, a rozwiązanie samo przyszło. Tobie radzę zrobić podobnie.
  - Okay, mogę spróbować. Zobaczymy jaki będzie tego skutek.
  - Myślę, że taki jaki oczekuję. - mówię, a Vanessa uśmiechnęła się.
  - To ja już pójdę do siebie wszystko przemyśleć. Jak już będę czegoś wiedziała to dam ci znać. - powiedziała, wstając z łóżka.
  - Okay. - odparłam, po czym Vanessa wyszła z mojego pokoju.
                                                                  ~*~
Zaraz po pocałunku...
                                                             ★Ross★

Wsiadłem do mojego samochodu, po czym odjechałem. Nie mogłem zbytnio skupić się na drodze, mimo że pada deszcz i jest ślisko, bo moje myśli zaprząta pocałunek z Laurą. Nadal czuję jej miękkie usta, a serce bije mi szybciej. Jak mogłem do tego dopuścić i to prawie tuż przed oddaniem jej Romwellom? Cały ten miesiąc jakoś udawało mi się, żeby nie zbliżać się tak bardzo do niej, a teraz w jednej chwili pocałowałem ją. Jednak nie żałuję. To było idealne uwieńczenie naszego spotkania. Zresztą już na moście, gdy patrzyliśmy sobie w oczy poczułem chęć, aby ją pocałować, ale jakoś się powstrzymałem. Jednak przed domem już nie. Nie spodziewałem się, że odwzajemni go. Myślałem, że mnie odepchnie, bo przcież jest z Jake'iem, ale to się nie stało. Jednak całując ją, nie myślałem o niczym ani o nikim. Po prostu to zrobiłem, bo chciałem. Tak, chciałem ją pocałować i to bardzo. To pragnienie się we mnie kotuje od dwóch dni, od tamtego poranka kiedy Laura spała w moim pokoju. Wtedy ledwo, co się powstrzymałem i później trochę żałowałem, ale teraz naprawdę się cieszę, że ją pocałowałem. Nie obchodzą mnie teraz Romwellowie i ich zadanie. Teraz po prostu cieszę się chwilą. Przecież mogę już nie zobaczyć Laury, a ten pocałunek zachowam w mojej pamięci na zawsze. Nie był on zwyczajny ani dla mnie obojętny, dla Laury chyba też nie skoro go odwzajemniła. Chwilę jechałem nie myśląc o niczym, ale po chwili mnie coś olśniło. Ja jestem chyba zakochany w Laurze. Chociaż nie chyba, ale na pewno. Tak, kocham ją i jest dla mnie bardzo ważna. Od początku była mi bliska. Gdyby nie to zadanie to już wcześniej odważyłbym się ją pocałować. Nawet przed Jake'iem. Mógłbym też się przyznać przed samym sobą do własnych uczuć, a nie chować je i nie pozwolić im wyjść na wierzch. Fakt mogło to wszystko stać się wcześniej, ale ja się po prostu bałem. Bałem się przyznać, że jestem w niej zakochany. Teraz jestem już tego stuprocentowo pewny. Kocham Laurę. Jak ja teraz mam ją oddać Romwellom? Oddać im miłość mojego życia, bo chyba nigdy nie zakocham się w innej dziewczynie tak jak w Laurze. Westchnąłem. Tego właśnie najbardziej nie chciałem. Dlatego nie pozwalałem na bliższe kontakty z Laurą. Nie chciałem się w niej zakochać, bo mogę ją stracić na zawsze, a to będzie dla mnie najgorszy cios, bo wymierzony prosto w serce. Nie wierzę. Już pojutrze oddam Romwellom dziewczynę, którą kocham. Nie wiem jak przez to przejdę, ale z pewnością będzie mi ciężko i już zaczynam to czuć. Zauważyłem, że już dojeżdżam do swojego domu. Zatrzymałem samochód przed garażem i wyszedłem z niego, aby otworzyć drzwi. Oczywiście jeszcze bardziej zmokłem, ale jakoś nie obchodziło mnie to, bo mam ważniejsze sprawy na głowie. Zrobiłe to co chciałem, po czym wjechałem autem do garażu. Wysiadłem, zamknąłem drzwi i poszedłem do domu. Ściągnąłem na korytarzu buty i już chciałem pójść od razu do swojego pokoju, ale zatrzymał mnie głos Rydel, dobiegający z salonu.
  - Ross, chodź tutaj. - odezwała się, a ja wszedłem do salonu. Zauwżyłem, że moja sioatra siedzi sama i ogląda telewizję. Ta chwila jej spokoju nigdy nie nie jest zbyt długa. W domu było jakoś cicho, co mnie zdziwiło. Co oni znowu przeskrobali? Dokładnie mam na myśli Rocky'ego i Ellingtona.
  - Co chcesz? - pytam.
  - Dlaczego jesteś mokry?
  - Eee... deszcz leje jak z cebra, więc tak wyszło. - odpowiedziałem wymijająco.
  - Wiesz, jakoś ci nie wierzę. Jak poszło ci spotkanie z Laurą? - spytała, a ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu. - Chyba dobrze skoro się uśmiechasz.
  - Tak. - odparłem krótko.
  - Opowiadaj, co się działo.
  - Jestem mokry, chcę się przebrać.
  - To jest tylko wymówka, żeby zwiać. Pocałowaliście się może? - spytała z uśmiechem na ustach.
  - Eee... Nieee. - powiedziałem. Za bardzo przeciągnąłem samogłoski. Teraz to już się zorientuje, że kłamię.
  - No przyznaj się. Przede mną nic nie ukryjesz.
  - Okay niech ci będzie. - odparłem zrezygnowany. - Tak, całowaliśmy się.
  - Tak! W końcu! Jak się cieszę! Raura w końcu wychodzi na jaw! Kto pierwszy zaczął?
  - Eee... No ja.
  - To jeszcze lepiej. Wnioskuję, że całowaliście się w deszczu, bo jesteś cały mokry.
  - Tak. Tak właśnie było.
  - Przyznaj, że coś do niej czujesz. Nie owijaj w bawełnę, bo i tak ci nie uwierzę.
  - No trudno powiem ci prawdę. - westchnąłem. - Zakochałem się w Laurze, mimo że miałem do tego nie dopuścić. Jednak nie żałuję, że ją pocałowałem. I tak pojutrze będę musiał oddać ją Romwellom, więc muszę żyć chwilą i nie myśleć o jutrze. - powiedziałem, ale nie zabrzmiało to zbyt wesoło. Naprawdę dołuje mnie fakt, że mogę ją stracić nawet na zawsze.
  - Z jednej strony teraz cieszę się, że w końcu przyznałeś się do własnych uczuć, ale z drugiej mi ciebie szkoda, bo będziesz cierpiał po jej oddaniu.
  - Nie mówmy o tym, okay? Mam jeszcze dzisiejszy dzień i jutrzejszy, więc muszę nacieszyć się Laurą póki mogę.
  - Może pójdziesz do nich i powiesz, że nie wypełnisz zadania?
  - To wtedy mnie zabiją, a później zrobią to samo z wami. Jednak ja poświęcam życie Laury za moje i wasze? Nie czuję się z tym dobrze, bo nikogo nie chciałbym stracić. - powiedziałem z bolem w głosie.
  - Nie myśl o tym w ten sposób, Ross. Zobaczysz wszystko się ułoży. Miejmy nadzieję, że oni nic nie zrobią Laurze.
  - Oby tak było, ale nie jestem tego pewnien. - westchnąłem ciężko. - Pójdę do siebie.
  - Okay, idź. - odpowiedziała Rydel. Wyszedłem z salonu i udałem się na górę do swojego pokoju. Wybrałem czyste ubrania, po czym poszedłem do łazienki, a by wziąć szybki prysznic. Po tym wróciłem do sypialni. Nagle poczułem przypływ weny, więc szybko chwyciłem gitarę i kartkę, na której była moja niedokończona piosenka. Zagrałem ją od początku, a kolejne zwrotki same mi przyodziły do głowy. Wszyskie słowa zapisywałem, a potem coś wykreślałem albo dodawałem. W końcu utwór był gotowy. Po raz ostatni zaśpiewałem i zagrałem całość:

Heart's beating faster, might need some surgery
Natural disaster, you're taking over me
And I st-st-stutter, vision b-blurry
There ain't no other that brings me to my knees

And it gets so hot whenever we're alone
But I can't say I'm in love
No, I won't

I don't know what love is
But I know I've never felt like this
Your kiss is magic
Like a circle, yeah, it's perfectness
And I can say yes, tore you in two
You say it first - It's easy for you
Even though I know that it's true
I can't say I'm in love
Even though I know that it's true
I can't say I'm in love

P-paranoia, it's running through my veins
I got to know ya, that was the end for me
And I know I got ya holding on to words that I can't say
And everything ya feel for me, just know I feel the same

I don't know what love is
But I know I've never felt like this
Your kiss is magic
Like a circle, yeah, it's perfectness
And I can say yes, tore you in two
You say it first - It's easy for you
Even though I know that it's true
I can't say I'm in love
Even though I know that it's true
I can't say I'm in love

Open up my heart, open up my mind
Everything is changed to color from black and white
Everything I see is a new reality
Baby, is this love?

Is this love? Is this love?
Yeah, this is love

I know what love is
And I know I've never felt like this
Your kiss is magic
Like a circle, yeah, it's perfectness
I can say yes, tore you in two
I'll say it first only for you
I can say yes, tore you in two
I'll say it first only for you
I'm starting to realize that it's true
I'll say it first only for you
There's only one thing left to do
Baby, I love you
Baby, I'm in love with you
Baby, I love you
No w końcu napisałem własną piosenkę i to od początku do końca sam. Ona idealnie ukazuje moje czucia, co do Laury. Tak, napisałem prawdę. Przecież cały czas nie chciałem się przyznać, że jestem zakochany w Laurze. Oszukiwałem sam siebie. Wystarczył tylko pocałunek, aby moje oczy otworzyły się na prawdę, bo serce już dawno ją znało. Tak, kocham Laurę i nic tego nie zmieni. Gdyby nie było Romwellów to walczyłbym o nią z Jake'iem już od samego początku. Nie pozwoliłbym, żeby to on był jej chłopakiem. Jednak, mimo że on nim jest to Laura i tak mi ze wszystkiego się zwierza. Wiem o niej chyba już wszystko. Ona pewnie myśli, że zna mnie bardzo dobrze, ale nie wie tylko o Romwellach. To jest najgorszy sekret jaki przed nią ukrywam. Jednak gdyby się Laura wcześniej dowiedziałaby prawdy, to odwróciłaby się ode mnie. W sumie tak się może stać, gdy wyjdzie żywa od nich. Wtedy powiem jej prawdę. Wiem, że mogę ją stracić, ale to będzie dla mnie mniej bolesne niż jej śmierć. Jeśli oni ją skrzywdzą to nie wybaczę sobie tego do końca życia. Pierwszy sierpnia nadejdzie już pojutrze. Już pojutrze mogę utracić miłość swojego życia.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka wszystkim!!!
Podoba wam się rozdział? Myślę, że tak, bo Ross i Laura w końcu się pocałowali oraz przyznali się do własnych uczuć. Tak, pewnie się teraz cieszycie, ale wasza radość zniknie w następnych rozdziałach. Dzień oddania Laury Romwellom zbliża się wielkimi krokami. Będzie się dużo działo. Naprawdę. Może będą nawet łzy. Nie zdradzę wam nic więcej, bo nie byłoby elementu zaskoczenia.
Do napisania!!!