sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 29

"Baby you're the greatest. That I could ever think to lose." ~ "Kochanie, jesteś najlepsza. Nie mogę myśleć, że ciebie kiedykolwiek stracę." - If I Can't Be With You

~Los Angeles, 31.07.2015r.~
                                                             ★Narrator★

Ross leżał na swoim łóżku. Był pogrążony w głębokich rozmyślaniach. Oczywiście o Laurze i o Romwellach. Czuł, że każda godzina zbliża go do oddania Laury, a miało się to stać już jutro. Ta myśl przygnębiała go tak bardzo, że nie miał na nic ochoty, a cały dzień snuł się smutny po domu. Właściwie ze swojego pokoju wyszedł tylko na śniadanie, obiad i kolację, a tak leżał na łóżku ze wzrokiem wbitym w sufit i pogrążony w myślach i rozpaczy. Już czuł się okropnie, mimo że jeszcze jej nie stracił. Świadomość, że jutro będzie czuł się dwa razy gorzej dobijała go jeszcze bardziej. Dochodziło już wpół do dziesiątej. Poszedłby ten ostatni raz do Laury, ale ona poszła na imprezę urodzinową kolegi Jake'a. Powiedziała mu o tym wczoraj w nocy. Zasmuciło to Rossa, bo myślał, że Laura coś do niego czuje i że zerwie z Jake'iem. Jednak i tak nie ruszło go to tak bardzo, bo nic nie można było przyrównać do jego bólu z powodu jutrzejszego dnia. Z jego myśli wybudził do dźwięk dzwoniącego telefonu. Niechętnie sięgnął ręką na szafkę nocną i wziął z niej przedmiot. Spojrzał na wyświetlacz, a przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Bowiem dzwonił do niego numer zastrzeżony, a wiedział, że to Romwellowie. Bał się czego mogą od niego chcieć. Westchnął ciężko, nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył telefon do ucha. Jego całe ciało było napięte.
  - Witaj Lynch. - powiedział John. Na dźwięk jego głosu wzdrygnął się.
  - Czego ode mnie chcecie? - spytał twardym tonem.
  - Przyjdź do nas za 20 minut. Musimy omówić jutrzejszy dzień.
  - Dobrze, przyjdę. - odpowiedział Ross, po czym usłyszał pikanie. Włożył telefon do kieszeni i westchnął ciężko. Bał się iść do nich. Nie chciał oddawać im Laury. Jednak wiedział, że oni tego nie odpuszczą. Wstał z łóżka, po czym wyszedł ze swojego pokoju. Zszedł na dół. W salonie siedziało cało jego rodzeństwo i Ellington. Oglądali jakiś horror.
  - Ja wychodzę. - odezwałem się, a wszyscy pisnęli i odwrócili się w jego stronę.
  - Ross, czemu tak się pocichu zakradasz? - spytała z ręką na sercu Rydel.
  - Wychodzę z domu.
  - Przecież mówiłeś, że Laura idzie do klubu na imprezę z Jake'iem. - powiedziała blondynka.
  - Nie idę do niej tylko do Romwellów. Dzwonili do mnie przed chwilą. - odparł, a wszyscy momentalnie pobledli.
  - Czego oni od ciebie chcą? Przecież jutro oddajesz im Laurę. - odezwał się z niepokojem w głosie Riker.
  - Tak, ale chcą właśnie omówić ten dzień. - westchnął Ross. - Muszę już iść.
  - Dobrze, ale uważaj na siebie. - powiedziała Rydel, a blondyn tylko pokiwał smutno głową, po czym wyszedł z salonu. Ubrał skórzaną kurtkę, buty i opuścił dom. Z początku chciał pojechać samochodem, ale nie wiedział w jakim stanie wyjdzie od Romwellów, więc wolał pójść pieszo. Jego obawy z każdym metrem rosły. Bał o jutrzejszy dzień oraz już czuł wyrzuty sumienia. Gdy otrzymał to zadanie, to wydawało mu się proste, ale dopiero teraz zauważył, że jest to najtrudniejsze zadanie ze wszystkich jakie wykonywał. Bo jak moża oddać bandytom dziewczynę, którą się kocha? Nie chciał wykonać tego. Jednak był świadom, że oni nie odpuszczą. I tak dali mu dużo czasu, bo aż miesiąc. Dla niektórych aż, ale dla Rossa tylko. Gdyby mógł to przedłużałby termin w nieskończoność. Jednak bezradność odebrała mu już wszystkie nadzieje. Już przestał wierzyć, że Laura wyjdzie cało od Romwellów. Z każdą chwilą ból w jego sercu wzrastał, a punkt kulminacyjny będzie jutro. Już jutro. Pierwszy sierpień. To będzie najgorsza data w jego życiu. Data może śmierci. Te obawy towarzyszyły mu przez całą drogę do ,,ciemnej dzielnicy". Gdy tylko wszedł w ciemne uliczki jego czujność wzrosła. Tutaj o tej porze aż roi się od różnych zbirów. Nie lubił przychodzić tu w nocy. Każdy szmer był podejrzany, a oczy musił mieć dookoła głowy. W końcu stanął pod budynkiem, w którym ulokowali się Romwellowie. Na tą chwilę odrzucił na bok wszystkie smutki i przybrał kamienną twarz bez wyrazu. Wszystkie uczucia schował wewnątrz ciała, a na zewnątrz był poważny. W oczach pozostawił tylko nienawiść do nich. Pewnym ruchem ręki otworzył drzwi i znalazł się w pomieszczeniu, w którym na środku był tylko prostokątny stół, dwa krzesła oraz stara, ledwo świecąca żarówka, która zwisała z sufitu tylko na kablu. Miało się wrażenie, że zaraz spadnie, a to miesjce pokryje mrok. Światła i tak było niewiele, bo trochę jaśniej było na środku pokoju, a dookoła panowała ciemność. I tak było tutaj przerażająco. Pokój niczym z horroru. Na pierwszy rzut oka nie zauważył Romwellów, ale gdy jego oczy przyzwycziły się do półmroku zauważył w ciemnych kątach dwie sylwetki ciał.
  - Witaj Lynch. - usłyszał nagle zimny głos Johna. Przez sekundę Rossowi przeszły ciarki. Jego głos był niczym głos jakiejś strasznej kreatury z horroru. Nawet z wyglądu oboj byli trochę przerażający. Po chwili bracia wyłonili się z cienia.
  - Mówcie od razu, czego ode mnie chcecie. - powiedział Ross. Jego ton był twardy. Nie mógł okazać strachu, ani w głosie, ani w wyglądzie.
&nbso; - Dobrze wiesz, że my nie owijamy w bawełnę i od razu przechodzimy do rzeczy. - odezwał się Josh.
  - No więc jak ma wyglądać jutrzejszy dzień?
  - Coś po dziesiątej w nocy namówisz ją, abyście poszli na plażę. Coś tam masz jej wcisnąć, ważne, żeby poszła tam z tobą. My będziemy na was czekać gdzieś na ulicy, a później zabierzemy dziewczynę. - odpowiedział John. Ross dokładnie go słuchał. - Zrozumiałeś wszystko?
  - Tak, to już koniec planu?
  - Tak, a po tym wszystkim zgodnie z obietnicą odejdziesz wolny. - odparł Josh.
  - Wolny? Jak mam traktować tą wolność? Jako przepustkę do śmierci czy jako życie bez waszych zadań? - spytał Ross, a John podszedł bliżej jego. Ciało blondyna od razu się napięło. Każdy jego mięsień był mocno naprężony. Był przygotowany na wszystko.
  - Wiesz, jeśli chcesz, to my już możemy odebrać ci życie i nie będzie to trudne. - powiedział chłodnym tonem John.
  - Czyli, że po tym, gdy już weźmiecie tą dziewczynę, to dacie mi spokój?
  - Tak, ale tylko wtedy, gdy dobrze wypełnisz zadanie. - odparł Josh. - Masz jeszcze jakieś pytania?
  - Tak, mam i nurtuje mnie od miesiąca. Co zrobicie z tą dziewczyną? - spytał Ross.
  - To już nie twoja sprawa. - syknął Josh.
  - Zabijecie ją? - blondyn nadal drążył ten temat. Widział, że może go to słono kosztować, ale nie zważał zbytnio na to.
  - Nie powinno cię to obchodzić, Lynch. - odpowiedział John i jeszcze bardziej zblżył się do Rossa. Obaj mierzyli się wzrokiem.
  - Otóż powinno, bo przecież to ja ją do was przyprowadzę.
  - Równie dobrze to moglibyśmy sami ją porwać. To nie jest dla nas sztuka.
  - To w takim razie, po co mnie wykorzystaliście do tego zadania?
  - Jutro się tego dowiesz, ale może sam to poczujesz. - odparł John i oddalił się trochę.
  - A może ja nie chcę wypełnić tego zadania? - powiedział Ross. Mógł jednak tego nie mówić, bo obaj natychmiast podeszli bliżej niego.
  - Jeśli tego nie zrobisz to my i tak ją porwiemy, a z tobą i twoją rodzinką rozliczymy się późnej. - odezwał się groźnym tonem Josh.
  - Jak zawsze masz wybór. Zadanie albo śmierć. Decyduj się. - powiedział John, wyciągając zza paska pistolet i wymierzył lufę w stronę Rossa. Tętno blondyna od razu się przyspieszyło.
  - Jak zawsze biorę zadanie. Nie zrobię wam satysfakcji z zabicia mnie. - odparł Ross, a Josh uderzył go otwartą dłonią w twarz tak mocno, że chłopak zachwiał się trochę. Złapał się za obolały policzek.
  - To cię powinno nauczyć że do nas się nie pyskuje. - syknął Josh.
  - Gdybyśmy chcieli to już rok temu mogliśmy cię zabić, ale okazałeś się przydatny. Tak będzie i tym razem. - powiedział John.
  - A teraz idź już stąd, a jutro wypełniasz nasze zadanie. - odparł Josh, a Ross tylko skinął głową, po czym wyszedł z budynku. Westchnął ciężko. Jego bariera już opadła, a na wierzch znów wyszedł strach i ból. Ten cios w policzek to nic w porównniu, co czuł w sercu. Włożył ręce do kieszeni, a głowę spuścił lekko w dół. Szedł ciemnymi uliczkami.
  W tym samym czasie Laura była w klubie na imprezie z okazji urodzin Justina, przyjaciela Jake'a. Nie czuła się dobrze w tym miejscu. Wszędzie było pełno pijanych ludzi. Otuchy nie dodawał jej nawet Jake, który sam był trochę wstawiony, a jego znajomi jeszcze bardziej. Tak naprawdę Laurę od początku nie ciągnęło na tą imprezę. Zgodziła się, bo chciała tutaj zerwać z Jake'iem. Jednak, gdy już miała coś powiedzieć na ten temat, nie potrafiła wypowiedzieć żadnych słów. Nie wiedziała jak to zrobić, aby jak najmniej go to zabolało. Była w klubie od 21:00, a przez ten czas nie udało jej się wymyślić jakiś zdań. Teraz już odpuściła. Stwierdziła, że zrobi to kiedy indziej w normalnych warunkach. Nie miała już ochoty, aby siedzieć tutaj dłużej. Chciała jak najszybiciej wyjść z tego klubu. Nie chciała wracać do domu z Jake'iem, bo był pijany. Jak bardzo w tej chwili brakowało jej Rossa. Myślała, że tym pójściem na imprezę zasmuci go. Na takiego trochę wyglądał, ale jak zawsze ukrywał swoje uczucia. Laura po prostu chciała się do niego przytulić, bo w jego ramionach czuła się bezpiecznie. Była już pewna, że kocha Rossa. Był dla niej tym jednym.
  - Jake, ja już idę do domu! - krzyknęła, bo muzyka była bardzo głośna. Trochę nawet od niej bolała ją głowa.
  - Okay, odprowadzę cię! - odpowiedział również krzykiem i wstał, ale Laura lekko popchnęła go z powrotem na kanapę, na której siedzieli.
  - Nie, dam sobie radę sama. Zresztą ty jesteś pijany.
  - Nie prawda. Ze mną wszystko jest w porządku. Zostań jeszcze. - odparł i chciał złapać Laurę za dłoń, ale ona odsunęła ją zaraz i wstała z kanapy.
  - Nie Jake, nie zostanę. Jestem już zmęczona. Chcę już iść do domu. - powiedziała, po czym odeszła od chłopaka. Przecisnęła się przez tłum tańczących ludzi i w końcu udało jej się wyjść z tego klubu. Od razu zaciągnęła się świeżym powietrzem. W środku unosił się dym papierosów, zapach alkoholu oraz było duszno, więc wyjście na zewnątrz przyniosło jej ulgę. Wyszła z klubu, ale nie zabardzo wiedziała jak dojść do domu. Wcześciej to Jake ją prowadził i nie zwracała szczególnej uwagi na drogę. Jednak może powinna była wrócić razem z nim? On jest pijany, więc nie zabardzo będzie kojarzył drogi. Laura musiała radzić sobie sama. Trochę się bała, bo była w nieznanym miejscu, gdzieniegdzie mogli być jacyś pijani ludzie, a ta okolica nie wyglądała na bezpiczną. Stała na rozstaju dróg i nie wiedziała, w która stronę ma iść. Prosto czy w prawo? Próbowała sobie przypomnieć, którędy szła z Jake'iem, ale nie potrafiła. Obie uliczki nie były mocno oświetlone. Chciała zdać się na instynkt, ale on odmówił jej posłuszeństwa. W końcu postanowiła, że pójdzie prosto, a jeśli będzie to zła droga to zawróci. Ruszyła wolnym tempem. Z każdym krokiem coraz bardziej się bała. Dookoła otaczała ją ciemność, a każdy dziwny odgłos wywoływał dreszcze na jej ciele. Szła, cały czas rozglądając się na wszystkie strony. Po jakiś dziesięciu przebytych metrach usłyszała, że ktoś za nią idzie. Obejrzała się do tyłu, a w mroku ujrzała zarysy dwóch sylwetek. W jednej chwili serce podskoczyło jej do gardła, a nogi pod wpływem adrenaliny poruszały się coraz szybciej. Nie mogła biec, bo to mogłoby sprowokować te osoby do ataku. Pól truchtała, a na karku czuła czyjś oddech, mimo że nikogo za nią ne było. Była bardzo przerażona. W końcu zobaczyła jakąś uliczkę po lewej stronie, więc postanowiła w nią wejść. Myślała, że ona uchodzi gdzieś dalej, ale po paru metrach Laura zorientowała się, że to ślepy zaułek. Serce o mało co nie wyskakiwało jej z piersi, a oddech miała bardzo przyspieszony. Jeszcze nigdy nie była w takiej sytuacji i nie zamierzała być. Chciała już wyjść ze swojej pułapki, ale w wejściu do zaułka pojwiły się te same dwie sylwetki. Ciało Laury w jednej sekundzie całe sparaliżowało się, więc nie mogła wykonać żadnego ruchu. Strach przyćmił jej wszystkie zmysły. Po chwili zauważyła, że podchodzą do niej jacyś dwaj mężczyźni. Byli od niej dużo starsi i nie wyglądali na pijanych, bo szli w jej kierunku pewnym krokiem. Jeden miał krótko ścięte blond włosy, a drugi miał dłuższe, brązowe włosy. Nie wygldali ani trochę miło. To koniec. - przemknęło jej przez myśl. Żałowała teraz, że nie poszła z Jake'iem. Żałowała, że w ogóle zgodziła się być na tej imprezie. Żałowała, że poszła tą uliczką. Żałowała, że nie ma koło niej Rossa. On by ją uratował, obornił, a tak, to nie wiadomo co się z nią stanie. Laura stała sparaliżowana, aż mężczyźni byli metr od niej i chodzili w koło niej. Osaczyli ją jak lwy, które polują na swoją ofiarę. Ona była tą ofiarą, a oni głodnymi lwami.
  - No proszę, proszę, kogo my tu mamy? - odezwał się niskim głosem blondyn. Przez ciało Laury przeszły dreszcze. Poczuła nawet, że jeżą jej się włoski na karku.
  - To chyba nie jest dzielnica dla takich dziewczyn jak ty. - powiedział brunet.
  - To niebezpiczna część miasta. Chodzą tu często zbóje, a my nie chcemy, żebyś wpadła w ich ręce. - odparł pierwszy, po czym zbliżył się do Laury, a ona zaczęła się cofać do tyłu aż poczuła, że dotknęła plecami ściany. Przełknęła głośno ślinę. Wiedziała, że jest na straconej pozycji, że się nie obroni. Oni byli barczyści i wysocy, a ona niska i krucha. Do jej oczu napłynęły łzy. Była świadoma tego co oni jej zrobią. Blondyn oparł ręce na ścianie po obu stronach jej głowy. Laura poczuła jego oddech na swojej szyi. Zamknęła oczy. Stała nieruchuchomo nie otwierając ich. Po upływie pół minuty nie poczuła żadnego dotyku. Powoli otworzyła powieki, a to co ujrzała totalnie ją zaskoczyło. Mianowicie zobaczyła Rossa, który bił się z dwoma mężczyznami. Było mu ciężko, ale dawał radę. Walczył, aby ochronić Laurę. Nic innego w tej chwili się dla niego nie liczyło. Sprawnie odpierał ich ataki, ale gdy blondyn zaplótł rękę na jego szyi dusząc go, bał się, że nie zdoła uratować Laury. Jednak chęć ochrony jej zmobilizowała go do walki tak bardzo, że nie mógł dopuścić do jego przegranej. Prawą rękę zgiął w łokciu i z całej siły uderzył nim go w brzuch blondyna. Po sekundzie zrobił to jeszcze trzy razy, za każdym z coraz większą siłą, aż w końcu mężczyzna puścił go i złapał się za bolały brzuch. Ross wykorzystał jego siłę słabości i przywalił mu pięścią w twarz z prawej strony, a zaraz z drugiej. Siła tych uderzeń była tak mocna, że blondyn padł na kolana. Ross jeszcze kopnął go w brzuch, a ten tylko jęknął. Po chwili Ross poczuł ręce na barkach. No tak, został mu jeszcze jeden. Ross szybko obrócił się, ogłuszając chwilowo bruneta prawym sierpowym. Mężczyzna szybko pozbierał się, bo chciał mu oddać, ale blondyn przytrzymał jego rękę. Niestety brunet po chwili uderzył Rossa w twarz. Chłopak poczuł ból w nosie, ale zlekceważył go i rzucił się z pięściami na bruneta. Bili się aż w końcu Ross odsunął się od niego, po czym mocno kopnął go w brzuch. Mężczyzna zwalił się na ziemię z jękiem. Ross spojrzał na Laurę, która stała przy murze ze strachem w oczach.
  - Chodź stąd szybko, Lau. - odezwał się Ross i pociągnął lekko brunetkę z ramię, a ona powoli odsunęła się od ściany. Blondyn chwycił ją za dłoń i zaczął iść szybko. Laura musiała robić to samo. Gdy byli wystarczająco daleko od zaułka Ross zatrzymał się, czego brunetka nie spodziewała się i wpadła na niego. Chłopak nadal ciężko dyszał. Spojrzał w oczy Laurze.
  - Nic ci nie jest, Lau? - spytał troskliwym głosem, gładząc jej pliczek.
  - Mi nic, ale tobie leci krew z nosa. - odpowiedziała, a Ross złapał się za to miejsce. Odsunął rękę i zobaczył krew na palcach.
  - To nic takiego. Ważne, że ty jesteś cała. - uśmiechnął się lekko.
  - Dziękuję, że mnie uratowałeś. Gdybyś mnie nie obronił to nie wiem, co oni by ze mną zrobili. - odparła, a Ross się spiął. Oboje wiedzieli, co się mogło stać.
  - Nie ma za co, Lau. Ja zawsze cię obronię.
  - Wiem, bo przy tobie czuję się bezpieczna. - powiedziała, a Ross poczuł w sercu ból. Ona mu ufa, a on już jutro odda ją Romwellom. Ta myśl przerażała go i zasmucała zarazem. Nie chciał pokazać swoich uczuć.
  - Chodźmy już. Odprowadzę cię do domu. - odpowiedział, po czym ruszyli. Idąc teraz tymi ciemnymi uliczkami Laura nie bała się już niczego, bo był z nią Ross. Obronił ją przed tymi typami. Mimo radości z ratunku to czuła, że ma dług wobec Rossa. Przecież on uratował może nawet jej życie. Poświęcił się dla niej.
  - Laura? Tak w ogóle, to co ty robisz sama w tej dzielnicy? - spytał Ross.
  - O ciebie mogłabym spytać o to samo.
  - Powiedz pierwsza.
  - Okay. Nie chciałam już być na tamtej imprezie i nie czułam się tam dobrze, więc wyszłam.
  - Ale dlaczego sama? Gdzie jest Jake? Zarobił ci coś?
  - Nie, ja po prostu chciałam wrócić sama, bo Jake był pijany.
  - Ale drogi chyba nie znałaś, prawda?
  - Nie, ale Jake w takim stanie też by nie znał.
  - Jednak mogłaś iść z nim. Byłabyś bezpieczniejsza.
  - Może tak, ale nie wiem jaki Jake jest po alkoholu.
  - Nie przychodź już tutaj więcej. To jest najgorsza i najbardziej niebezpieczna dzielnica Los Angeles.
  - Nawet nie mam zamiaru, aby jeszcze kiedyś tu przyjść. - powiedziała Laura. - A ty co tutaj robiłeś? - spytała, ale nie uzyskała od razu odpowiedzi. Ross bowiem zastanawiał się, co powiedzieć, aby wypadło to wiarygodnie. Gdyby mógł, to wyznałby prawdę. Ciężko było mu żyć ze świadomością, że Laura jest ofiarą Romwellów. Po chwili w głowie zaświtała mu pewna odpowiedź.
  - Chciałem przyjść do tego klubu. Akurat tam szedłem i zobaczyłem jak te typy zaganiają cię do zaułka.
  - Ale po co chciałeś przyjść akurat do tego klubu? Wiedziałeś, że ja w nim będę.
  - Chciałem przyjść ot tak, żeby się odrobinę napić, a przy okazji mieć na ciebie oko i widzieć, czy nic ci nie grozi.
  - Naprawdę?
  - Tak. - przytaknął Ross.
  - To nawet miłe z twojej strony, że chciałeś w razie potrzeby mnie obronić. Jednak i tak to zrobiłeś. Jeszcze nigdy się tak nie bałam. To było okropne. - powiedziała Laura. Jeszcze się będziesz bardziej bała. - pomyślał że smutkiem Ross. - Gorsze chwile od tamtej sytuacji dopiero mogą na ciebie czekać.
  - Tak, ale w porę cię uratowałem. - odparł.
  - Skąd umiesz tak się bić?
  - Z nikąd. Kierowała mnie chęć ocalenia ciebie. To mnie motywowało do walki. - odpowiedział. Była to po części prawda. Jednak dobrego wymierzania ciosów nauczyli to Romwellowie. Przynajmniej do tego mu się przydali.
  - Naprawdę cię podziwiam. Byłeś bardzo odważny. - uśmiechnęła się.
  - Oj tam, ważne, że oni ci nic nie zrobili. - odpowiedział, po czym zapanowała pomiędzy nimi cisza. Nie chcieli jej przerywać, bo oboje mieli dużo do przemyślań przez zaistniałą sytuację. Ross cieszył się, że uratował Laurę, ale był wściekły, że ci mężczyźni chcieli ją najprawdopodobniej zgwałcić. Gdyby jej coś zrobili to nie ręczył by za siebie i potraktowałby ich jeszcze gorzej. Jednak jedna myśl cały czas go dobijała. Był świadom tego, że Laura jest pewna, że on ją ochoroni, a jutro tak się nie stanie. Może tylko próbować coś zrobić, ale wiedział, że z Romwellami nie wygra. Są od niego silniejsi i okrutniejsi. Ross po prostu był na straconej pozycji. Przegrałby. Spojrzał kątem oka na Laurę. Jest dla niego taka krucha i delikatna, a już jutro może stać się jej krzywda. Poczuł, że jego serce przeszywa ból. Co teraz czuł? Ogormny smutek. Strach. Bezradność. Bezsilność. Jednego był pewien, jeśli Laura wyjdzie od nich cało, powie jej całą prawdę. Będzie to dla niego łatwe, bo najtrudniejsze będzie oddanie jej Romwellom. Nie chciał już o tym myśleć, bo to go dobijało. Wyłączył wszystkie myśli. Droga do domu Laury minęła im w ciszy, która im nie przeszkadzała i nie mieli potrzeby, aby ją przerwać.
  - Jak wejdziesz do domu? - odezwał się Ross, gdy dochodzili do bramy.
  - Normalnie przez furtkę.
  - Już myślałem, że będziesz zakradać przechodząc przez bramę tak jak ja.
  - Nie, wolę normalnie wejść. Zresztą rodzice pozwolili mi iść z Jake'iem na tą imprezę.
  - Czyli, że musimy się już pożegnać?
  - Niestety tak. Chyba, że wejdziesz jak zawsze przez bramę do ogrodu, a ja pójdę do domu i zaraz do ciebie zejdę, co ty na to? - spytała Laura.
  - Okay, to jest dobry pomysł. Mam do ciebie wchodzić przez balkon czy sama już sobie poradzisz?
  - Sama dam radę. Już doszłam do wprawy przez ten miesiąc.
  - Okay, no to się rozdzielamy i widzimy za chwilę. - powiedział Ross, a Laura tylko przytaknęła. Rozeszli się na dwie strony. Blondyn poszedł na tył posesji. Jak zawsze przeszedł przez bramę do ogrodu i ukrył się pod wierzbą, a brunetka weszła normalnie przez furtkę, po czym udała się do domu. W salonie zobaczyła swoich rodziców, którzy oglądali telewizję.
  - Hej, już jestem. - odezwała się, a oni spojrzeli na nią.
  - Jak się bawiłaś? - spytała Ellen.
  - Dobrze. - odpowiedziała krótko Laura. Przed oczami natomisat stanęła jej scena, gdy ci dwaj mężczyźni zaczęli podchodzić do niej. Zaraz jednak odsunęła te myśli na bok.
  - Jacob odprowadził cię do domu? - odezwał się Damiano.
  - Tak, aż do bramy. Idę już do swojego pokoju, bo jestem już zmęczona.
  - Okay, dobranoc. - powiedziała jej mama, a brunetka wyszła z salonu i udała się do swojej sypialni. Pomyślała, że trudno będzie jej przejść na tył domu, bo z salonu widać trochę altankę. Jednak postanowiła zaryzykować. Zgasiła światło, po czym wyszła na balkon. Ostrożnie i po cichu zeszła po pergoli. Pobiegła do drzewek, które rosły koło bramy i za nimi zgięta w pół, biegła do wierzby. Tam czekał już na nią Ross.
  - Już jestem. - odezwała się, podchodząc do niego.
  - To dobrze. Zobaczyłem, że w salonie świeci się światło i myślałem, że już nie przyjdziesz.
  - Postanowiłam zaryzykować. Przemknęłam za drzewkami tak jak zawsze to robimy.
  - Widzę, że już dobrze się nauczyłaś schodzić po pergoli i skradać się pokoryjomu.
  - W końcu od kogoś się nauczyłam. - uśmiechnęła się, a Ross odwzajemnił jej gest. - Dzisiaj nie poleżymy na kocu, bo moi rodzice są w salonie, ale za to możemy posiedzieć pod wierzbą.
  - Tu też jest dobrze. - odparł, po czym usiedli na trawie. Zaczęli rozmawiać na różne tematy, a czas płynął im bardzo szybko i przyjemnie. W końcu Laura ziewnęła.
  - Ktoś tu chce spać, co? - spytał Ross.
  - Tak, jestem już zmęczona. Zresztą i tak dziś miałam dużo wrażeń i mi wystarczy.
  - Tak, wiele przeszłaś. - odparł, po czym wstali z trawy. Stanęli naprzeciwko siebie i patrzyli sobie w oczy. Po chwili Ross przytulił Laurę, a brunetka zarzuciła ręce na jego szyję i wtuliła się mocno w niego. Słyszała bicie jego serca. Był to dla niej przyjemny dźwięk i lubiła go słyszeć szczególnie, gdy przytulała się do Rossa. Czuła się w jego ramionach bezpiczna i wiedziała, że nic przy nim jej nie grozi. Zresztą dziś to udowodnił. Ross natomiast cieszył się tą chwilą, bo był świadomy, że mogą to być ostatnie chwile spędzone z nią. Przytulając Laurę, poczuł jak bardzo ją kocha. Była dla niego wszystkim. Nie mógł uwierzyć, że może ją stracić na zawsze. Długo trwali w uścisku, bo obojgu było bardzo przyjemnie. W końcu odsunęli się od siebie, ale tylko odrobinę.
  - Jeszcze raz ci dziękuję, że mnie uratowałeś. - powiedziała z wdzięcznością Laura. - Mam u ciebie dług.
  - Nie masz żadnego długu. Dla mnie liczy się, że nic ci się nie stało. - odparł Ross, patrząc jej głęboko w oczy. Brunetka jeszcze raz przytuliła się do niego, ale po chwili odsunęli się od siebie.
  - No to pa Ross. - odezwała się.
  - Pa Lau. - odpowiedział. Poczuł, że może to jedne z ostatnich pa Lau, jakie powiedział. Na tą myśl jego serce ścisnęło się z bólu. Chwilę jeszcze patrzyli sobie w oczy. W końcu Laura wspięła się na placach u stóp i pocałowała Rossa w policzek, po czym odeszła. Blondyn złapał się za miejsce, w którym przed chwilą były wargi Laury i uśmiechnął się. Jego serce zabiło szybciej. Nie chciał teraz myśleć o innych rzeczach tylko o Laurze. To sprawiało mu przyjemność. Przeszedł przez bramę i kierował się w stronę swojego domu.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka wszystkim!!!
Podoba wam się rozdział? Jest w nim mały dreszczyk emocji. To jest taki mały prolog do tego co się stanie w kolejnych rozdziałach, a teraz zacznie się akcja. Wszystko mam już dokładnie ustalone w głowie. Muszę tylko dobrze opisać wszystkie wydarzenia, które będą miały miejsce po oddaniu Laury Romwellom. Oj będzie się działo. Sama już nie mogę się doczekać.
Niestety kończą mi się już ferie, więc rozdziały będą pojawiały się jak zawsze, czyli co tydzień w sobotę.
Do napisania!!!

Liczę na komentarze!

8 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział :*
    Nie chce, żeby Ross oddawał Laurę tym typkom wymyśl coś
    Czekam na następny
    A i zapraszam do siebie
    pamietnik-rossa-lyncha.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu! Kocham ten rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział czekam na neksta :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny <3
    Jak ja nie chce , żeby Ross musiał odać Laure. Prosze, wymyśl coś, żeby do tego nie doszło!
    Czekam na nexta!
    Pozdrawiam :*
    Twoja Czekoladka ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Boski rozdział !!Ja nie chce aby on oddawał Lau!
    Chociaż jestem ciekawa ... ♥♥
    Jeszcze raz cudowny rozdział i już nie mogę doczekać się kolejnego !
    Pozdrawiam i czekam !! ♥♥♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Błagam dawaj mi tu next'a bo oszaleje!!! :DDD

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz motywuje mnie do dalszej pracy i jest dla mnie bardzo ważny. Uszanujcie moją pracę komentując ją nawet najkrótszym komentarzem. ; )