sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 31

"On the run forever let's go no where that we know." ~ "Biegnąc razem poznajmy to, czego nie znamy." - Ain't No Way We're Going Home

~Los Angeles, 02.08.2015r.~
                                                             ★Laura★

Otworzyłam powoli oczy. Poczułam, że boli mnie trochę głowa. Zaraz, zaraz, gdzie ja jestem? Zobaczyłam, że jestem przywiązania do krzesła, a usta mam zakneblowane jakimś materiałem. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajduję. Panuje tu mrok. Odrobinę światła daje wiązka promieni, która wychodzi zza okna zakrytego jakąś szmatą. Światło pada akurat na mnie, a dookoła jest ciemno. Gdzie ja jestem? Co ja tutaj robię? Jak się tu znalazłam? Pamiętam tylko, że byłam z Rossem w nocy na plaży, a potem już nic. Ja chcę się stąd wydostać! Zaczęłam się wiercić i kręcić na krześle, aby poluźnić liny, ale to nic nie dawało. Jestem za słaba. Poczułam, jak moje serce oblewa fala strachu. Na ciele pojawiły mi się ciarki, a oddech przyspieszył. Boję się bardziej niż wtedy, gdy ci dwaj mężczyźni mnie otaczali. Wtedy mogłam próbować uciec, ale strach sparaliżował mnie. Teraz jednak nie mam jak się stąd wydostać. Jestem przywiązana do krzesła i znajduję się w ciemnym pomieszczeniu. Nie mam drogi do ucieczki. Gdzie ja jestem i kto mnie tu przetrzymuje? Jak ja w ogóle się tu znalazłam? Dlaczego nic nie pamiętam? Co się ze mną stało? Gdzie jest Ross? Przecież on był ze mną na plaży. Może też jest związany i zamknięty, ale w innym pokoju? Może. Po chwili usłyszałam odgłos otwierania drzwi, który wydobył się zza moich pleców. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, a serce waliło mi w piersi. Zaczęłam również szybciej oddychać. Słyszałam kroki, ale nie widziałam nic przez tą ciemność. Wytężyłam wzrok i zauważyłam dwie sylwetki idące w stronę przeciwległej do mnie ściany. Były one typowe dla budowy mężczyzn. O Boże, to są mężczyźni. Ja chcę się stąd wydostać!
  - Witaj, Lauro. - usłyszałam niski, męski głos, który rozniósł się echem po pustym pokoju. Poczułam ciarki na całym ciele. Już chyba bardziej przerażona nie mogę być. Po chwili wyszli trochę z mroku, ale stali na granicy światła i cienia. W słabym świetle wyglądali przerażająco. Niczym postacie z horrorów. Przyjrzałam się im. Jeden był wyższy, miał tłuste, długie nad ramiona włosy i dużo blizn na twarzy. Drugi chyba młodszy był trochę niższy i miał krótkie, trochę kręcone włosy. Patrzyli na mnie z przebiegłym uśmiechem, a w oczach mieli pustkę. Dosłownie nic nie potrafiłam z nich wyczytać.
  - Ściągniemy ci tą szmatę - odezwał się ten z bliznami, po czym podszedł bliżej mnie. Zaczęłam się kręcić na krześle, aby mnie nie dotknął. - Nie ruszaj się, bo będę musiał użyć siły, a chyba tego nie chcesz - powiedział ostrym i zimnym tonem, a moje ciało doznało paraliżu. Mężczyzna ściągnął mi szmatkę, nie dotykając mnie w ogóle. Zataz odsunął się. Zaczęłam nabierać powietrza ustami.
  - Co wy ze mną chcecie zrobić? - spytałam cichym, prawie niesłyszalnym głosem.
  - Dobre pytanie - odparł młodszy. - Jesteś naszą zakładniczką. Tak jakby kartą przetargową do bogactwa.
  - Chcecie wziąć za mnie okup? - odpowiedziałam trochę głośniej. Jest jakaś nadzieja. Może wyjdę stąd cała i zdrowa.
  - Widzę, że bystra z ciebie dziewczyna - odparł młodszy.
  - Gdzie ja jestem?
  - Nie ważne gdzie, ważne kto cię do nas sprowadził - powiedział starszy mężczyzna. Spojrzałam tylko na nich pytająco.
  - Nie wiesz o kim mówię? Chodzi nam o twojego najlepszego przyjaciela.
  - O Rossa? Co on ma z wami wspólnego? - spytałam.
  - Oj dużo, bo to on nam zaproponował, że cię do nas przyprowadzi. Chce wziąć połowę twojego okupu za ciebie - odpowiedział młodszy.
  - Co? - szepnęłam.
  - Nie wiedziałaś o tym? Nie powiedział ci? On? Twój przyjaciel? To nie ładnie z jego strony, że nie poimformował ci o tym.
  - Nie! On by tego nie zrobił! On taki nie jest!
  - Chyba nie znasz jego prawdziwego oblicza. On nie jest aniołkiem. Zrozum, że on chciał cię tylko wykorzystać. Byłaś tylko zabawką w jego rękach - powiedział starszy.
  - Nie prawda. Ross, taki nie jest. Znam go bardzo dobrze. Wy kłamiecie - odparłam. Poczułam, że pieką mnie oczy.
  - My mówimy prawdę, to on cię okłamywał przez cały ten miesiąc. Myślałaś, że on cię kocha? Że jesteś dla niego ważna? On nic do ciebe nie czuję. On chce tylko twoich pieniędzy i nic więcej. Taki jest Ross Lynch - powiedział starszy, po czym oboje wyszli z pokoju.
 Gdy tylko drzwi się zamknęły wybuchłam gorzkim płaczem. Nie! To nie może być prawda! Oni kłamią! Ross taki nie jest. On by mnie im nie wydał. On by mnie nie skrzywdził. Przecież obronił mnie ostatnio przed jakimiś mężczyznami, dla mnie nauczył się jeździć konno, pocałował mnie. Nie, to nie może być prawda, co oni mówili. Ross przecież mówił mi, że nie obchodzą go moje pieniądze, bo lubi mnie ze względu na mój charakter. A co jeśli on tylko udawał? Co jeśli bawił się moimi uczuciami? Może nie znam jego prawdziwego oblicza? Może on mnie cały czas okłamywał? Jakoś nie potrafię tego pojąć. Nie, to nie jest prawda. Znam dobrze Rossa. Chociaż jeśli byłaby to prawda to, czy potarfiłabym mu wybaczyć? Nie wiem. Kocham go i to się nie zmieniło, ale czy umiałabym mu zaufać, po tym co się stało? Nie mam pojęcia. Jeśli to jest kłamstwo to mu wybaczę, ale jeśli to prawda to już nie wiem. Jejku, już sama nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. To już koniec tego tematu. Ważniejsze jest teraz, jak mogę się stąd wydostać. Zaczęłam się wiercić na krześle, ale jak za pierwszym razem nic mi to nie pomogło. Próbowałam jakoś rozwiązać liny, ale nie udało mi się to. Nie dam rady. Jestem za słaba. Może mnie uratować tylko opkup. Oby tak było. Westchnęłam ciężko. Ten dzień jest okropny. Jestem w pułapce, porwali mnie jacyś mężczyźni, a Ross może mnie zdradził. Super, ciekawie się zaczyna, a jak się skończy? Mam nadzieję, że oni mnie nie zabiją, a to co mówili o Rossie okaże się kłamstwem.
                                                                  ~*~
                                                             ★Ross★

  - Laura! - krzyknąłem i poderwałem się z łóżka do pozycji siedzącej. Przejechałem rękami po twarzy. Znów śnił mi się ten koszmar co wczoraj. Tylko tym razem nie było mojego rozdzeństwa, lecz wszystko wyglądało tak jak się odbyło. Z jednym wyjątkiem - John przyłożył pistolet do skroni Laury i nacisnął spust, a ja jak zawsze się obudziłem. No właśnie w tym śnie prawie wszystko było tak jak wczoraj. Co oni jej zrobili? Gdzie ona jest? Czy jeszcze żyje? Te pytania nurtują mnie cały czas. Jak ja chciałbym, żeby to wszystko było tylko koszmarem, żeby to się nie działo na prawdę. Westchnąłem. Jednak to rzeczywistość, a ja wczoraj oddałem Laurę w ręce Romwellów. Przekazałem im dziewczynę, którą kocham i teraz cierpię. Dobra! Koniec tego użalania się nad sobą! Muszę iść do rodziców Laury i powiedzieć im wszytko oraz wymyślić jakiś plan, aby ją odbić. Chcę w tym uczestniczyć nawet jeśli oni się na to nie zgodzą. Muszę wiedzieć, czy Laura żyje i czy jest cała i zdrowa. A może nie iść do nich? Może sam ją odbiję? Wątpię, żeby mi się udało, bo sam nie dam rady, a najważniejsze nie wiem, gdzie oni ją ukryli. Na pewno nie w ,,ciemnej dzielnicy". Nie, tam nie. Chociaż jeśli ją gdzieś wywieźli to będzie ją trudniej znaleźć. Ale jeśli chcą za nią okup, to nie mogą być daleko. Hmmm... Dobra, idę do jej rodziców. Tak będzie najlepiej. Zresztą pewnie nie wiedzą o porwaniu, więc będę pierwszą osobą, która ich o tym powiadomi. Lepiej, żeby dowiedzieli się tego ode mnie, a nie od Romwellów. Okay, pora działać. Czeka mnie dziś ciężki dzień. Wziąłem telefon z szafki nocnej i włączyłem go, aby zobaczyć, która jest godzina. 7:50. Wstałem z łóżka, po czym poczłapałem do szafy, z której wyciągnąłem ubrania na dziś, czyli szarą bluzkę z napisem i dżinsowe spodnie. Poszedłem z tym do łazienki. Muszę się wykąpać, bo wczoraj nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Po kąpieli wykonałem wszystkie poranne czynności, po czym wyszedłem z pokoju czystości i zszedłem na dół do kuchni. W domu panowała cisza, bo jeszcze wszyscy spali. Szybko zrobiłem sobie tosty i zjadłem je. Rydel wie, że idę do rodziców Laury, ale lepiej, żeby się nie martwiła. Znalazłem jakiś kawałek papieru i długopis i napisałem: Wychodzę, żeby opowiedzieć wszystko rodzicom Laury oraz (jak się mi się uda) uratować ją. Nie martwcie się o mnie. Ross. Przyczepiłem wiadomość do lodówki magnesem. Okay, pora iść. Westchnąłem. Poszedłem na korytarz, założyłem buty oraz skórzaną kurtkę, po czym wyszedłem z domu. Otworzyłem drzwi garażu i wyjechałem z niego samochodem. W drodze do willi Marano myślałem, co mam im powiedzieć. Jednak, gdy zacząłem się zbliżać do domu, to coraz bardziej nie wiedziałem jak im to przekazać. Gdy dotarłem na miejsce w mojej głowie panowała pustka. No trudno, skoro już tu jestem to muszę wypełnić, to co sobie obiecałem. Okay, pora działać. Wysiadłem z samochodu, po czym wszedłem przez bramę i stanąłem przed drzwiami. Zadzwoniłem dzwonkiem. Jeszcze nigdy nie wchodziłem do tego domu w ten sposób. Przez chwilę na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu, ale zaraz przypomniały mi się wczorajsze wydarzenia. Jak ja mam im to powiedzieć? Po chwili drzwi otowrzył lokaj.
  - Dzień dobry, w czym mogę panu pomóc? - spytał uprzejmie.
  - Dzień dobry, czy mogę się widzieć z państwem Marano?
  - O tej porze? To nie może zaczekać?
  - Nie, nie może. Mam im do przekazania bardzo ważną wiadomość.
  - W takim razie proszę wejść - powiedział mężczyzna, po czym otworzył szerzej drzwi. Wszedłem do środka. - Państwo Marano są w salonie. Proszę za mną - odparł, a ja tylko skinąłem głową. Odetchnąłem cicho. Za chwilę moja przeszłość ujrzy światło dzienne. Wyjrzy poza krąd mojej rodziny. Chciałem, żeby tylko Laura tego się dowiedziała. Chociaż nie muszę im tego mówić. Nie, muszę, bo jak wytłumaczę dlaczego ją porwali i dlaczego akurat o tej porze wyszliśmy na plażę? Po chwili wszedłem do salonu, w którym siedzieli na kanapie rodzice Laury.
  - Dzień dobry - odezwałem się.
  - Dzień dobry, kim pan jest i czego pan od nas chce? - spytał pan Damiano.
  - Nazywam się Ross Lynch i jestem przyjacielem Laury. Byłem już tutaj, nie pamiętacie mnie państwo?
  - Ach no tak, byłeś tu ze swoim rodzeństwem, tak?
  - Tak - przytaknąłem. - Mam ważną wiadomość.
  - Usiądź i powiedz o tym - odezwała się pani Ellen. Usiadłem na kanapie znajdującej się naprzeciwko nich.
  - Ja przyszedłem do państwa w sprawie Laury.
  - W jej sprawie? Mów co od niej chcesz - powiedział pan Damiano.
  - Bo chodzi o to, że ona... - zaciąłem się. Ciężko mi o tym mówić. - Laura została porwana. - ledwie przeszło mi to przez gardło.
  - Co takiego? Skąd niby o tym wiesz? Kiedy to się stało? - spytała pani Ellen, która w jednym momencie zbladła.
  - Stało to się wczoraj w nocy. Przyszedłem do niej coś koło dziesiątej - zacząłem niepewnie.
  - Jak to? Przecież nikt nie przychodził o tej porze do domu. Zresztą po 22:00 nie wpuszczany nikogo obcego do domu - przerwał mi pan Damiano.
  - Ja nie wszedłem przez drzwi tylko przez jej balkon. Namówiłem Laurę, żebyśmy poszli na plażę i tak zrobiliśmy. Przeszliśmy przez bramę - powiedziałem, gdy zobaczyłem ich pytające spojrzenia. - Wtedy dwaj mężczyżni podeszli do nas od tyłu, a Laurze jeden z nich przyłożył do ust jakąś szmatkę i zemdlała. Mnie po tym wypuścili - skończyłem opowiadać. Wiem, że teraz zaczną mnie o wszystko wypytywać i nie obejdzie się bez wyznania im prawdy.
  - Dlaczego ją tam zabrałeś akurat w nocy? - spytała pani Ellen.
  - Chciałem... - zaciąłem się. - Po prostu chciałem się z nią przejść w nocy po plaży.
  - Jak to się stało, że byli tam jacyś bandyci? Może sam masz z nimi coś wspólnego? - zapytał podejrzliwie pan Damiano. Westchnąłem ciężko. Pora im powiedzieć prawdę. Nie obejdzie się bez tego.
  - Mam małą prośbę - zacząłem niepewnie. - Powiem państwu szczerą prawdę, ale obiecajcie mi, że będę brał udział w szukaniu Laury. Jeśli nie chcecie zrobić tego dla mnie, to zróbcie to dla Laury. Dla jej dobra. Chcę ją uratować. Obiecajcie mi to państwo? - powiedziałem z nadzieją w głosie. Para spojrzała po sobie. Czekałem na jakąś odpowiedź.
  - Dobrze, ale co ty chcesz nam przez to powiedzieć? - odezwała się w końcu pani Ellen.
  - Bo ja... ja... - zacinałem się. Poczułem ogromną gulę w gardle. - Ja specjalnie ją tam przyprowadziłem, bo... tak jakby... pracuję dla tych bandytów - powiedziałem cicho.
  - Co?! Jak to? Jak mamy ci teraz zaufać? - przerwał mi pan Damiano.
  - Ja nie wykonuję ich zadań z własnej przyjemności, ale po to, by chronić swoje rodzeństwo. Gdybym się im sprzeciwił, to oni zabiliby ich bez żadnego zawahania.
  - Ale co to ma wspólnego z Laurą? - spytał pan Damiano.
  - Dużo, bo dokładnie miesiąc temu dali mi zadanie, abym zdobył zaufanie waszej córki. Miałem im ją oddać wczoraj. Zgodziłem się, bo skutek byłby taki jak powiedziałem wcześniej. Mimo, że protestowałem, to oni nie chcieli mnie słuchać i jak zawsze mi grozili. Oddałem im ją z ogromnym bólem serca. Nie chciałem tego robić. Nawet nie wiem, co oni z nią chcą zrobić. Może wezmą okup. Nie wiem. Możecie mi państwo wierzyć lub nie, ale Laura jest dla mnie bardzo ważna i w żadnym wypadku nie chcę, aby stała się jej krzywda. - przerwałem na chwilę, bo poczułem, że pieką mnie oczy. - Ja ją kocham i chcę ją uratować. Chcę, aby była bezpieczna. - powiedziałem że łzami w oczach. Szybko przetarłem je rękami. Mówiąc to wszystko, na nowo czułem ból po jej stracie. To okropne. Co się z nią teraz dzieje? Czy ona żyje? Gdzie jest?
  - To wszystko, co powiedziałeś to prawda? - spytała pani Ellen.
  - Tak, szczera prawda. Proszę mi uwierzyć. Ja chcę tylko ją uratować.
  - Wierzę ci, bo widziałam z jakimi emocjami to wszystko mówisz. Jednak nie wiem, czy możemy ci zaufać. Przecież spoufalasz się z tymi bandytami - powiedziała kobieta.
  - Mówiłem, że nie robię tego ot tak. Gdybym się nie zgodził wykonać tego zadania, to oni zabiliony moje rodzeństwo i to pewnie na moich oczach, żebym bardziej cierpiał. Proszę mi pozwolić badać udział w akcji ratunkowej. Znam tych bandytów lepiej niż każdy i wiem do czego są skłonni oraz jacy są. Proszę, zaufajcie mi państwo. Dla Laury. Ona jest teraz w wielkim niebezpieczeństwie. - powiedziałem ze smutkiem w głosie. Zapanowała cisza. Widziałem, że rodzice Laury zastanawiają się. Co chwilę też zerkali na siebie. Po chwili zadzwonił jakiś telefon. Nie mój. Pan Damiano wyciągnął swój z kieszeni. Wyczytałem zdziwienie z jego twarzy.
  - Dzwoni do mnie numer zastrzeżony.
  - To Romwellowie, czyli ci bandyci. Tak mają na nazwisko. Oni zawsze dzwonią pod numerem zastrzeżonym, a później niszczą kartę, z której dzwonili - powiedziałem.
  - Co oni mogą od nas chcieć? Okupu? - odezwała się pani Ellen.
  - Nie wiem. Niech pan odbierze i da na głośnomówiący - odparłem. Pan Damiano odebrał i zrobił tak jak chciałem. Trzymał telefon na kolanach.
  - Witam, panie Damiano. - usłyszałem głos Johna. Moje pięści same się zacisnęły. Jak na ich nienawidzę.
  - Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? - spytał ostrym tonem pan Damiano.
  - Nie ważne kim jestem, ważne, że mam pańską córkę - powiedział złowieszczo.
  - Co wy z nią robicie? Gdzie ją trzymacie?
  - Proszę mnie uważnie posłuchać. Jeśli do dzisiejszego południa nie przynisie pan pół miliona dolarów do starego tartaku na obrzeżach miasta, to pańska córka zginie - odparł John. Co? To Laura żyje? Czyli oni chcą tylko okupu za nią? Jest szansa, że uratuje się ją całą i zdrową. Od razu mi ułożyło. Dosłownie spadł mi kamień z serca.
  - Dobrze, ale daj mi ją do telefonu. Chcę ją usłyszeć - powiedział twardym głosem pan Damiano.
  - Dobrze, niech panu będzie.
  - Tato? - usłyszałem głos Laury. Ona żyje!
  - Laura? Córeczko, wszystko w porządku?
  - Jestem cała i zdrowa.
  - To dobrze. Uratujemy cię, nie bój się.
  - Dobrze, wystarczy już - odezwał się znów John. - Niech pan pamięta. Dziś, południe, stary tartak, pól miliona dolarów. Jeszcze jedno. Jeśli wezwie pan policję, to dziewczyna pożegna się z tym światem, zrozumiał pan? - powiedział John.
  - Tak - odparł pan Damiano, po czym usłyszałem piknie.
  - O Boże, moja córeczka - załkała pani Ellen, a jej mąż przytulił ją.
  - Będzie dobrze kochanie, uratujemy ją - powiedział troskliwym głosem mężczyzna. Kobieta rozpłakała się, a pan Damiano pocieszał ją. Ja tylko patrzyłem na nich. Rozumiem ich ból. Czuję to samo co oni. Jednak trochę mi ulżyło, gdy usłyszałem głos Laury. Ona żyje i mogę ja uratować całą i zdrową. Jest nadzieja. W końcu pani Ellen odsunęła się od męża.
  - Ross, możesz brać udział w poszukiwaniach. Każda pomoc nam się przyda. Skoro Laura ci ufa, to my też powinniśmy. Proszę, pomóż nam ją odnaleźć - powiedziała płaczliwym głosem kobieta.
  - Dobrze, zrobię, co tylko w mojej mocy, aby ją uratować. Zrobię to nawet jeśli mogę stracić życie - odparłem poważnym głosem.
  - Miejmy nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby - odezwał się pan Damiano.
                                                                  ~*~
O 11:00...

Jadę właśnie do starego tartaku, w którym Romwellowie przetrzymują Laurę. Po tej porannej rozmowie jej rodzice wezwali policję i obmyśliliśmy plan odbicia. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. To ja biorę główny udział w tej akcji, bo wyprowadzam Laurę z budynku i prowadzę ją do miejsca, w którym jest policja. Oczywiście będą ze mną w razie czego dwaj policjanci. Mam na to wszystko godzinę czasu. Niby jest to dużo, ale gdy działa się w takim napięciu to czas leci bardzo szybko. W końcu zobaczyłem zarysy tartaku. Radiowozy, ktore jadą przede mną po chwili zjechały z głównej drogi i wjechały w jakąś leśną ścieżkę. Zrobiłem to samo. Wysiadłem z samochodu. Miałem ze sobą krótkofalówkę, którą dali mi policjanci.
  - Jest pan gotowy? - spytał mężczyzna, który idzie razem ze mną.
  - Tak, jestem gotowyn- odpowiedziałem. Zaczęliśmy iść w stronę tartaku, chowając się za drzewami. Z każdym metrem rosła we mnie adrenalina. Czułem się jak w jakimś filmie akcji. W końcu byliśmy bardzo blisko budynku. Był on stary i miał miejscami rozwalony dach i ściany. Znajdowaliśmy się na tyłach tego tartaku. To idelane miejsce, aby przetrzymywać tu kogoś. Gdyby nie zdrdzili swojego miejsca to ciężko byłoby ich znaleźć.
  - Teraz musimy sprawdzić teren, abyś mógł bezpicznie wejść do tartaku - powiedział policjant.
  - Dobrze. - odparłem. Mężczyźni rozeszli się na boki budynku i obserwowali teren. Ja cały czas się rozglądałem dookoła. Ani śladu Romwellów. Pewnie są w środku. Przesunąłem wzrokiem po budynku. Jak dostać się do środka? W końcu moje spojrzenie padło na okno zakryte materiałem, które znajdowało się na parterze. Nie ma szyby, więc mogę bez problemu wejść. Oby nie było tam Romwellów. Kucnąłem i odchyliłem lekko materiał. W pomieszczeniu było ciemno, ale przez to, że odsunąłem kawałek tej szmaty, to wpadło więcej świata. Zobaczyłem na środku krzesło i przywiązaną do niego Laurę. Była odwrócona tyłem do okna, więc nie widziała mnie. Serce zabiło mi szybciej ze szczęścia. Ona jest w tym pokoju! Za chwilę ją rozwiążę i uciekniemy! Moja kochana Laura. Rozejrzałem się bardziej po pomieszczeniu. Nikogo oprócz niej nie było. Okay, muszę tam wejść. Odszedłem od okna, żeby zobaczyć, gdzie są poicjanci. Jeden nadal stał przy rogu ściany. Pewnie krył tamtego.
  - Znalazłem dziewczynę - odezwałem się, a mężczyzna spojrzał na mnie.
  - Gdzie jest? - zapytał, nie odchądząc od miejsca, w którym stał.
  - Jest w tym pokoju. - waskazałem na okno. - Mogę wejść przez to okno, bo nie ma w nim szyby i ją stamtąd zabrać.
  - Dobrze, wejdź tam, a my będziemy cię kryli - powiedział policjant, a ja skinąłem głową. Ponownie podszedłem do okna, odsunąłem materiał i wszedłem do środka. Podszedłem do krzesła i stnąłem naprzeciwko Laury. Miała zamknięte oczy, a głowa zwisała jej bezwładnie w dół. Proszę, niech ona żyje! Może tylko śpi. Potrząsnąłem nią lekko za ramiona.
  - Laura - szepnąłem, bo nie wiedziałem, gdzie są Romwellowie. - Laura, ocknij się. Laura - powiedziałem głośniej, nadal potrząsając ją. W końcu otowrzyła oczy. Tak! Ona żyje! Fala szczęścia oblała moje serce. Znów poczułem jego szybsze bicie. To ona powoduje, że tak się czuję. - Laura. Jak dobrze, że się ocknęłaś - odparłem, ale nie zauważyłem radości w jej oczach.
  - Odsuń się ode mnie - odezwała się tonem pozbawionym uczuć. Zabrałem ręce z jej ramion.
  - Ale dlaczego? To ja, przyszedłem cię uratować. Dlaczego tak reagujesz na moją obeconść? Co oni ci naopowiadali? - pytałem, patrząc w jej oczy, ale ona uciekała wzrokiem. Ukucnąłem, aby być na jej wysokości.
  - Nie wiem, czy to prawda, ale powiedzieli mi, że ty mnie do nich przyprowadziłeś, bo chciałeś wziąć połowę okupu od nich za mnie. Podobno chciałeś mnie tylko wykorzystać, a na prawdę nic dla ciebie nie znaczę. To prawda? - spytała, a ja westchnąłem ciężko.
  - Po części tak - powiedziałem smutno, a w oczach Laury pojawiły się łzy. Serce znów zalała mi fala bólu. - Tak, to prawda, że cię do nich przyprowadziłem. Oni dali mi takie zadanie. Ja nie chciałem go wypełniać, ale jeśli bym tego nie zrobił to zabiliby moje rodzeństwo, a później mnie. Grozili mi - powiedziałem, a oczy zapiekły mnie i zebrały się w nich łzy. - Laura, ja nie chciałem cię do nich przyprowadzać. Zmusili mnie. Ja nigdy w życiu bym cię nie skrzywdził, ani nie pozwolił, aby ktoś to zrobił. Jednak przy nich miałem związane ręce. Nie mogłem nic zrobić. Ja nawet nie wiedziałem, co oni chcieli z tobą zrobić. - przerwałem na chwilę. Chwyciłem ją za podbródek i uniosłem jej głowę ku górze, aby móc spojrzeć w jej oczy. - Laura, jesteś dla mnie bardzo ważna. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Proszę uwierz mi, Lau - powiedziałem to patrząc w jej oczy, z któych płynęły jej łzy. Ja też nie tamowałem ich. W jej spojrzeniu widziałem niepeność i smutek. Muszę coś zrobić, aby mi uwierzała. Już zbyt dużo zrobiłem, aby teraz ją stracić.
  - Jak to się stało, że wypełniasz ich zadania? Skąd ich znasz? - spytała.
  - To niestety jest długa historia, a nie mamy na nią teraz czasu. Powiem ci wszystko kiedyindziej, ale teraz musimy uciekać. Laura, ja przyszedłem cię uratować. W lesie jest policja i twoi rodzice z pieniędzmi w razie gdyby nie udało mi się ciebie stąd wyciągnąć. Proszę, zaufaj mi ten jeden raz. Chcę tylko, abyś była bezpieczna. Później możesz się ode mnie odwrócić, ale teraz zaufaj mi. Proszę cię Lau. Uwierz w to co ci powiedziałem. - przerwałem na chwilę, aby usłuszeć jakąś odpowiedź z jej strony. Jednak Laura milczała. Z jej oczu wyczytałem, że się waha. - Wierzysz im, bandytom, którzy non stop oszukują, czy mi, swojemu może już byłemu najlepszemu przyjacielowi? Ja zawsze wobec ciebie byłem szczery. Ukrywałem tylko to, że tak jakby pracuję dla bandytów, bo oni nawet mi nie płacą. Chociaż nie. Płacą mi zachowaniem mojego życia. Twoi rodzice zaufali mi, gdy im to powiedziałem, więc i ty tak zrób. Proszę, zaufaj mi. Jesteś dla mnie bardzo ważna - mówiłem. Z każdym zdaniem widziałem jak jej niepewność ustępuje. Muszę zrobić coś jeszcze, aby mi uwierzyła. Tylko co? Patrząc jej w oczy zapragnąłem ją znów pocałować. Jeszcze raz poznać smak jej ust. Dotknąłem jej policzka, a ona nie odtrąciła mnie, więc zacząłem się do niej zbliżać. W końcu nasze wargi dotknęły się. Poczułem jak serce bije mi szybciej i oblewa je fala gorącego szczęścia. Pocałunek nie trwał długo, bo po trzech sekundach odsunąłem się od niej. Ponownie spojrzałem w jej oczy. Teraz biła z nich radość.
  - Ufasz mi, Lau? - spytałem.
  - Tak, ufam ci, Ross - odpowiedziała, a ja uśmiechnąłem się lekko.
  - Dobrze to teraz cię odwiążę i uciekniemy stąd - odparłem, po czym odwiązałem wszytkie liny. Złapałem ją za dłoń i pomogłem wstać. Wiem, że powinniśmy teraz uciekać, ale nie wytrzymałem i przytuliłem ją do siebie. Laura wtuliła się we mnie. Odetchnąłem z ulgą.
  - Jesteś już bezpieczna. Już nic ci nie grozi - szepnąłem do jej ucha.
  - Wiem, bo jesteś przy mnie - również szepnęła. Po chwili odsunęliśmy się od siebie. Chwyciłem ją za dłoń, po czym spletliśmy place.
  - Są ze mną policjanci, więc jesteśmy bezpieczni - powiedziałem.
  - Widzę, że ta akcja jest bardzo dobrze opracowana - odezwała się Laura.
  - Tak, chyba każda sytuacja została przewidziana. Teraz uciekajmy już - odpowiedziałem, a ona tylko przytaknęła głową. Odsunąłem materiał i wyszliśmy na zewnątrz. Zobaczyłem, że teraz dwóch policjantów stoi po przeciwległych stronach ściany.
  - Dziewczyna jest już ze mną - odezwałem się, a oni spojrzeli na mnie.
  - Całe szczęście - powiedział jeden z nich. - Nic ci nie zrobili?
  - Nie, byłam tylko przywiązana do krzesła, a po za tym nic mi nie robili - odpowiedziała Laura.
  - Mamy problem - odezwał się drugi policjant. - Widzę jednego nich. Musimy zachować czujność - powiedział. Serce zabiło mi szybciej. O nie! Laura jest w niebezpieczeństwie.
  - Widzę drugiego - odparł policjant, z którym rozmawialiśmy. - Musicie stąd uciekać, bo robi się niebezpiecznie. Będziemy was kryć. Zachowajcie ostrożność.
  - Dobrze - przytaknąłem. - Laura, musimy pokryjomu dostać się do innych policjantów. - powiedziałem, a w jej oczach zauważyłem strach. Sam też się boję.
  - Okay, trochę już nauczyłam się zakradać.
  - Teraz to nie jest to samo, bo możemy zginąć. - odparłem.
  - Jak na razie teren czysty. Możecie iść - powiedział drugi policjant.
  Złapałem Laurę za rękę. Zgięliśmy się w pół. Szliśmy, chowając się za drzewami. Nagle usłyszałem strzał. Obejrzałem się do tyłu. Zobaczył nas John, który wyszedł z drugiej strony tartaku. Zaraz jednak się schował za ścianę, bo zaczął strzelać do niego policjant.
  - Szybko, musimy dotrzeć na miesjce. Biegnij przede mną. Będę osłaniać cię własnym ciałem - wysapałem. Biegliśmy, ani na chwilę się nie zatrzymując. Słyszałem odgłosy strzelaniny. Oby wygrali policjanci, bo będzie z nami źle, gdy nie dotrzemy na miejsce. Poczułem przypływ adrenaliny.
  - Lynch, martwa też nam się przyda! - krzyknął John. Usłyszałem strzał. Pewnie był wymierzony w nas. Skręciliśmy trochę w prawo. Drugi strzał. Odwróciłem się, aby zobaczyć, co tam się dzieje. Kolejny strzał. Po chwili poczułem przeszywający ból w prawym boku. Padłem na kolana. Dotknąłem miejsca, które mnie bolało. Zobaczyłem krew. Posterzlili mnie.
  - Ross! Nie! - krzyknęła Laura i padła na kolana przede mną.
  - Laura, uciekaj. Ratuj się - wysapałem.
  - Nie, Ross. Bez ciebie nigdzie sie nie ruszę. Chodź musimy uciekać. Pomogę ci wstać - powiedziała.
  Przytrzymała mnie w pasie, a ja położyłem rękę na jej plecach. Wstałem, ale nogi miałem jak z waty. Przed oczami pojawiły mi się mroczki. Zaczęliśmy biec. Mocno trzymalem się Laury jedną ręką, bo drugą położyłem na krwawiącym miejscu. Laurze było ciężko, co wniskowałem z jej sapania. Była słaba, a moje ciało z każdym krokiem robiło się coraz bardziej bezwładne. W końcu nie czułem nóg i padłem na ziemię. Za sobą pociągnąłem Laurę. Ciemne plamy, które miałem przed oczami robiły się coraz większe. Nie czułem nic oprócz przeszywającego bólu na boku. Laura klęknęła obok mnie. Zdjęła swoją bluzę, przyłożyła ja do mojej rany i uciskała mocno. Chwyciłem ją za dłoń i spojrzałem w oczy. Jej twarz była trochę rozmazana. Widziałem ją jak przez mgłę. Zakaszlałem.
  - Idź stąd, Lau. Uciekaj - wysapałem.
  - Nie pójdę, bo jesteś ranny i muszę być przy tobie - odpowiedziała, gładząc mnie po policzku. Zobaczyłem, że jej oczy zaszkliły się, a po chwili dwie łzy spłynęły jej po twarzy. Uniosłem rękę do góry i wytarłem mokre ślady.
  - Nie płacz, Lau - szepnąłem, po czym położyłem rękę na jej dłoni.
  - Jak mam nie płakać skoro cię postrzelili i nie mam jak ściągnąć pomocy - złkała.
  - W mojej kieszeni jest krótkofalówka. Wyciągnij ją i wezwij pomoc. Na miejscu jest karetka - powiedziałem, a Laura wyciągnęła przedmiot z mojej kieszeni. Przed oczami pojawiło mi się więcej czarnych plam. Czułem się coraz słabiej, a ból od postrzału rósł z każdą sekundą.
  - Ross Lynch został postrzelony. Mocno krwawi. Jesteśmy w lesie za tylną częścią tartaku - powiedziała.
  - Zaraz będziemy. Proszę się stamtąd nie ruszać - odpowiedział jakiś mężczyzna.
  - Pomoc już w drodze. Będzie dobrze, Ross. Wyzdrowiejesz - odparła Laura i pogładziła mnie po policzku.
  - Lau, sięgnij do tej kieszeni gdzie była krotkofalowka i wyciągnij z niej kartkę - wysapałem. Laura zrobiła to co powiedziałem. - To jest piosenka, którą napisałem na naszym pocałunku. Nie dawaj jej nikomu. Ona należy do ciebie - wyszeptałem. Już ledwo ją widziałem przez te czarne plamy. Czułem jak moje ciało robi się coraz bardziej słabe i bezwładne. Oddychałem ciężko. Bok bolał mnie niemiłosiernie.
  - Okay, nie pokażę jej nikomu - odpowiedziała. Po jej policzkach spływało dużo łez.
  - Lau. - ledwo co odezwałem się.
  - Tak?
  - Muszę ci coś powiedzieć - wyszeptałem. Mój głos był taki cichy, że Laura musiała się nachylić przed moimi ustami. Już prawie w ogóle jej nie widziałem. Ciemność robiła się coraz większa. - Lau, ja ci... - zacząłem, ale nie skończyłem, bo przed oczami zrobiło mi się czarno.
~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Hejka wszystkim!!!
Spodziewaliście się takiego zwrotu akcji? Jak myślicie Ross wyzdrowieje? Tego wam nie zdradzę, bo dowiecie cię o tym w natępnym rozdziale. Ta akcja odbijania Laury nie wyszła mi tak jak chciałam. Nie podoba mi się za bardzo. W mojej głowie wyglądało to trochę inaczej, ale trudno. Jest tak jak jest. Mam nadzieję, że podobał wam się rozdział.
Do napisania!!!

Liczę na dużo komentarzy!

14 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział :*
    Ta akcja nie mów tak, że ci nie wyszła, bo ci na prawdę wyszła mam nadzieje, że Ross wyzdrowieje.
    Czekam na następny
    A i zapraszam do mnie
    pamietnik-rossa-lyncha.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Generalny rozdział :)
    Zapraszam też do mnie
    http://wszystko-zaczyna-sie-od-nowa.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział :-)
    Mam nadzieję, że z Rossem wszystko będzie ok...

    Zapraszam do mnie :-)
    raura-juststayalive.blogspot.com
    raura-last-to-know.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny rozdział!
    Dawaj mi tu szybko nexta!
    Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji! :)
    Zapraszam do siebie
    http://przyciaganienaidiotow.blogspot.com/
    http://fasionsstyle.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. cudo!
    czekam na nexta :*
    do napisania
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaki długi rozdział!
    Ś W I E T N Y~
    Czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny!!
    Pisz szybko!
    Kocham. Paa

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział czekam na neksta :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Suuuuper rozdział! <333
    Ciesze się że nic się nie stało Laurze i że nie jest zła na Rossa ;D
    Fajnie też że Ross przyznał się rodzicom Lau i nie zrezygnował z tego,odważny :)
    Maaam nadzieję że jednak nic poważnego z nim nie będzie! :o
    Laura kochana została przy nim aw ^^
    Czekam z niecierpliwością na nexta! :***

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny < 3
    Ciesze się, że Lau nic nie jest i mam nadzieje, że Rossowi nic nie będzie. Przyznaje, że niczego się nie spodziewałam, a tym bardziej nie takiej akcji :D
    Czekam na nexta!
    Pozdrawiam :*
    Twoja Czekoladka ♥

    OdpowiedzUsuń
  11. Przepraszam za nie komentowanie postów! :<<<
    Nie miałam za bardzo czasów, nadrobię zaległości, obiecuję.
    Rozdział świetny i już czekam na następny! :))

    OdpowiedzUsuń
  12. Ugh głupia szkoła nie mam nawet czasu aby skomentować rozdział :(
    Cudowny !
    Czytam , czytam i takie WOW ! Normalnie ten rozdział to coś coś WOW !
    Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji ♥
    Dobrze , że Laurze nic nie jest :*
    Czekam na kolejny ! :*

    OdpowiedzUsuń
  13. Mam nadzieję, że nic się złego nie stanie. Ross musi przeżyć. Laura też. Ja niechce kolejnego pogrzebu w tak świetnych opowiadaniach.

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz motywuje mnie do dalszej pracy i jest dla mnie bardzo ważny. Uszanujcie moją pracę komentując ją nawet najkrótszym komentarzem. ; )